„Wspomnienie to cicha nuta wyjęta z tonów przeszłości, wspomnienie to nić utkana ze złotej przędzy młodości.” Te słowa przeczytałam w swoim pamiętniku z lat szkoły średniej, czyli dzisiejszej jubilatki.
Słowa banalne, ale na dzień dzisiejszy zawierające wielką prawdę i głęboki sens. Czytając te słowa wróciłam pamięcią do tamtych lat.
WSPOMNIENIE
Był rok szkolny 1951/52, po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 1, po wstępnej rozmowie zostałam przyjęta do Państwowego Liceum Administracyjno-Handlowego. Utworzono dwie klasy 1a była klasą żeńską, 1b (której zostałam uczennicą) była klasą koedukacyjną. Mieliśmy siedmiu kolegów.
Nauka trwała trzy lata, a więc, maturę zdawaliśmy w roku szkolnym 1953/54. W większości mieliśmy po 17 lat i kiedy pod koniec czerwca 1954 roku dostaliśmy świadectwa ukończenia szkoły lub świadectwa maturalne, w podskokach rozbiegliśmy się myśląc tylko o tym, że wreszcie koniec klasówek, zadań domowych i przygotowywania się do lekcji. No krótko mówiąc – wolność. Kilkoro z nas dostało się na studia, a większość po wakacjach rozpoczęła pracę z tzw. nakazu pracy.
Ale dzisiaj z okazji 70-lecia naszej szkoły chcę podzielić się kilkoma refleksjami i wspomnieniami z tamtych lat.
Kiedy jako koledzy poznawaliśmy się mieliśmy po 14 lat, nie byliśmy bogaci i byliśmy po przeżyciach wojennych. Dużą grupę stanowiły dzieci, które przyjechały z Kresów Wschodnich i miały dodatkowy bagaż wspomnień. Grupa jednak dość szybko się zżyła i chociaż zdarzały się antypatie, byliśmy dobrą grupą koleżeńską. To nie były łatwe czasy. Był to jeszcze okres rządów J. Stalina. Najtrudniej było niektórym nauczycielom, którzy nie potrafili się dostosować się do ówczesnych wymagań. My – czyli młodzież żyliśmy prawami młodości. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy mieliśmy sympatie, a więc chodziliśmy na randki, jeździliśmy na wycieczki i kombinowaliśmy co zrobić żeby się nie przepracować. W roku 1953 zmarł Józef Stalin. Był obowiązkowy apel na korytarzu szkoły i w czasie tego apelu jeden z kolegów po prostu zemdlał. Staliśmy nad nim bojąc się cokolwiek zrobić. Najpierw był strach, a potem ciche chichoty. Baliśmy się, że posądzą nas o prowokację. Ale jakoś wszystko skończyło się spokojnie. Jeździliśmy też w ramach tzw. więzi miasta ze wsią po pobliskich wioskach na gościnne występy. Wożono nas na przyczepach traktorowych i na każdym zakręcie spadaliśmy z tych siedzeń. Ale była radocha. Poobijani i zakurzeni trafialiśmy wreszcie na „scenę”. Zespół prowadził profesor Wacław Jankowski, a jednym z występujących był nasz kolega Stasiu Jopek (tata znanej Anny Marii Jopek).
Pewnego razu wyćwiczony w szkole krakowiak miał być gwoździem programu po podniosłej mowie jakiegoś działacza, roztaczającego wizję dobrobytu rolnikom stłoczonym w jakiejś remizie. Pięknie ubrani zaczęliśmy tańczyć, ale wyjście na scenę było z odwrotnej strony aniżeli w szkole. W rezultacie wszystkie figury wyszły tyłem do publiczności. Oj, mieliśmy gorzki orzech do zgryzienia.
No i wreszcie klasa maturalna. Koledzy nasi zapuścili wąsy. Pewnego dnia ktoś zaproponował zgolenie tych wąsów. Chłopcy zgodzili się, pod warunkiem, że muszą to zrobić wszyscy, kto się wyłamie będzie golony w szkole. Na drugi dzień przyszliśmy do szkoły bardzo wcześnie. No i przychodzi jeden po drugim bez wąsów. Aż tu jeden z ostatnich przyszedł z wąsami. Rozpoczęła się lekcja, a cała klasa myślała tylko o jednym – jak ukarać nieposłusznego. Po przerwie „łamistrajk” został złapany i ogolony przez pozostałych kolegów, ale tylko z połowy wąsów. Była krew, bo żyletki były stare i tępe. Awantura zakończona nadzwyczajnym posiedzeniem Rady Pedagogicznej i zawieszeniem w prawach ucznia sprawców, czyli naszych kolegów. Przeżywaliśmy to bardzo, płacząc i pisząc petycje. Finał był dla kolegów pomyślny.
Chcę jeszcze wspomnieć, że kończąc szkołę zdawaliśmy maturę ze wszystkich przedmiotów. Mimo tych i innych zdarzeń byliśmy, jak na 17-to latków, bardzo zorganizowani i samodzielni. Sami (z niewielką pomocą rodziców) organizowaliśmy studniówkę w auli szkolnej oraz komers w siedzibie biblioteki na ulicy obecnej Jana Pawła II. Strojem wyjściowym była biała bluzka i ciemna spódnica. Studniówka była do 12.00 w nocy, a komers trwał do rana. Byliśmy szczęśliwi, że wreszcie jesteśmy dorośli.
Zawsze mile wspominać będziemy wychowawcę profesora Szlązaka Bolesława, dyrektora Tarnowskiego Juliana i innych nauczycieli jak:
Janinę Micinkiewicz
Bronisława Słoneckiego
Sergiusza Krzyżyckiego
Józefa Dobrzańskiego
Irenę Herdegen
Aleksandrę Bularę
ks. Czesława Czubaka
Annę Wątorek
Wacława Jankowskiego
Jana Kosonia
Krystynę Masłowską
Laurę Stroczyńską
Alfonsa Skubacza
i innych pracowników administracji.
W roku 2004 spotkaliśmy się z okazji 50-lecia matury. Ale wielu z nas już brakowało. Dziś znów upłynęło 11 lat i stan klasy się zmniejszył. Wspomnienia jednak zostały.
Począwszy od 1966 roku zostałam nauczycielem w tej szkole. Pracę wykonywałam przez ponad 50 lat.
Mam apel do moich kolegów szkolnych lub uczniów, może dopiszą swoje wspomnienia pod hasłem „Pamiętamy tamte dni”.
Na koniec chcę dodać, że osobiście traktuję tą szkołę jako swój drugi dom – tam realizowałam swoje młodzieńcze, osobiste, rodzinne i zawodowe plany i zamiary. Obok tego budynku nigdy nie przejdę obojętnie.
Danuta Klęsk–Werman
absolwentka z 1954 roku
i nauczyciel ZSE