czwartek, 21 listopada 2024

rohatyn rynekPrzeczytałem 900 stron ?Ksiąg Jakubowych" Olgi Tokarczuk, niech tam będzie. Czytałem już ?Lód" Jacka Dukaja i dawałem radę, czytałem Wasilija Grossmana ?Życie i Los", totalną ?Ziemię Nod" Radka Kobierskiego, Josefa Skvorecky'ego ?Przypadki inżyniera dusz" i wiele innych grubych, opasłych i dobrych książek.

Jestem może nieprawym, ale doświadczonym czytelnikiem. Więc jeżeli tutaj oto napiszę kilka zgryźliwych uwag w gonitwie pochwał, zachwytów i ogólnej radości, to nie dlatego, że organicznie nie lubię pisarstwa wielkoformatowego. Otóż lubię bardzo. A jednak mnie ?Księgi Jakubowe" jakoś zmęczyły, chociaż według wszelkich norm czytelniczych nie powinny były mnie zmęczyć. Oto jest bowiem dobra autorka mająca ciągoty ku realizmowi magicznemu, jest historia prawdziwa a przy tym zdumiewająca tak, że nie miała prawa się wydarzyć i bardzo solidne studium przedmiotu jakie odbyła autorka w trakcie pracy nad dziełem, nazywanym już czasem tu i ówdzie ?dziełem życia". To się musi udać. Tymczasem ja jestem zmęczony już przed połową, a mam niepisaną czytelniczą zasadę, że dobra książka powinna mnie wciągnąć nie później niż do 10% swojej objętości, inaczej jest podejrzana. ?Księgi Jakubowe" wciągnęły mnie dopiero po 90% swojej objętości i to nie do końca, bo wiadomo było, że mimo, iż coś powinno się zdarzyć ? nie zdarzy się już nic. Może to piękna wierność jednej z wersji prawdy historycznej o Jakubie Franku i jego sekcie była przyczyną, że nic w codzie książki się nie wydarza. Ale po kolei.

 

ksiegijakubowe

 

Książka to przedmiot, obiekt zmysłowego doznania. I nie ma nic w tym złego, że książkę się najpierw trzyma w ręku, waży, przegląda, a są tacy, co wąchają kartki, tak, tak! ?Księgi Jakubowe" są edytorsko przeładowane i to co miało być ich zaletą, unikalną cechą jest unikalne, ale dla mnie unikalnie męczące. Bo i odwrócona numeracja stron i ilustracje z epoki, w tym plany miast, i cień słowa kolejnego na kolejnej stronie i słowa poprzedniego z poprzedniej strony i bokiem na spadzie szare i czarne zakładki, zmieniające odcień stosownie do księgi w której jest czytelnik (czarne) i które przed nim i za nim (szare). Do tego inną czcionką drukowane są wyznania Nachmana z Buska inną reszta książki. To wszystko bardzo kunsztowne ale w nadmiarze i jakoś nie nakręca drastycznie wrażeń lekturowych ale raczej je rozprasza. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia czytelniczego z którymi autorka postanawia sobie poigrać i nadwyrężyć. Ale nie tylko na tym planie autorka nadwyręża czytelnicze przyzwyczajenia. Kolejna sprawa to kłopoty klasyfikacyjne. Do końca nie wiem bowiem z czym mam do czynienia ? czy chodzi o udrapowaną w pozór powieści książkę historyczną i wówczas pretensje literackie nie mają sensu, bo wiemy wszyscy w co gramy, w jaką grę, jakie są jej z grubsza reguły. Czy może jednak jest an odwrót ? to powieść metafizyczna, która wykorzystuje tylko historyczne draperie by opowiedzieć coś znacznie ważniejszego. Jeżeli tak, to coś mi tu za mało powieści a za dużo szczegółów, rekwizytów i postaci. Odrzucenie reguł to rzecz ryzykowna ale nie zawsze daje wyrazisty efekt. Trochę podobnie jak ze stroną edytorską ?Ksiąg" ? kunsztownie, ale czy aby nie w nadmiarze? Czy coś nie gubi się w detalach (daj spokój facet, proza składa się z detali! ? woła wewnętrzny krytyk)? Drażniące i męczące jest ciągłe używanie przez narratora czasu teraźniejszego. Rozumiem, że ma to dać poczucie współuczestnictwa w wydarzeniach, dynamizować narrację. Coś trzeba było zrobić, żeby nadać tej powieści tempa. Odpoczynkiem są zmistyfikowane zapiski Nachmana z Buska, które są już bardziej zróżnicowane gdy chodzi o formy gramatyczne. Oczywiście rozumiem, że czas teraźniejszy jest tutaj na miejscu także dlatego, że całość historii opowiadana jest w domyśle przez Jentę, zawieszoną między życiem a śmiercią, dla której czas nie ma sensu bo wszystko dzieje się teraz, tutaj, wszystkie czasy są widoczne. Tak rozumiem, tę figurę, i jest to ciekawa figura. No i jak oddać ten bezsens upływu czasu? Fakt, że Jenty nie dotyczy żaden upływ ani przypływ czasu może wyłączenie ? w języku polskim ? czas teraźniejszy, prosty. To spójny i rozumny zabieg, pytanie jednak czy tak często musi być przyjmowany punkt widzenia Jenty? Pewnie to, co wielu uzna za zaletę książki Olgi Tokarczuk ? wielogłosowość i wielopostaciowość ? dla mnie była pewną żalem. Wiele postaci autorka zarysowuje i zostawia w zasadzie w pół drogi lub oświetla fleszem dwa, trzy może i nawet dziesięć razy, ale na krótko, moment, chwilę, potem zapadają ciemności i zanim czytelnik zdąży postać polubić lub odrzucić ? pojawiają się nowe postaci, nowi bohaterowie. To nieuchronna choroba nadmiaru wynikającego z fascynacji tematem, mnogością dróg które z tego węzła dziejowego i metafizycznego jakim była historia Frankistów prowadzą. Ogrom wiedzy, studiów, czułości do opowiadanej, wielowątkowej historii budzi szacunek, to jasne, ale sama historia, wartkość chyba na tym cierpi. Przy tym ważne jest jedno zastrzeżenie do moich zastrzeżeń ? mianowicie ? są to uwagi do książki, która ma wszelkie możliwości by być wybitną. Bo ta książka nie ma słabych momentów językowo, nie ma akapitów, które byłyby stylistycznie odpuszczone, przeoczone. Wszystko jest precyzyjnie ułożone, poskładane. Taki trochę literacki horror vacui. Ale powtórzę, to uwagi krytyczne do książki z ciągotami do wybitności, bowiem znacząca ? to ona już jest i będzie. Chociażby dlatego, że z wielu względów jest i będzie książką unikalną. I teraz chwila dla unikalności.

 

rohatyn rynek

 

Otóż jest to książka unikalna, chociażby dlatego, że jak wspomniałem waha się między historią a zmyśleniem i chyba można ją nazwać książką historyczną, coś w okolicach Sienkiewicza i jego ?Quo Vadis" gdy chodzi o ambitne zamierzenie przedstawienia panoramy dziejów. Ho ho, nie jestem ekspertem ale tego w polskiej literaturze dawno nie było, a już na pewno nie na taką skalę i nie z taką pieczołowitością. Książka przy tym jest wybitna na pewno w tym, co jest spisane jakby mimochodem, w tle, co wcale nie wybija się na plan pierwszy. ?Księgi jakubowe" stają się polemiką z polską mitomanią opisując realia wielkiej obszarowo Rzeczypospolitej, mnogiej językami, kulturami, strojami, biednej i bogatej zarazem. Nie przypadkiem autorka tak ustawa powieść by większość akcji rozgrywa się u schyłku panowania Saskiego w Polsce, w błotnistych miasteczkach kresowych, niewybudowanej do końca jeszcze Warszawie. To kraj wiejskiego kołtuna przede wszystkim, pańszczyźnianych chłopów, kleru, innowierców i żyjącej z pracy tej rzeszy półmilionowej warstwy szlachty, w części równie niepiśmiennej jak jej poddani. To obraz jawnie kontrastujący z romantycznymi epopejami sarmackimi a świat w którym dzieje się historia Jakuba Franka odległa jest od chwały pól bitewnych. Zapewne nie przypadkiem kiedy w książce pojawia się już jakiś żołnierz to jest to kaleki i brudny wiarus wegetujący na poziomie żebraka strzegący Jakuba Franka w czasie jego izolacji w Częstochowie. W Polsce od meblowania głów są ?Nowe Ateny" księdza Benedykta Chmielowskiego podczas gdy w Wiedniu Aszer Rubin ma już wielotomową encyklopedię francuską i pisze z żoną artykuł do berlińskiej gazety o oświeceniu. To wymowne Polska jest krajem błota, niskiego nieba, tumultów, Warszawa jest miastem pustych pałaców, błotnistych dróg zamiatanych przez mroźne wiatry, prawdziwy kosmos jest gdzie indziej. To z tego pogranicza między krainą chaosu i kosmosu przychodzi Frank, nieudany mesjasz. Podkopywanych mitów jest znacznie więcej. Pani Drużbacka dojeżdżając do Rohatyna krzyczy na tłocznej drodze ?czy ktoś tu mówi po polsku?". No właśnie ? dzięki Sienkiewiczowi wydaje się nam, że wszyscy ?nasi"mówi po polsku (bzdura) a wszyscy obcy po szwedzku (także bzdura, Częstochowę oblegali np. głownie Polacy na służbie Króla Szwecji). Nic nie było proste ? a w konsekwencji ? nigdy już proste nie będzie. Sama historia Frankistów, którzy przyjęli chrzest w ilości, której do dzisiaj nikt nie jest w stanie ustalić, przyjmując w miejsce swoich żydowskich nazwisk ? nazwiska rodziców chrzestnych, często znamienitych rodów szlacheckich jest opowieścią podmywającą narrację dobrego, mononarodowego samopoczucia. Niejednoznaczne są losy licznych bohaterów, niektórzy trwają przy swojej herezji także po śmierci mesjasza z Podola, inni rozpuszczają się w żywiołach językowych i kulturowych przez które wiodła droga jego machny, kompanii.To także jakby wspak biało-czarnym schematom narracyjnym powieści historycznych, w poprzek przyzwyczajeń czytelniczych.

To wszystko bardzo ciekawe, nieźle napisane, ładnie wydane, więc o co mi chodzi?

 

wisniewski na pasku