środa, 24 kwietnia 2024

133341729 2816722251950535 1954384455503850726 n kopiaPrzy okazji różnych tajemniczych ruchów na poddaszu wygrzebałem książkę i kilka myśli o niej. Nie pamiętam już czy publikowane w tamtych czasach w prasie literackiej, czy też nie. Ale książka dalej mi się wydaje - mimo 17 lat - świeża, ciekawa, nabrała nawet trochę nowych mocy rzekłbyś prorockich.

 

Także ceny spadły, allegro działa, Tezeusz też, a kto wie może i jakie wznowienie by się przydało?

Nie wierzycie? Na "Księgozbirach" próbuję was do tego przekonać.

 

133622474 2816721748617252 6034532560335122652 n

133341729 2816722251950535 1954384455503850726 n

 

 

Księgozbiry

 

[Traktat na szczelinach]

Ryszard Chłopek, „Legendy schodzą z pomników”, Wydawnictwo „Mamiko”, Nowa Ruda 2003

________________________________

Tekst: Radosław Wiśniewski

 

1.

Historia, notatnik cywilizacji, zdaje się być zapisany równym pismem, bardziej zbiorem prawd do wierzenia niż przedmiotem badania. W świadomości zbiorowej jawi się najczęściej na wzór opowieści mitycznej, konkretyzując tęsknoty i braki zbiorowej psychiki w danym czasie. Zarazem czy nie jest tak, że pozwalając by historia obudowywała się kokonem oczywistości, nieomylności, pewności – pozwala się na jej śmierć, a nam serwuje się w gruncie rzeczy zbiorową amnezję? Tymczasem nie jest tak by był moment w którym historia przestanie nas dotyczyć. Trawestując powiedzenie teologów o Szatanie, który ma się najlepiej wtedy, kiedy ludzie przestają w niego wierzyć –być może historia nigdy nie lubi się tak szybko powtarzać w swojej najgorszej formie, jak wtedy, kiedy ludzie tracą wiarę w jej dalszy bieg. Tak - najogólniej rzecz biorąc oraz niemiłosiernie rzecz upraszczając – brzmi preambuła do odczytywania drugiego tomu Ryszarda Chłopka „Legendy schodzą z pomników” wydanego w roku – uwaga, uwaga – 2003, a zatem można założyć, że składającego się z wierszy napisanych w poprzedzających go kilku latach.

 

2.

Nie da się – w moim odczuciu – mówić o tym zbiorze tekstów jedynie jako o zbiorze pojedynczych, lepszych lub gorszych estetycznie wierszy. Takie recenzenckie drobincowanie mogło dotyczyć debiutu, tomu „Wieczna ospa” wydanego w roku 2002. Tamten tomik czytało się jak zapalczywy i łatwozapalny notatnik faceta, który dopiero niedawno nauczył się gadać wierszem. A nauczył się gadać rozlewnie, zajadle, uczuciowo. „Wieczną ospę” pisał chłopak skupiony na tym żeby zatrzymać to czego stawał się coraz bardziej świadom – przepływający czas (wiecznie) i siebie, bynajmniej nie-wiecznego. Ale mój Boże, iluż to takich chłopaków w poezji, szczególnie w rejonie Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego? Owszem, czytało się miło, tym bardziej, że Ryszard Chłopek był bardziej dyskretny, zarazem nakierowany na zewnętrzny kontekst, w jakim on sam - jako podmiot wiersza - się stwarza i rozpada. Wszędobylskie, górnośląskie „ja” tak oczywiste u ówczesnego Pluszki, Lekszyckiego, Brzoski - tutaj zdawało się być przesunięte po za okular wiersza, a nie przed jego obiektyw; miejsce ironii, sarkazmu czy nawet rozpaczy zajmowała prawie werystyczna pasja, wiara w to, że warto mówić i że jest czym i o czym mówić. O takim niemodnym ostatnio podejściu do języka świadczył – tak mi się dzisiaj zdaje – szczegół: Ryszard Chłopek używał wielkich liter. W tym samym czasie jego koledzy zarażali ortografię i interpunkcję klaustrofobią, równali wersy, szatkowali je przerzutniami, okrajali ich wysokość - a ten pisał po swojemu, naturalnie, zapewne powiedziałby ktoś, uważając to za zarzut – klasycznie, odruchowo, nie-nowatorsko.

 

3.

I rzeczywiście nowatorstwo językowe to nie jest bajka Ryszarda Chłopka i widać to wyraźnie w zbiorze „Legendy schodzą z pomników”. Wydaje się, że Chłopek jest tutaj poetą z dominanta ustawioną bliżej bieguna pracy poprzez język, a nie dla niego samego. Poezja Chłopka jest trochę jak armia rzymska, która swoją sprawność zawdzięczała wynalazkom i osiągnięciom podbijanych przez siebie ludów, które adoptowała. „Legendy schodzą z pomników” nie przynosi więc rewolucji w języku poetyckim, może tylko, gdy porównać ten tom z debiutancką „Wieczną ospą”, bardziej się autor powściąga przed efektownymi słowotokami, nie nadużywa kalamburów. Nie znaczy to, że nie umie, bo zdarzają mu się takie oto popisy erudycji i samouwiedzenia przez formę jak np. w wierszu „Jezus z Nazaretu, nie żywiąc urazy do biskupa polowego Leszka Sławoja Głodzia, wręcza mu wizytówkę najlepszego laryngologa w mieście” (str.14):

 

„Skoro ojczyzna wzywa – musisz iść

jak Mojżesz a jak nie możesz

to przynieś kwit od lekarza

A idź po kwit przebiegle

I skrycie, by nie skwitował cię

Ktoś kwiecistym stwierdzeniem,

Że kiwasz i że kwit ci potrzebny

Jest przecież, więc wcześniej kup

Kwiaty, bo z kwiatami wyglądasz,

jakbyś szedł do kobiety.

(...)”

 

Oprócz tych aliteracyjnych i homonimicznych sprzęgnięć, zwraca uwagę ton wiersza mistyfikujący bliblijna składnię, który pojawi się nie raz w wierszach Chłopka. Jest uwodzicielska siła w tym zaśpiewie, ale ja ją tutaj jedynie sygnalizuję, że on też jej ulegał. Wracjąc do meritum mam wrażenie, że takie, oraz inne popiskiwania formalne (popiskiwanie - posługiwanie się małymi popisami – czyli popiskami) pełnią rolę listu uwierzytelniającego, którym autor daje do zrozumienia że to wcale nie jest tak, że on nie umie pracować w języku. To podobny akt jak realistyczne szkice czynione przez kubistę i wystawiane wraz z właściwym dziełem. Bez zapału, bo nie o to chodzi w tej koncepcji pisania, ale niechże czytelnik wie, że Chłopek też potrafi igrać przebiegle formami wiersza (por. qausi futuryzm w poincie wiersza na str.17) i potrafi nawet wiersz oparty na konsonansach i asonansach napisać (kto nie wierzy niech sprawdzi – str. 9 i 24). W centrum mojego zainteresowania nie jest jednak forma, ale to, co Chłopek opowiada, co robi z historią, jak bazgrze bezczelnie w notatniku cywilizacji. Bo tutaj zaczyna się naprawdę dziać ciekawie.

 

4.

Napisałem we wstępnym zdaniu, że historia w świadomości zbiorowej jawi się jako coś spójnego, nie wymagającego dodatkowych uzasadnień jak posąg legendarnego bohatera. Że tak nie jest wiedzą ci, którzy zadali sobie kiedykolwiek trud przyjrzeć się jej bliżej, zbadać jej liczne rozstępy i szczeliny w litej z pozoru konstrukcji. Historia w bliższym kontakcie okazuje się być sztuką ciągłej reinterpretacji, która zbliża nas do prawdy, ale na zasadzie matematycznego ciągu dążącego np. do zera. Dąży do niego, ale nigdy go nie osiąga. Tak zwana prawda historyczna okazuje się być nie tyle strukturą zdań twierdzących, ile procesem. A opowiadanie historii jest bardziej translacją niż opowiadaniem per Se. Książka Chłopka jest traktatem na ten temat, rozpisanym na dwadzieścia kilka wierszy, zarazem jest też aktem oskarżenia, obrony i sentencją wyroku wobec współczesnej cywilizacji zachodniej. Jest traktatem pisanym na szczelinach i rozstępach dziejów. Nie przypadkiem jednym z pierwszych wierszy w tomie, jest ten o znamiennym tytule „Krzysztof Kamil Baczyński rozmawia z Filippo Tommaso Marinettim na temat wolności jednostki” (str.8), w którym przeciwstawia twórcę „Manifestu Futurologicznego” jednostce, która została wplątana w tragiczna logikę historii. Z jednej strony duchowy ojciec XX-wiecznej (każdy wiek ma przecież „swoją”) nowoczesności, z drugiej jego pośrednia ofiara. Powrócą obaj w wierszach Chłopka. Filipo Marinettiego spotkamy podczas, gdy będzie jadł śniadanie 1 września 1939 (str.17), w restauracji przy Campo di Fiori jak donosi fałszywie autor w przypisach na str. 34, co nabudowuje dodatkowe napięcie semantyczne zaszyfrowane w wierszu. Krzysztof Kamil Baczyński będzie czyścił karabin na kilka chwil przed swoją śmiercią (str.24 – tutaj też ładne nawiązanie do baczyńskiej frazy). Wydaje się, że owe trzy przywołane wiersze same w sobie coś opowiadające – zestawione ze sobą w odpowiedniej kolejności – wytwarzają zupełnie nowe napięcia, zaczynają znaczyć więcej. I taka właśnie jest książka Chłopka, wysycona aluzjami, ale także pułapkami, które wskazują pośrednio na luki zbiorowej pamięci i wypełniają je bluźnierstwem, herezją, apokryfem – jak np. wierszu „Pod wpływem alkoholu Kajfasz myli Judasza z Jezusem” (str. 27). Odautorskie przypisy do wiersza odsyłają nas gładko do odpowiednich wersetów ewangelii i zapraszają do analizy porównawczej. Kłopot polega jednak na tym, że owe wersety nie istnieją. Żeby nie być gołosłownym - rozdział 26 u Mateusza kończy się na wersie 75, a Chłopek odsyła nas do wersów 76-84. Gdy się odkryje jedną taką pułapkę, trzeba być czujnym zarazem zadając sobie pytanie „a w zasadzie dlaczego nie?” oraz „a może jednak?”.

 

5.

Jaka jest jednak diagnoza, jaka jest sentencja w tym procesie? Może taka, że kryzys, stawanie w sytuacji granicznej jest immanetną cechą tej kultury, człowieczeństwa zdefiniowanego w oparciu o nią? Czy to definicja wystarczająca? Odpowiem tytułami wierszy – „Lao Tsy policzkuje Heraklita z Efezu” (str.19), zaś „John Ronald Reuald Tolkien wyjaśnia Mahatmie Ghandiemu fenomen śmierci” (str.25). Czy jednak jest możliwe pełne przeżycie konfliktu, wejście w graniczność sytuacji, gdy:

 

„(...)

Słońce zachodzi, turla się lub wstaje

i nawet chmury jeśli je zakryją,

albo żaluzje, jeśli je zasłonisz,

nie zmienią tego.

Albo właśnie zmienią

Albo zakryją, albo nie zakryją

(...)”

(“Alan Matheson Turing wymyśla maszynę Turinga” str.30)

 

Logiczną konsekwencją zastosowania maszyny Turinga (z przypisu – uwaga, tym razem wiarygodnego! – dowiedzą się Państwo o co chodzi) będzie lada moment uznanie, że coś jest albo czegoś nie ma, że to coś jest dobre, albo że to coś nie jest dobre i że to w zasadzie wszystko jedno, albo nie wszystko jedno, albo nie w zasadzie, albo nie jedno! Eureka! Co się nadaje do deszyfracji enigmy, nie zawsze objaśnia Enigmę.

 

6.

Żarty się skończyły. Nie jest też żartem czy pomyłką, że coda tomu jest podwójna, co sprawia w pierwszym odruchu wrażenie redaktorskiego lub edytorskiego niechlujstwa. Oto na stronie 33 pojawia się wiersz „Bruno Jasieński tłumaczy się Włodzimierzowi Majakowskiemu pod Władywostokiem w grudniu 1938 roku”, po nim następują przypisy a po nich – nie wymieniony w spisie treści wiersz o takim samym tytule jak ten ze strony 33, ale inny jakiś. I to nie jest przypadek, bo oto jak kończy się ten pierwszy wiersz finałowy ze strony 33:

 

„(...)

Żadnych alkoholi, tylko lód na rzece

Żadnych dróg przejezdnych, raczej po kolana w śniegu.

Na kolanach idę – tylko tyle

Widzisz?”

Podczas gdy ten, który niby przypadkiem wybłyskuje po (pozornym!) rozwiązaniu intrygi w przypisach kończy się słowami włożonymi w usta zaginionego na Syberii polskiego komunisty-idealisty:

(...)

iść teraz w tę przestrzeń, niech śnieg zaskrzypi

jak prawda i niech wyleci z zawiasów cierpkie okno

świtu! A właściwie liche okienko

gdzieś w Moskwie, ku któremu błądzą jednak oczy

kiedy jaskrawość staje na krawędzi.”

(str. 36)

 

I tutaj dopiero dochodzi do głosu jednostkowa świadomość, która wcześniej dokonała rewizji, niemal jak w procesie sądowym, gdzie świadkami, podsądnymi byli, oprócz powyżej wymienionych m.in. Zygmunt Freud, Heraklit, współczesna wersja chrześcijaństwa, kultura masowa (w ramach, której Krzysztof Siwczyk detronizuje Rafała Wojaczka). Nie ma wolnej jednostki, bez rewizji, bez ciągłego dyskursu i równoważenia tego co zbiorowe i osobiste, bo człowiek zawsze bierze udział w życiu osobiście, ale zarazem jego życie jest osobistym wkładem w historię.

 

7.

Skoro jestem przy jednostkowości, to warto zwrócić uwagę, że Chłopek pisze o zbiorowej pamięci zawsze przez pryzmat jednostki, lub dialogu między jednostkami, co zdaje się wspierać powyższa tezę deszyfracyjną powyżej. Stąd też przydługie narracyjne tytuły, będące czasem w bardzo luźnym związku z samym tekstem, a raczej będące „tekstem w tekście”, zwierciadełkiem, w którym przegląda się narracja właściwego wiersza. Indywidualizacja dokonuje się, także poprzez takie zabiegi jak nadawanie wierszom dedykacji, przez co historyjkę przywołaną w tytule odbiera się jako zaledwie alegorię dla sytuacji bardzo osobistej, może nawet intymnej – jak na przykład wiersz „Kain komponuje epitafium dla swojego brata Abla” (str.11) dedykowany Wojtkowi Brzosce i dopowiedziany w przypisie, że chodzi tutaj o nieobecną w wierszu, ale obecną przez przypis – kobietę. Chodzi wiec tutaj nie tylko o jednostkowość jako pewną abstrakcyjna ideę, wyzutą z krwi i kości historiozoficzną koncepcję, ale przywoływana jest perspektywa bardzo osobista, emocjonalna, dotkliwa. I tak też można – jeżeli ktoś chce - czytać tę książkę, jako opowiedzianą przewrotnie, bo przez historię ludzkości, kronikę osobistego procesu dojrzewania do stąpania po śniegu i stawania na krawędzi jaskrawości.

 

8.

Co w takim razie traci czytelnik tomu „Legendy schodzą z pomników”? Bo przecież nie ma nic za darmo. Ano, traci się bardzo często możliwość obcowania z pojedynczym tekstem. Może to wrażenie mylne, ale w oderwaniu od całości teksty blakną, napięcie z nich niezauważalnie umyka, tracą barwy. Może jest to spowodowane kontrastem jedynie, w stosunku do tego iloma odcieniami zaczynają się skrzyć gdy je zestawić razem? I nie, to nie jest poezja zaangażowana. Jej cechą jest raczej pamiętliwość, dociekliwość i uważność. Jest mocno osadzona w kulturze, historii, pamięci zbiorowej, zarazem tę pamięć rewidując, egzaminując i wyprowadzająca indywidualne przesłanie; jest to poezja znaczenia i refleksji niż obrazu, co nie znaczy, że brakuje jej wysokiej temperatury emocjonalnej. Zarazem nie należy chyba traktować nawracających u Chłopka motywów biblijno-chrzescijańskich jako świadectwa jakiegoś nakierowania na transcendencję, to zaledwie dekoracja, sztafaż, Jezus nie jest u niego mesjaszem, co najwyżej głosicielem jednej z wielu koncepcji człowieczeństwa (biblia jak mawiają niektórzy teologowie mało mówi o Bogu, zadziwiająco dużo zaś, o człowieku). W tym sensie Ryszard Chłopek równouprawnia Chrystusa z Majakowskim, Lao Tsym, Freudem, Kolumbem, Turingiem, Marinettim. Jeden jest tylko wyłom w tej agnostyckiej postawie:

 

„(...)

Boże okrutnych ludzi, wciśnięty w te domy,

gdy patrzysz na ulicę – spoglądamy razem,

z przeciwległych okien mierzymy się wzrokiem,

podejrzliwie, jakbyśmy wzajem zwątpili w swe racje.”

(„Poncjusz Piłat pisze skrypt dla studentów prawa”, str. 31)

 

Czytam ten tekst jako maskę dla osobistego gestu odmowy, ale zarazem wyznania i rozdarcia. Bo odmowa nie wiąże się z wiarą (lub jej brakiem) ile ze sprzeciwem etycznym, na który nie ma racjonalnej odpowiedzi. Bo wiara nie uzasadnia się niczym, poza sobą samą. Tymczasem podmiot (Piłat, to ty?!) ma swoje racje – logiczne. Nie przypadkiem wiersz ten sąsiaduje z wierszem – cytowanym już powyżej o maszynie Turinga, który pokazuje zarazem niemożność opisu rzeczywistości w ramach dwuwartościowej logiki. Z tego klinczu nie ma wyjścia, można tylko w pełni zrealizować to, co się z człowieka wywodzi. I Tyle.

 

9.

Ten tom ma nadal potencjał rewolucyjny, chociaż nie jest nowatorski, gdy chodzi o formę i język. Orze strukturę zbiorowej pamięci. Kto chciałby popiskiwań (popiskiwania - patrz-definicja powyżej) – musi zmienić adres na puste sale gimnastyczne, gdzie tacy wielcy gimnastycy skaczą na rozmaitych drążkach i biegają po drabinkach. Historia i tak się dzieje, i tak podlegamy jej procesom, których korzenie tkwią najczęściej poza horyzontem wyznaczonym datami urodzin. Kto tego nie rozumie, wcale nie jest od historii wolny, a wręcz przeciwnie, idzie po kolana w śniegu jak młody Jasieński i znika bez śladu.

 

mamiko

 

AAA Radek okragly

 

 

 

 

Dodaj komentarz

wisniewski na pasku