Po dłuższej nieobecności wraca do publikowania Tadeusz Jurek, b. nauczyciel akademicki, przewodnik turystyczny po Brzegu i okolicy. Zapalony wagabunda, który zjechał pół świata. Podzieli się fascynacjami i rozczarowaniami wyniesionymi z niekończących się podróży. Zaczynamy od ciekawostki z Tajlandii.
Początek 2022 roku powitałem w Tajlandii. Już 3 lata temu byłem na Dalekim Wschodzie, wtedy po zwiedzaniu stolicy Tajlandii - Bangkoku była jeszcze Kambodża i Wietnam. Obecnie z przyczyn pandemicznych możliwy jest pobyt tylko w tym pierwszym kraju. Po niezwykłym sylwestrze w Bangkoku realizujemy program „Baśniowa Tajlandia” jednego z polskich biur podróży. Po zwiedzeniu stolicy przejazd autokarem na północ, z poznawaniem niezwykłych atrakcji tego kraju. Były wśród nich poprzednie stolice: Ayutthaya, Sukothai z zabytkami klasy UNESCO, Złoty Trójkąt - niegdyś opiumowy, drugie najchętniej odwiedzane miasto Tajlandii i stolica byłego królestwa Lanna - Chiang Mai, wreszcie marzenie każdego przewodnika górskiego – trekking w paśmie górskim zaliczającym się już do Himalajów, z najwyższym szczytem tego kraju Noi Inthanon (2595 m). Do tego liczne świątynie buddyjskie, niezwykłe krajobrazy, lasy tropikalne, cudowna tajska zima- sucha i ciepła, tylko 32 stopnie, pyszna kuchnia, egzotyczne owoce i wyjątkowo sympatyczni ludzie. Powrót do Bangkoku odbyliśmy nocnym pociągiem sypialnym, a stamtąd autokarem na południe, na wypoczynek, do sławnego kurortu Pattaya, znanego skądinąd jako gniazda rozpusty i centrum seksturystyki.
Niestety, skutki pandemii na turystykę w Tajlandii są łatwo widoczne, mało zwiedzających, w wielu miejscach jesteśmy jedyną grupą, nieczynne muzea i hotele, a tam gdzie my nocowaliśmy, byliśmy jedynymi gośćmi. Podobno po naszej wizycie kraj znowu zamknie się na turystykę, bo warunek wielokrotnego testowania i musowej kwarantanny w wyniku pozytywnego wyniku testu trudno pogodzić z chęcią racjonalnego podróżowania.
Do dalszego opisu wybiorę, dla bliskiego mi turystycznego grona, jedno wyjątkowe miejsce, które stało się wielką światową atrakcją, mimo, że jest w dużej mierze mistyfikacją.
Chyba wszyscy z mojego pokolenia znają dziarską melodię, z oryginalnym tytułem „Marsz pułkownika Bogeya”, skomponowaną jeszcze w 1914 roku, ale spopularyzowaną w filmie z 1957 roku „Most na rzece Kwai”. Film, zaliczany do klasyki kina wojennego, reżyserii Davida Leana, zdobył 7 Oscarów, m. in. za najlepszą muzykę filmową, 3 Srebrne Globy i wiele innych nagród filmowych. Melodia była tylko gwizdana w filmie przez żołnierzy angielskich, w Polsce śpiewał ją jako piosenkę Janusz Gniatkowski. Ta wesoła marszowa melodia mocno kontrastuje ze złem i bestialstwem przedstawionym w filmie, powstałym na podstawie powieści Pierra Boulle’a, pod tym samym tytułem. Jej autor, francuski inżynier i pisarz spędził wojnę na Dalekim Wschodzie i sam był więźniem japońskich obozów jenieckich. Opowiada o brytyjskich jeńcach wojennych, którzy w niewoli muszą zbudować most przez rzekę na trasie budowanej dla Japończyków w latach 1942-43 linii kolejowej z Bangkoku do Rangunu w Birmie. Kolej miała wielkie znaczenie strategiczne dla wojsk japońskich, szykujących się do ataku na brytyjskie Indie. Powstawała siłą ludzkich rąk zmuszonych do pracy 68 tysięcy jeńców alianckich i 300 tysięcy azjatyckich cywilów, niewolników różnych narodowości. Niezwykle trudne warunki naturalne, góry i rzeki, klimat, gęsta tropikalna dżungla, choroby, wycieńczenie, głód i okrucieństwo japońskiej załogi, sprawiły, że dzieło to otrzymało niechlubną nazwę Kolei Śmierci. Przy pracy zginęło 16 tysięcy jeńców i 100 tysięcy cywilnych robotników.
Najpierw zwiedzamy w Kanchanaburi, mieście położonym około 120 km na północny zachód od Bangkoku, Muzeum Kolei Tajsko-Birmańskiej dokumentujące tragedię budowniczych linii kolejowej. Na wystawie pokazywana jest geneza ekspansji Japonii w Azji i na Pacyfiku, projekt linii kolejowej, modele mostów i przepraw (było ich 300 na całej trasie), ilustracje i eksponaty z budowy, makieta obozu jenieckiego, zdjęcia dokumentujące warunki życia w obozach, przedmioty i pamiątki przekazane przez byłych więźniów. Znajdziemy tam drastyczne sceny operacji medycznej w skali 1:1 w szpitalu obozowym i postaci wycieńczonych jeńców. Można też obejrzeć filmy dokumentalne z nalotów alianckich na linię kolejową. Wystawę kończą plany cmentarzy wojennych i dokumenty z akcji poszukiwania grobów na trasie kolei. Okrucieństwa wojny w Azji, niczym nie ustępowały tym, znanym z Europy. Na piętrze muzeum kawiarnia, sklep z pamiątkami- magnesy, koszulki z logo kolei (kupiłem!), albumy, widokówki, różnojęzyczne wydania książki i kasety z filmem.
W sąsiedztwie muzeum mieści się cmentarz blisko 7 tysięcy żołnierzy alianckich z Wielkiej Brytanii, Holandii, Australii i Nowej Zelandii. Jedynie ciała żołnierzy amerykańskich przeniesiono na cmentarz wojenny Arlington pod Waszyngtonem. Cmentarz jest wzorowo zadbany, równe trawniki, żywopłoty, krzewy kwiatów i poziomo leżące tablice z nazwiskami, specjalnością wojskową, wiekiem i datą śmierci. Przeniesieni zostali w to miejsce z grobów usypanych w dżungli wzdłuż trasy budowy. Najczęściej byli to młodzi, dwudziestokilkuletni żołnierze. Trudno to naprędce sprawdzić, ale raczej nie było tam Polaków.
Brama cmentarna
Widok na cmentarz
Nasza trasa prowadzi nad rzekę, gdzie na olbrzymiej tratwie ciągnionej przez holownik jemy obiad i podpływamy w stronę mostu a następnie już autobusem podjeżdżamy na parking przy moście. Tam wyjątkowo liczne, nigdzie wcześniej ani później na trasie nie widziane, kolorowe, wręcz roześmiane tłumy zwiedzających, świadczą, że jesteśmy w ważnym turystycznie miejscu, które stało się wielką ikoną popkultury, znaną na całym świecie. I zupełnie nie ma znaczenia fakt, że mamy do czynienia z wybitną mistyfikacją. To nie ten most i nawet nie ta rzeka!
Most, długości 346 m, który oglądamy, jest stalowy, osadzony na potężnych betonowych filarach, od obu brzegów ma po dwa łukowate przęsła, a w środku dwie prawie prostokątne kratownice. Między przęsłami są małe kładki pozwalające na schronienie, gdy dwa razy dziennie dostojnie przejeżdża po szynach turystyczny pociąg. Przed wejściem na most dwa pociski- pamiątki bombardowań mostu przez Amerykanów i Anglików, oraz mały peron przy którym stoi niewielki japoński parowóz, używany w czasie wojny. W sąsiedztwie stragany i sklepy z pamiątkami oraz wszelkim innym towarem, nie brakuje punktów gastronomicznych. Są także pływające po rzece restauracje a nawet hotele zakotwiczone w okolicy mostu.
Panorama z mostem
Tłumy turystów
Fikcyjny most nr 277 – tytułowy bohater powieści i filmu był wykonany z wyłącznie z drewna i prowadził przez rzekę Mae Khlung, którą autor książki nazwał błędnie Kwai. Dodatkowo sam film kręcono na Cejlonie, to tam na jego potrzeby wybudowany został most, na końcu efektownie wysadzony przez amerykańskich komandosów. Stało się to w momencie uroczystego otwarcia i podczas pierwszego przejazdu japońskiego pociągu.
Popularność znakomitego filmu przywiodła turystów do Tajlandii, i to dla ich usatysfakcjonowania wskazano, jako filmowy, na oddalony o 5 km od Kanchanaburi most żelazny. W rzeczywistości powstał on na Jawie i został przeniesiony w czasie wojny i ustawiony siłą jeńców tutaj nad rzeką (mieszkańcy Brzegu znają podobną, już powojenną historię, przenosin części mostu nad Wisłą w Fordonie – dzisiaj dzielnicy Bydgoszczy nad Odrę do Brzegu). Most ten funkcjonował przez dwa lata, aż do zbombardowania przez lotnictwo alianckie. Dopiero po wojnie został odbudowany w ramach reparacji wojennych przez Japonię. Do kompletu zmieniono jeszcze nazwę rzeki na Kwai. W ten właśnie sposób powstała, tłumnie odwiedzana, oddana całkowicie komercji, atrakcja turystyczna. To obecnie obowiązkowy punkt na mapie obiektów koniecznych do obejrzenia w Tajlandii.
Oczekiwanie na pociąg
Jedziemy...
Dzisiaj linia kolejowa nie ma już znaczenia komunikacyjnego, część torów została rozebrana, jedynie na jej kawałku i w okolicy mostu utrzymywana jest regularna komunikacja. My też wsiadamy do pociągu na stacji Thamkra Sae i przejeżdżamy nim pięć przystanków. Tory prowadzą po wydawałoby się prymitywnie zbudowanych mostach, niemal ocieramy się o skaliste brzegi wykutego przez jeńców wąwozu, podziwiamy niezwykłe krajobrazy tropikalnego lasu, z ogromem palm i bambusów. Na ostatnim przystanku Thakilen czeka na nas autobus i udajemy się na dalsze zwiedzanie Tajlandii.
Zdjęcia autora