Przy ulicy Krańcowej w Mosinie, w pięknym miejscu pod lasem, nad jeziorem Budzyńskim - znajduje się dom, w którym od 1956 roku do śmierci mieszkał Antoni Nadolny. Wywodził się z centrum Poznania (mieszkał na rogu Kantaka i 27 Grudnia nad sklepem muzycznym).
Ojciec artysty był policjantem. W 1937 roku przechodząc na emeryturę, wybudował w Mosinie dom w którym zamieszkał. Jego syn Antoni Nadolny ukończył Wyższą Szkołę Muzyczną. Studiował razem z Jerzym Waldorffem. Podstawowym instrumentem gry były dla niego skrzypce.
W czasie II Wojny był kurierem w AK. Działał w rejonie dokąd został na początku wojny przesiedlony przez Niemców – na Podlasiu. Tam (do 1956 roku) żył pod nazwiskiem Antoni Nowak. Dopiero w 1956 roku na fali odwilży i ujawnień się żołnierzy - patriotów z AK i on mógł wrócić w rodzinne strony.
Do tego czasu pracował jako nauczyciel w Zespole Szkół Ekonomicznych w Międzyrzecu Podlaskim. Prowadził z dużym powodzeniem chór szkolny, uczył stenografii i maszynopisania. Przez wszystkie lata nauki w Państwowym Gimnazjum i Liceum Administracyjno-Handlowym był moim nauczycielem. Bardzo chciał bym chodziła na próby chóru, które odbywały się w szkole w każda niedzielę po mszy świętej. Uległam namowom i pewnej słonecznej niedzieli poszłam na ową próbę. Kiedy zaczęłam śpiewać przyznał uczciwie: „miałaś rację, ty się do tego nie nadajesz”. Od tamtej pamiętnej niedzieli miałam święty spokój ze śpiewaniem.
Jako, że także uczył mnie maszynopisania – a chciał mnie promować – bo byłam ponoć dobrą uczennicą – wyłączając przedmioty ścisłe – zakwalifikował mnie na konkurs maszynopisania, który odbywał się w Lublinie (startowali najlepsi z najlepszych ze wszystkich szkół średnich tego typu w województwie). Każdy uczestnik otrzymał maszynę do pisania i konkurs polegał na pisaniu na czas dyktowanego tekstu. Startujący wraz ze mną kolega Dzidek Zbański, na hasło start, krzyknął:” za Ojczyznę”, wszyscy zaczęli się śmiać, a on to wykorzystał i bezbłędnie napisał dyktowany tekst. Zdobył maksymalną ilość punktów i zwycięstwo przypadło jemu. Raz jeszcze dałam plamę. Ale generalnie profesor cenił mnie. Młodzież bardzo lubiła sympatycznego, przystojnego pana profesora, który cudownie grał na skrzypcach.
Mieszkając w Międzyrzecu Podlaskim w 1944 roku ożenił się z moją cioteczną siostrą Gabrielą z Matuszewskich–Zimochową. Jej pierwszy mąż Edmund Zimoch zmarł na galopujące suchoty w 1937 roku, kiedy ich córeczka Marylka miała 6 tygodni. Z małżeństwa Gabrieli i Antoniego Nadolnych przyszedł na świat syn - również Antoni urodzony w 1945 roku. Mały Antoś Nadolny (po wojnie ojciec wrócił do prawdziwego nazwiska Nadolny). Antoś to śliczne dziecko z burzą loczków na głowie. W dzieciństwie przeszedł poważną chorobę, której towarzyszyła bardzo wysoka temperatura i spowodowała głuchotę. Mimo to ukończył szkołę podstawową i średnią dla głuchoniemych i był bardzo dobrym kreślarzem. Pracował całe życie w Biurze Projektów w Poznaniu. Ożenił się z Anną Wartacz z Puszczykówka (córką malarza), także głuchoniemą. Maja dwóch synów Rafała i Artura. Rafał ukończył historię sztuki, pracował w Wojewódzkim Oddziale Ochrony Zabytków (obecnie mieszka z rodziną w Warszawie). Artur ukończył Politechnikę, zajmuje się metaloplastyką. Obecnie Artur mieszka z rodziną w Mosinie, jest ojcem trzech córek, nie mieszka w rodzinnym domu lecz oddzielnie.
W 1956 roku Gabriela i Antoni Nadolni wyjechali z Międzyrzeca Podlaskiego do Mosiny. Podyktowane to było w dużej mierze stanem zdrowia Gabrieli (miała bardzo poważne kłopoty z płucami). Mieszkanie pod samym lasem miało zbawienny wpływ na stan jej zdrowia.
Kiedy po latach już jako mężatka z naszymi małymi córkami jeździliśmy do Mosiny obserwowałam jaką cenę Antoni Nadolny płaci za sprawność ręki, aby móc grać na tak trudnym, instrumencie jakim są skrzypce. Praca w ogrodzie była wykluczona, wszelkie ciężkie prace fizyczne - także. A ponieważ mieszkali pod samym lasem na terenie Wielkopolskiego Parku Narodowego w okresie jesiennym namiętnie chodził na grzyby, a w innych porach roku odbywał spacery po lesie. Ich dom był bardzo chętnie odwiedzany przez liczną rodzinę z wielu względów ; panowała w nim fantastyczna atmosfera i cudowna lokalizacja domu nad jeziorem Budzyńskim w bliskim sąsiedztwie lasu, gdzie było rodzinnie, swojsko, każdy kto tam gościł czuł się jak „u Pana Boga za piecem”.
Gabriela, kobieta o niezwykłej skromności, dobroci, skłonna pomóc każdemu w potrzebie, prowadziła otwarty dom. W okresie letnim umiała przyjąć pod swój dach 30 – 40 osób. Spało się na sianie i gdzie kto mógł, ale więzi rodzinne dla Gabrieli były świętością. Była kobietą wielu talentów, wspaniałą gospodynią.
Antoni Nadolny senior uczył w Szkole Muzycznej w Poznaniu. Jego wielka miłość do muzyki pchnęła go do zorganizowania na terenie Mosiny dziecięcego zespołu muzycznego. Było to niełatwe wezwanie bo w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, brakowało warunków i pieniędzy do prowadzenia takiej działalności. Pokonując wszelkie ptrzeszkody przez wiele lat prowadził tę działalność.
6 stycznia w 1937 roku zmarł pierwszy mąż Gabrieli – Edmund Zimoch
6 stycznia w 1986 roku zmarł Antoni Nadolny. Gabriela odeszła w październiku 1992 roku i została pochowana w grobie obok męża – muzyka Antoniego Nadolnego (w starej części cmentarza mosińskiego). Projekt nagrobka wykonał syn Antoniego – Antoni – technik budowlany, który będąc głuchoniemym nigdy nie usłyszał muzyki ojca. Na płycie nagrobkowej kazał wyryć: Antoni Nadolny – Artysta Muzyk. Mosinianie, którzy z nim żyli, dopowiadają sobie w duchu: „to nasz profesor Nadolny.”
W artykule wykorzystano fragment Kroniki Zespołu oraz wypowiedzi osób należących do grupy muzycznej, którą opracował Michał Kasprzyk.
Antoni Nadolny był wielkim pasjonatem. Wszystko co robił robił z ogromnym zaangażowaniem. Jako młoda dziewczyna widząc to, w dorosłym życiu chciałam go naśladować.
Zofia Mogilnicka