niedziela, 24 listopada 2024

mogilnicka nowinyPrezentowane poniżej wspomnienia są o tyle odkrywcze, że pisze je absolwent z 1951 r., czyli sprzed 64 lat. Dotąd publikowaliśmy wspomnienia nauczycieli, którym przyszło pracować w szkole. Mamy do czynienia z absolwentem Państwowego Liceum Spółdzielczego, do którego trafił w 1949 roku.

 

Jak zostałem księgowym

 

W lipcu 1945 roku przyjechałem do Brzegu wraz z matką i rodzeństwem, jako tzw. repatriant z Wołynia. Państwowy Urząd Repatriacyjny skierował nas do wsi Brzezina, w której osiedliliśmy się. Gdzieś na przełomie sierpnia i września 1945 roku dowiedziałem się, że w Brzegu rozpoczyna działalność pierwsza średnia szkoła. Było to Państwowe Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące. Po złożeniu odpowiednich dokumentów, w połowie września 1945 roku rozpocząłem naukę w polskiej szkole średniej. Po czterech latach, po zaliczeniu tzw. małej matury, stanąłem przed problemem, co robić dalej. Od trzech lat w Brzegu działało Państwowe Liceum Spółdzielcze, które przygotowywało kadry głównie dla spółdzielczości. Pochodzę ze wsi, więc nie zastanawiając się wiele, trochę za namową rodziców, złożyłem podanie do Liceum Spółdzielczego. Tu, po zdaniu egzaminu wstępnego, zostałem przyjęty do klasy pierwszej. Było to Liceum dwuletnie, do którego przyjmowano uczniów po małej maturze. Od 1 września 1949 roku rozpocząłem edukację na pracownika spółdzielczości wiejskiej. Pierwsze dni w nowym środowisku były dość trudne, bowiem w naszej klasie było 36 osób, w tym tylko kilka z Ogólniaka w Brzegu. Wielu uczniów pochodziło nieraz z odległych miejscowości: z województwa lubelskiego, kieleckiego i innych, a z bliżej położonych miejscowości to Grodków, Oława, Głuchołazy. Szybko jednak zżyliśmy i stanowiliśmy dość zgraną grupę. Najlepszy fakt, że do matury w 1951 roku zostaliśmy wszyscy dopuszczeni i wszyscy zdaliśmy. Początki nauki w nowym środowisku miałem dość trudne, a szczególnie trudny był nowy przedmiot – księgowość, o którym nie miałem zielonego pojęcia. Księgowości uczył nas pan profesor Dziwik. Po trzech tygodniach nauki profesor zrobił nam popołudniu sprawdzian. Idąc na klasówkę zabrałem ze sobą ściągę, która stała się moim utrapieniem przez dwa lata. W pierwszych pięciu minutach rozwiązywania zadania pan profesor zauważył, że mam ściągę. Oczywiście zabrał mi ją a mnie odesłał do domu. Z tego tytułu prawie na każdej następnej lekcji byłem pytany; nie zawsze mogłem odpowiedzieć w stopniu zadowalającym profesora. Nie było wyjścia , musiałem przyłożyć się porządnie do nauki tego przedmiotu. Myślę, że pod koniec pierwszego roku nauki nie byłem z księgowości gorszy nawet od tych, którzy uważani byli za dobrych. Nie mniej jednak na koniec roku zostałem sklasyfikowany zaledwie na dostateczny. Tak było również w I półroczu klasy maturalnej. W drugim półroczu na miesiąc przed maturą pan profesor Dziwik zorganizował tzw. póbną maturę z księgowości. Był to sprawdzian pisemny, który trwał 6 godzin. Tematy były dość trudne, o czym może świadczyć ocena tych opracowań. Jeden uczeń otrzymał ocenę dobrą, pozostałe oceny nie przekraczały dostatecznej. Uczniem tym byłem ja. Na następnych zajęciach pan profesor Dziwik stwierdził, że coś tu nie tak, ponieważ nie mogłem od nikogo ściągnąć, gdyż wszystkie pozostałe opracowania są gorsze. Są więc tylko dwie możliwości: albo mi się udało albo naprawdę znam się na księgowości. Dla upewnienia się pan profesor Dziwik pytał mnie jeszcze przez cztery kolejne lekcje, po czym stwierdził: „Ty naprawdę umiesz księgować i możesz być księgowym”. Dzisiaj po 45 latach wspominam ten epizod w moim życiu z łezką w oku. Jestem wdzięczny profesorowi Dziwikowi, że bez pokrzykiwania na mnie w bardzo kulturalny sposób nauczył mnie przedmiotu, z którym związałem się również na studiach, a po ukończeniu ich, zawód księgowego stał się wiodącym w mojej długoletniej pracy zawodowej.

Alojzy Malec
Absolwent z 1951 roku

 

 

W uzupełnieniu:


Powyższe wspomnienia są o tyle odkrywcze, że pisze je absolwent z1951 roku, czyli sprzed 64 lat. Dotąd pisali wspomnienia nauczyciele, którym przyszło pracować w szkole. Tu mamy do czynienia z absolwentem Państwowego Liceum Spółdzielczego, do którego trafił w 1949 roku.
Z sentymentem wspomina profesora Dziwika od księgowości. Po wielu perturbacjach prof. Dziwik stwierdził „Ty naprawdę umiesz księgowość i możesz być księgowym”. I to były prorocze słowa.
Nawiązałam kontakt z panem Malcem, ogromnie zdziwił się i wzruszył, że ktoś pamięta tak odległe lata. Otrzymałam pełnomocnictwo do opublikowania wspomnień. Dopowiedział mi, że po edukacji w Liceum Spółdzielczym ukończył studia na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, o czym zresztą wiedziałam, bowiem w tym samym czasie mój mąż studiował na tej samej uczelni. Po latach złożyli z powodzeniem państwowy egzamin na biegłego księgowego, by przez wiele lat badać bilanse.
Dzisiaj pan Alojzy Malec jest na zasłużonej emeryturze i z łezką w oku wspomina czasy młodości, kiedy był uczniem Liceum Spółdzielczego.

Wyuczonemu zawodowi wierny był przez całe życie.

 

Zofia Mogilnicka

 

wspomnienia kronika