Wieści o wandalizmie w mieście paraliżują. Połamane drzewka i obskurne grafitti, w przeważającej masie bezmózgowe mazgajstwa. Tak jest, to fakty beznamiętne.
Nad zdewastowanym drzewostanem boleję najbardziej. Zdjęcia obrazujące zniszczenia robią przygnębiające wrażenie i nieistotne, że są mocno przykurzone, bo pochodzą sprzed... 6 lat (24 czerwca 2007 r. - kliknij TU). Komu to przeszkadza i o co w ogóle chodzi? W czym zawadza niedorosła lipa, dąb albo wypiętrzona topola? Jestem ojcem chrzestnym paru jesionów posadzonych na cmentarzu w Łosiowie z których do dzisiaj ostały trzy. Całkiem okazałe rosną sobie spokojnie w cmentarnej powadze i liczą już - nie wiem czy się przyznawać - blisko 50 lat. Są na tyle ukorzenione, że pierwszy lepszy z brzegu biznesmen, zamierzający poszerzyć perspektywę grzebalną, musi się liczyć z potęgą natury, a na ich wykarczowanie nie zezwoli - w co mocno wierzę - strażnik ochrony przyrody. O szczenięcych nasadzeniach pisałem dawno temu TUTAJ, i o ?moich" jesionach nigdy nie zapominam. Ot, proekologiczny przechył.
Kogo winić za szkody na miejskim mieniu? Któremu z podrostków łamać łapska za złamanie życia drzewkom? Kto powinien zlizywać farby, którymi zarzygano nowe elewacje? Władza pokazuje swoje osiągnięcia w zderzeniu z nieobywatelską postawą mieszkańców. Trójkadencyjny burmistrz wyraża święte oburzenie wobec tych, którzy nie sprzątają po swoich czworonogach, choć w edukowaniu właścicieli zasług nie ma żadnych. W tym względzie całą dekadę trzeba uznać za straconą. Wysługujący się burmistrzowi tygodnik na pierwszych stronach alarmuje o trumfującym dziadostwie. Przesłanie jest oczywiste. ONI chcą jak najlepiej, a my rzeczywistość zadeptujemy! Polecę banałem. Brzeg wyglądałby lepiej bez brzeżan. Wstydźmy się.
Trudno nie przytaknąć ze zrozumieniem. Rozkiwany od przytakiwania łeb w końcu zaczyna boleć i kołacze w nim pytanie. A czyje to dzieci niszczą miasto? Odpowiedź jest smutna: NASZE. Matka tolerująca domowego artystę ?tworzącego" w sprayu, okazuje się mamusią, która nie ogarnia rodzinnego stadła, bo przecież powinna zauważyć, że hoduje (i opiera!) umazanego farbami bachora. Nie ma wyjścia i musi lecieć do pułkownika Krzysztofa Szarego z donosem, albo od razu kajać się w panoramicznym tygodniku.
W Chinach za kradzież asfaltu grozi... rozstrzelanie. W naszym mieście każdej wiosny asfalt wrzuca się w pozimowe dziury. Bez głowy, bez sensu i bezkarnie! W Singapurze za wyplucie na chodnik gumy władza egzekwuje 1000 $ singapurskich. W Brzegu krzywe trotuary upstrzone są klejącymi plackami, nikomu to nie przeszkadza i nikt nie chce na tym zarobić. Nie wiem, ile w azjatyckim więzieniu trzeba odsiedzieć za obsranie sprayem miejskiego szaletu. Problemu nie rozwikłamy ponieważ chiński mur nie jest pomazany. Także singapurska ulica. W Azji z wandalami nikt się nie certoli. I jest efekt: to najczystszy fragment globusa.
W Brzegu na przodownika miejskich porządków wybija się gazecina kibicująca lokalnym bonzom. Rozstrzeliwuje barbarzyńców archiwalnymi fotkami nie wskazując sprawców i przy okazji suponuje, jakimi niewdzięcznikami jesteśmy. Nie precyzuje, kto za dziejące się zło odpowiada. A odpowiedź jest porażająca. Ja, ty, on, ona, ono. My wszyscy! Nikt inny miasta nam nie demoluje. Nie Chińczycy, nie Singapurczycy, choć jako niewyżyci są mocno podejrzani.
Rozejrzyjmy się. Kto zarzuca świat petami, bo pali jak nienapalony? Czyj korytarz przypomina nigdy niesprzątaną poczekalnię PKP? Dlaczego pokazujemy dzieciom, że nieporządek w mieszkaniu, w pracy (i w głowie) jest naszym stylem życia? To przecież redaktor pałujący przeciwników swego mocodawcy, demolujący dyskurs społeczny, daje przykład draniom, którzy wierzą, że każda dewastacja ujdzie płazem. To nie wszystko. Nie ma paszportu do gromienia mieszkańców paździerzowy polityk, człowiek kłótliwy, który wiele energii traci na deptanie niepokornych radnych.
Ryba psuje się od głowy, a serwowanie jej w gazecie to obrzydliwość.