Osoba pisząca myśli przede wszystkim o czytelniku. W tej chwili dla mnie jednak najważniejsze jest pisanie dla samej przyjemności pisania. Muszę na nowo odzyskać wiarę w siebie po bez mała trzyletniej przerwie, wyrzucić z głowy destrukcyjne myśli.
Przerwę w pisaniu spowodowała choroba i śmierć męża. Byłam pewna, że już nigdy nie złapię za pióro i nie będę – jak dawniej – miała gotowego artykułu do kolejnego wydania Gazety Brzeskiej. Ale udało się. Wszystko tkwi w naszych głowach, tu są wszystkie nasze ograniczenia lub siła. Czyste, dobre myśli towarzyszą ludziom szczęśliwym, demony przeszłości wyniszczają fizycznie i psychicznie tych mniej radosnych.
Depresja jest straszną chorobą. Popada się w czarną otchłań, niczego się nie chce, wszystko jawi się w ciemnych barwach, nic nie cieszy, unika się kontaktów z drugą osobą pomimo, że wcześniej było się osobą towarzyską, zarażało optymizmem.
Wiedziałam, że sobie sama nie poradzę. Nie można się wstydzić lekarza – on jest po to, by nam pomóc. Na wagę złota jest pomoc Rodziny – a ja mam wspaniałą i kochającą. Córki mówiły, że życie jest piękne, że przecież jestem optymistką… Długo to trwało – prawie trzy lata. Nagle u progu pięknej, słonecznej jesieni zobaczyłam świat piękniejszy. Nie mogę nacieszyć się kolorami jesieni. Mimo że mamy połowę listopada, drzewa pysznią się resztkami liści w złocie, purpurze, czerwieni.
Jak cudownie jest żyć bez strachu, bez poczucia beznadziejności, widzieć świat w słońcu, w deszczu, w jesiennych mgłach – bo wszystko jest potrzebne, wszystko jest po coś. Dobrze jest mieć pasje. Moją jest pisanie. Teraz piszę listy do całej rodziny – o niczym: o wczorajszym spacerze po przepięknych brzeskich parkach, o porządkowaniu mieszkania, o nowych meblach.
Często otwieram spisane przez mnie kroniki – jest ich 54. Opisałam w nich moje długie, dobre życie. Składają się na nie: 11 tomów kronik Klubu Odra, gdzie pracowałam w latach 1965 – 1980, kroniki życia naszych córek, czwórki wnuków, historie rodziny moich Rodziców oraz rodziny Mogilnickich, do której weszłam w 1956 roku. Odnotowuję narodziny nowych członków naszej familii, oddaję hołd tym, którzy odchodzą, bo taki jest rytm naszego życia. Piszę dla trójki moich prawnuków – powielajcie wzorce dziadków, rodziców. Niech to będzie dla Was drogowskaz.
Moje przeistoczenie z pewnością zawdzięczam lekarzom, rodzinie, bliskim mi ludziom. Wszystkim pragnę serdecznie podziękować. Dochodzę do wniosku, że Pan Bóg ma jeszcze jakieś plany związane ze mną, skoro pozwolił mi wyzwolić się z marazmu. Mogę na nowo żyć w dobrym stanie psychicznym i to jest cudowne.
Powyższy tekst dedykuję tym, którzy są w depresji. Jest to straszna choroba, ale można sobie z nią poradzić. Mój przykład jest tego dowodem. Depresja pojawia się, kiedy jest źle, jednak trzeba próbować o siebie zawalczyć. Przecież całe nasze życie to walka, praca nad sobą. Obyśmy zawsze z tych zmagań wychodzili zwycięsko.
Ponieważ, jak się rzekło – żyję na nowo – to i nowe plany zaczynam snuć. Jeżeli Stwórca pozwoli i nie pokrzyżuje planów, to w kwietniu 2019 planuję z Krysią Frączyk zorganizować zjazd moich przybranych dzieci – Zespołu Piastelsi. To już pięćdziesiąt pięć lat od powstania zespołu. Pięć lat temu mówiłam, że to ostatnie spotkanie, ale okazuje się, że nigdy nie wiadomo.
Zofia Mogilnicka