czwartek, 21 listopada 2024

mogilnicka nowiny6 i 7 klasę szkoły powszechnej przerobiłam w ciągu jednego roku. Miałam taką możliwość bowiem utworzono klasę dla młodzieży opóźnionej przez wojnę.

Elżbiecie Górskiej i mnie - ponoć dwóm najlepszym uczennicom - zaproponowano dołączenie do tej klasy. Zaryzykowałyśmy i wyszłyśmy z tego zwycięsko. Ela była moją najlepszą koleżanką, siedziałyśmy w jednej ławce. Po zajęciach szkolnych bardzo często bywałam u niej w domu. Mieszkała przy ulicy Niecałej w Międzyrzecu Podlaskim. Miała jeszcze brata Władka. Wychowywała ich cudowna babcia, jako że mama Jadwiga – wówczas już wdowa - prowadziła sklep tzw. kolonialny. Był to sklep spożywczy, pamiętam, że biegało się tam po ser żółty szwajcarski z dziurami.
Kiedy podrosłyśmy, ja mieszkałam na dwunastaku a potem w tartaku, skąd było bardzo blisko do lasu. Ela często przychodziła do nas, szłyśmy do lasu na cudownie pachnące poziomki lub po konwalie (te leśne zarówno poziomki, jak i konwalie zupełnie inaczej pachną i są o niebo lepsze od tych uprawianych w ogródkach). Wchodziło się do lasu wiodącego do Zahajek i tuż przy drodze cudowna polana czerwona od owoców poziomek. Kładłyśmy się koło tego odkrycia i jadłyśmy dotąd, dopóki kolor czerwony nie zniknął, a pozostawały tylko zielone krzaczki poziomek.
Zawsze wybierałam sobie koleżankę mądrzejszą od siebie wychodząc z założenia, że od głupca niczego się nie nauczysz, a przy mądrym skorzystasz. To było moje credo.
Po ukończeniu 7 klasy szkoły powszechnej Ela poszła do Liceum Ogólnokształcącego w Międzyrzecu Podlaskim, a ja do Państwowego Technikum i Liceum Administracyjno-Handlowego. Wcale nie zdziwił mnie jej wybór. Była tak zdolną uczennicą, że wiadomo było, że pójdzie na studia. Ale często los bywa okrutny. Jako uczennica LO należała do organizacji młodzieżowej prowadzącej konspiracyjną działalność przeciwko Sowietom. Każdego dnia o tej samej godzinie przez Międzyrzec przejeżdżał pociąg zwany „Mitropą”, który kursował na trasie Legnica – Moskwa (w Legnicy stacjonował sztab wojsk sowieckich, w Brzegu też mieliśmy parę tysięcy obywateli tego pochodzenia. Byli to głównie lotnicy i ich rodziny, bo pod Brzegiem było lotnisko sowieckie, istna udręka dla mieszkańców miasta). Ci młodzi ludzie postanowili ten skład pociągu, w którym przemieszczali się oficerowie sowieccy do Moskwy, wysadzić w powietrze. W lipcu 1952 roku podłożyli materiał wybuchowy na trasie przejazdu „Mitropy”. Dróżnik kolejowy mający obchód na torach w ostatniej chwili to zauważył i petardami, które wybuchały zatrzymał skład pociągu. Zagrożenie zostało usunięte, ale zagrożenie dla młodzieży dopiero się zaczynało. Aresztowano około 90 uczniów, z paru szkół, w tym Elę. Byłam zrozpaczona.
W 1953 roku złożyłam maturę i po anulowaniu nakazu pracy, który w tych latach obowiązywał – wyjechałam śladem siostry Krystyny – do Brzegu. O Eli dowiedziałam się z listów z domu. Parę miesięcy siedziała w więzieniu w Lublinie, eksternistycznie złożyła maturę i po wyjściu na wolność startowała na studia z marnym skutkiem. Urobiona opinia za nią szła. Przebojowa i śliczna mama Jadwiga pojechała do Warszawy do Ministerstwa Oświaty i Szkolnictwa Wyższego - bezpośrednio do Ministra - z petycją przyjęcia jej zdolnej córki na studia. Minister po głębokiej analizie zawyrokował, że na sinologii (język chiński) jest 7 miejsc, a tylko 5 chętnych, zatem proszę bardzo. Ela bez namysłu z tego skorzystała. Była nawet w Pekinie, chyba tam wyszła za mąż za pana Dzikowskiego.
Kiedy w 1955 roku przyjechałam do Międzyrzeca Podlaskiego i szłam ulicą 22 Lipca do cioci Lodzi, wybiegła Ela, która zobaczyła mnie przez okno i zaprosiła do nowego jej domu. Mama Jadwiga wyszła za mąż za p. Zbańskiego, bardzo dobrego piekarza, a Ela była już studentką sinologii. Zadedykowała mi nawet swoje zdjęcie po chińsku. Znała już parę tysięcy dziwnych dla mnie znaków chińskich stanowiących litery. Było to bardzo miłe, zaskakujące spotkanie.
Ja nazajutrz wracałam do Brzegu i ponownie nasze drogi rozeszły się. W 1956 roku wyszłam za mąż i po wielu latach - chyba na początku lat sześćdziesiątych - oglądałam program red. Badowskiego pt. „Kawiarenka pod globusem” i rozpoznałam goszczącą w tym programie Elżbietę Dzikowską. Natychmiast napisałam list do red. Badowskiego – podróżnika - przytaczając fakty z naszej znajomości. List redaktor oddał Eli, a ta natychmiast napisała do mnie bardzo serdeczny list, że wzruszyła ją pamięć o tak odległych latach, że przecież byłyśmy serdecznymi przyjaciółkami, że pamięta moje oczy, włosy wszystko… Było to bardzo miłe. Natychmiast odpowiedziałam na tę korespondencję, był następny, równie ciepły i serdeczny, parę pocztówek z Wysp Wielkanocnych, gdzie była wraz z Tony Halikiem, jakieś potkania w indiańskim domu z Indianką…
Miałam świadomość, że to nietuzinkowa osoba i nie ma za wiele czasu na życie prywatne. Stwierdzała, że ciągle trzeba gdzieś dojechać, coś sfotografować. Pisze „niedługo wyjeżdżamy do Afryki, aby wziąć udział w fotograficznym Safari. Marzy nam się wejście na Kilimandżaro, ale że to prawie 6 tysięcy metrów nad poziomem morza, nie można ryzykować bez przygotowania alpejskiego”. Ponadto Tony starszy był o 15 lat od Eli, choć stanowili doskonały, zgrany, kochający się duet. Ela pisze: „kiedy za parę miesięcy obejrzysz w telewizji film z Afryki, wiedz, że dedykowany jest tobie.” Poczułam się wyróżniona i było mi bardzo miło.

 

Zofia Mogilnicka

 

wspomnienia kronika