Wrzesień to początek roku szkolnego 2015/2016. Rozpoczyna go kolejne pokolenie, które nie zna wojny. 70 lat pokoju to w naszej historii szmat czasu. Zdążyliśmy odbudować kraj ze zniszczeń wojennych i cudownie go rozbudować.
Polska jest z każdym rokiem coraz piękniejsza. Widzą to cudzoziemcy odwiedzający nasz kraj i Polacy, którzy opuścili Polskę przed wieloma laty. Tylko malkontenci zamieszkali w kraju tego nie widzą, albo nie chcą widzieć.
Mój pierwszy rok szkolny przypadł na lata wojny i okupacji niemieckiej. Był to pamiętny wrzesień 1943 roku, gdzieś daleko, hen na Podlasiu. Pierwsza moja szkoła był to mały, drewniany budynek w Międzyrzecu Podlaskim przy ulicy Warszawskiej (blisko szpitala). Duży budynek szkolny wzniesiony przed wojną służył jako szpital dla Niemców i był miejscem, gdzie panoszyli się okupanci. Na szczęście były to ostatnie lata wojny.
Połowę społeczeństwa mego miasteczka stanowili Żydzi, których Hitler jako pierwszych przeznaczył do wytępienie. Byli bezkarnie rozstrzeliwani, trafiali do obozów zagłady (Treblinka), były budowane getta żydowskie.
Podczas II wojny światowej zginęło 6 milionów Polaków, ale społeczność żydowska ucierpiała w dużo większym stopniu. Ci, którym udało się przeżyć masowo wyjeżdżali do Izraela. Po drugiej wojnie światowej zmieniła się struktura demograficzna mego Podlasia. Zniknęła żydowska enklawa.
Słyszałam w domu dyskusje dorosłych, czy Polacy tak łatwo pozwolili by Niemcom na okrutne upodlenie i wreszcie śmierć. W nas drzemie waleczna dusza i słuchając tego co mówili dorośli, rozpalała się wyobraźnia dziecka. Przychylałam się do zdania, że z nami tak łatwo by sobie okupant nie poradził. Przykładem było powstanie warszawskie, które do tej pory budzi kontrowersje czy było celowe? Tyle samo jest zwolenników co przeciwników tego narodowego zrywu. Gniew ludu jest straszny i wyzwala nadludzkie siły. Tyle tylko, że przeciwnik był silniejszy i lepiej uzbrojony. Duch narodu – odrodził się. Tyle tylko, że Warszawa legła w gruzach i około 200 tysięcy cywilów i powstańców przepłaciło to życiem. Pozostaje otwarte pytanie czy warto było?
Międzyrzec Podlaski to małe miasteczko, leżące na trasie głównej magistrali kolejowej Brześć – Warszawa – Berlin. Pamiętam w 1945 rok szły transporty wojskowe - wiozły ze wschodu rannych żołnierzy niemieckich. Na dworze było ciepło, ranni żołnierze byli w gorączce, dokuczało pragnienie i upokorzenie po przegranej wojnie. Kiedy taki transport stawał na stacji kolejowej Polacy podchodzili z wodą, kromką chleba, czy pomidorem i litowali się nad rannymi, tłumacząc sobie, że to byli zwykli żołnierze którzy wykonywali rozkazy. Generalnie funkcjonowało przekonanie, że „dobry Niemiec to martwy Niemiec”. Zbyt wiele krzywd naród polski doznał ze strony trzeciej Rzeszy.
Mieszkaliśmy w tartaku, gdzie w ostatnim okresie wojny stacjonowała załoga rosyjska, której dowódcą był Gruzin o nazwisku Kincuraszwili. Był to młody bardzo przystojny mężczyzna o smagłej cerze i kruczoczarnych włosach. Podkochiwał się w sąsiadce Helence. Podczas świąt wielkanocnych kiedy Polacy obchodzili śmigus dyngus został oblany wodą, wpadł w furię. Nie mógł pojąć, że hołdujemy takim obyczajom. Co parę dni pisał list do matki zamieszkałej w Tbilisi i zalewał się łzami. Był bardzo sentymentalny, skory do wzruszeń. Ale kiedy jego sołdaci podpalili prycze na których spali przez nieuwagę, bez wahania wyjął pistolet z kabury i w pierwszym odruchu, bez sądu położył trupem sprawcę owego zajścia. Wojna rządzi się swoimi prawami, nie ma czasu na procesy, trzeba dać przykład – ku przestrodze pozostałym – co wolno, a czego nie wolno pod żadnym pozorem. To skutkowało. Żołnierze mieli szacunek do swego dowódcy i nie próbowali go oceniać, bo czas był szczególny, wojenny.
Kiedy przychodził wieczór, żołnierze po kolacji wyciągali harmonię i długo, rzewnie śpiewali swoje narodowe pieśni: „Kalinkę”, piękną melodię o przyfrotowym szoferze, utwory skomponowane: nad Wołgą, Oką, Niemnem. Nam dzieciom te koncerty bardzo się podobały. Byliśmy zapraszani, częstował nas kucharz naleśnikami, które smażył sołdatom na kolację. Podziwialiśmy kunszt owego kucharza. Stał nad dwiema ogromnymi patelniami, wlewał ciasto naleśnikowe i po chwili jednym, zwinnym ruchem obu rąk – przewracał je w locie na drugą stronę. Nie mogliśmy pojąć jak on to robi. Dzięki temu naleśników było dużo, starczyło i dla nas.
W 1945 roku zajęcia szkolne zostały przeniesione do dużej szkoły, którą w czasie wojny okupowali Niemcy. Dyrektorem szkoły był pan Alfons Krasnodębski. Jego żona była także nauczycielką. Mieszkali w bliskim sąsiedztwie szkoły. Moja droga do szkoły liczyła ponad 3 kilometry, bo z tartaku trzeba było przejść przez całe miasto, spod jednego lasu pod drugi (stąd nazwa Podlasie).
Kiedy musiałam przejść operację wyrostka robaczkowego, nastąpił okres rekonwalescencji. Miałam 10 lat i drogą do szkoły licząca 7 kilometrów była dla mnie zbyt uciążliwa. Bez słowa wahania moja nauczycielka przygarnęła mnie do swego domu na okres kilkunastu dni choć sami państwo Krasnodębscy mieli trójkę dzieci.
Powojenna solidarność – imponowała. Wojna nauczyła ludzi pokory, dzielenia się z drugim, pomocy, współczucia. Prawdą jest, że cechą naszego narodu jest to, że ilu Polaków tyle zdań na ten sam temat. W obliczu nieszczęścia jakim była wojna potrafimy się konsolidować i zdobywać na czyny heroiczne. Wówczas te zwyczajne ludzkie odruchy były normą. Mnie to imponowało. W takim świecie kształtowała się moja osobowość. Nie mam wygórowanych wymagań, a jeszcze połowę tego co mam rozdałabym dzieciom, wnukom, prawnuczce. Podsumowując, uważam, że życie moje było bardzo udane, bogate i piękne. Gdyby dane mi było przeżyć na nowo, sądzę, że niewiele bym zmieniła.
Zofia Mogilnicka