Chłodny poranek ostatnich dni sierpnia 2000 roku – zwiastujący niestety jesień – towarzyszył 44-osobowej grupie harcerzy udających się z rewizytą do węgierskich skautów. Miałam przyjemność znaleźć się w tej grupie.
Około godziny 8 rano przekraczamy granicę z Czechami w Cieszynie. Na dworze nadal rześki chłód, w autokarze nastroje gorące. Promując młodość, kierownikiem na wycieczce jest dh Łukasz GÓROWSKI.
Do granicy ze Słowacją około 50 km. Krajobraz podobny do naszego, soczyste trawy, które tracimy z oczu po przejechaniu 7-8 godzin. Odprawy celne przebiegają gładko, nie zabierają zbyt wiele czasu. Wjeżdżamy na teren Słowacji. Krajobraz z każdą godziną piękniejszy, zbocza gór pysznią się w słońcu. Stajemy na najwyższym wzniesieniu na naszej drodze, na urokliwym tarasie widokowym. Dalej, od gór wieje rześki wiatr, ale jest słonecznie. Bliżej granicy z Węgrami zmiana krajobrazu, mijamy pola obsiane kukurydzą, pszenicą, całe hektary słoneczników i plantacje winorośli. Szczególnie te ostatnie cieszą nasze oczy. Słoneczniki też oryginalne, warto by je widzieć wiosną.
Postoje są krótkie, granice przekraczamy szybko, na szczęście bez niespodzianek, bowiem komendant Zbigniew KAWECKI z grupą harcerzy zaproszeni zostali na ślub młodej pary – instruktorów skautowych w mieście Szekesfehervar (miasto wielkości naszego Opola).
Panna młoda – Polka, pan młody – rodowity Węgier. Ślub zaplanowano na godz. 16.00. Zjawiamy się o czasie. W szyku harcerskim udajemy się do kościoła. Duże wrażenie zrobiło wejście grupy harcerzy w mundurach. Po przeciwnej stronie była nieco mniejsza grupa skautów węgierskich, także w strojach organizacyjnych, ze sztandarem. Kościół wypełniony gośćmi, ślub rzymski z mszą odbył się bardzo uroczyście. Polscy harcerze byli pod obstrzałem spojrzeń, błyskały flesze aparatów fotograficznych, kamer. Część naszych harcerzy przystąpiła do komunii św.
Po ceremonii nasza dorodna młodzież w mundurach harcerskich utworzyła szpaler, ksiądz wyprowadził nowożeńców z kościoła, obficie sypał się ryż i młoda para ze wzruszeniem przemierzyła drogę owym szpalerem. Jesteśmy zaproszeni do wielkiej sali, gdzie czekają napoje i ciasto. Życzeniom nie ma końca. Młoda para została obdarowana obrazem i piękną wiązanką kwiatów. Panna młoda wzruszona, jej partner zszokowany. Spontanicznie odśpiewano na cześć młodej pary „Sto lat", wznosząc toast. Głosem pełnym wzruszenia dziękowała polska dziewczyna za tak miłą niespodziankę oświadczając, że jest to najszczęśliwszy dzień ich życia. Dopowiadamy – oby trwał wiecznie. Było to wzruszające i niezwykłe. Harcerze wnieśli piękny polski akcent.
Po spełnieniu bardzo miłej powinności udajemy się do miejscowości Adony – miejsca naszego zamieszkania na czas pobytu. I tu kolejne zaskoczenie – wita nas przeuroczy gospodarz, działacz skautingu, który wraz z żoną Małgosią i piątką dzieci goszczą nas. Tu jest odwrotnie – Waldemar OLSZEWSKI – Polak od 20 lat zamieszkały na Węgrzech (mający nadal tylko obywatelstwo polskie) i jego żona Małgosia – rodowita Węgierka. Od słów powitania, od pierwszego szczerego uśmiechu czujemy się wśród nich jak w domu. Razem z Waldkiem i Małgosią oczekuje nas drużynowa skaut BARTAL Andrea z grupą młodzieży z organizacji. Starają się jak mogą najbardziej, by uatrakcyjnić i umilić nam pobyt.
Po wielogodzinnej podróży i przeżyciach związanych z uroczystością zaślubin jesteśmy zmęczeni. Wspólna herbata, kąpiel i nocleg, który mieliśmy zabezpieczony w szkole. Wśród naszej młodzieży jest kilkuosobowa grupa skautów węgierskich. Dotrwali z nami do końca. Była to sobota 26 sierpnia.
Niedziela wita nas słońcem i 30-stopniowym upałem, który towarzyszy nam przez wszystkie dni pobytu. Po śniadaniu jedziemy do Budapesztu odległego o 46 km. Waldek jest pilotem i poświęca nam swoje urlopowe dni. W planie wjazd na Wzgórze św. Jana, skąd rozciąga się wspaniała panorama na Budę i Peszt. Wjeżdżamy dwiema kolejkami, druga obsługiwana przez dzieci: w kasie 15-latka, nastoletni zwiadowca stacji, który z powagą salutuje przy wjeździe i odprawie pociągu, konduktorzy – to też nastoletnie dzieci. Ma to swój urok. Cieszymy oczy widokiem pięknego 2-milionowego miasta nad modrym Dunajcem. Stąd do Wiednia około 200 km. Do miasta w dół zjeżdżamy kolejką linową. Jest to przedłużenie doznań oglądanych z góry, widok jak z bajki. Wracamy na obiadokolację, bowiem o godzinie 18.00 jest uroczysta msza w kościele, w miejscu naszego zamieszkania. W bieżącym roku Węgrzy obchodzą 1000-lecie państwowości.
Ponownie grupa harcerzy w mundurach wkracza w szyku do kościoła. Są też węgierscy skauci. Przybyły na uroczystość biskup kieruje słowa powitania do naszej grupy w języku polskim. Żegnając się dziękuje komendantowi KAWECKIEMU mówiąc „Szczęść Boże". Wzruszeń wiele.
O godzinie 20 odbywa się wspólna zabawa obydwu grup narodowościowych, podczas której dogadują się wspaniale. Czego nie potrafili dopowiedzieć – wyśpiewali. Młodość ma swoje prawa i nieodparty urok.
W poniedziałek 28 sierpnia atrakcja największa – mamy wstęp do budapesztańskiego parlamentu. Było to możliwe dzięki temu, że Adony mają swego posła w parlamencie i dzięki jego wpływom mogliśmy obejrzeć owo cudo architektury. Pozwolił na to rok milenijny, ponadto do 4 września trwa przerwa w obradach parlamentu. W przeciwnym razie byłoby to niemożliwe. Urzeka nas przepiękna budowla wzniesiona nad Dunajem. Budapesztański parlament należy do jednych z najpiękniejszych parlamentów świata. Zadziwia bogactwem, przepychem, dostojeństwem. Wpisujemy się do księgi pamiątkowej odnotowując: „Byliśmy, podziwialiśmy, jesteśmy pod wrażeniem".
Po takiej dawce wrażeń zmiana nastroju. Idziemy do wesołego miasteczka, przechodząc obok Placu Bohaterów. Każdy otrzymał po 1000 forintów – prezent od węgierskich skautów. I tu trzygodzinna dawka szaleństwa i ok. 50 atrakcji do wyboru. Dużym powodzeniem cieszy się niebotyczna kolejka pędząca w oszalałym tempie, gdzie dzieciaki jadąc w górę i w dół piszczą, ale kolejka jest oblegana.
Wracamy pełni wrażeń i po posiłku młodzież odświeża się i idzie na dyskotekę.
Wtorek jest ostatnim dniem naszego pobytu na Węgrzech. Upał nie maleje i dopołudniowe godziny spędzamy na zwiedzaniu miejscowości, w której mieszkamy. Następnie jedziemy nad jezioro znajdujące się obok miasta Velence. W sierpniu tego roku nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Po obiedzie zaproszeni jesteśmy do jednej z winnic, których tu wiele. Oglądamy i dowiadujemy się o sposobie wytwarzania wina, zaproszeni jesteśmy do piwnicy, przedłużeniem której jest tunel w ziemi, gdzie wino leżakuje. Na dworze ok. 30 st., w piwnicy -13 st. Ostatnim akcentem jest degustacja. Małgosia upiekła stosy drożdżowych rogalików, przyjechała dziennikarka z gazety i wyszła z tego spotkania biesiada. Nad wszystkim czuwał św. Urban, który jest patronem winiarzy (św. Urbana 25 maja). Jeśli do tego dnia winnice nie wymarzły, nic już im nie grozi. Pięknie wyglądają plantacje winorośli, ale ponoć praca na nich jest ciężka i absorbująca.
Wracamy na kolację, po której zorganizowane jest pożegnalne ognisko nad Dunajem z udziałem polskich harcerzy i węgierskich skautów. Na ognisko przyjechali sobotni nowożeńcy. Sceneria wyjątkowa. Dunaj – druga po Wołdze pod względem długości rzeka w Europie (dł. 2850 km). Nad Dunajem leżą: Wiedeń, Bratysława, Budapeszt, Belgrad.
Przed nami ostatnia noc spędzona na Węgrzech, która mija spokojnie, może jest tylko nieco krótsza.
Nazajutrz, w środę 30 sierpnia o 8.00, jak zwykle śniadanie na terenie posesji Państwa OLSZEWSKICH, tyle że bardziej uroczyste. Robimy ostatnie pamiątkowe zdjęcie, otrzymujemy suchy prowiant na drogę, uściski, pożegnania, życzenia szczęśliwego powrotu do Polski. Było nam dobrze, swojsko. Był to pobyt, który długo będzie się pamiętało. Słonecznym rankiem wyruszamy w drogę. Przekraczamy granicę węgiersko-słowacką, którą dzieli naturalna granica – rzeka Dunaj. W czeskim Cieszynie robimy zakupy za złotówki i słyszymy pierwsze wiadomości z Polski – podrożała benzyna i zmarł Wojciech Żukrowski. Wracamy do soczystych zielonych traw, których tam nie ma.
Fotorelacja
Zofia Mogilnicka