Kaja Malanowska ma dosyć. I ja też. I co z tego? Na poboczu dyskusji o tym, co napisała pisarka Malanowska Kaja, postanowiłem zapisać sobie kilka refleksji.
Kaja Malanowska z grubsza obruszyła się o to, że po 16 miesiącach pracy, nominacji do nagrody Nike oraz iluś tam miesiącach sprzedaży zarobiła na czysto 6800, po czym wyrzuciła z siebie na swoim profilu na facebooku, że ?pierdoli pisanie". Odzew, jaki pisarkę Malanowską spotkał, był szeroki, nie do zmierzenia w zasadzie, sam w tym brałem udział i generalnie były to raczej drwiny z przewagą sarkastycznych żartów ze strony kolegów i koleżanek ze środowiska, o ile istotnie jakieś środowisko pisarskie istnieje. A raczej nie istnieje, niż istnieje.
Stało się tak dlatego, że sama Malanowska próbowała siebie potraktować jako prototyp, egzemplifikację pisarza-pisarki w Polsce, a jest raczej wyjątkiem niż regułą, bo w ogóle jakieś pieniądze ze sprzedaży dostaje i to nieliczone w dziesiątkach czy setkach złotych, ale w tysiącach, a to już ? o czym, jak widać, sama nie wiedziała ? spore uprzywilejowanie. To był jej pierwszy błąd, nieuprawnione uznanie, że sytuacja osobista jest w jakimś stopniu reprezentatywna. Nie jest i nie była, stąd Malanowską spotkały bęcki od środowiska, które ma dużo gorzej, dalej do ?Gazety Wyborczej", dalej do dużych wydawnictw. To po pierwsze. Po drugie, błąd Malanowskiej, który nie wynika niestety z jej młodego wieku, bo stuknie jej w tym roku tyle samo, ile mnie ? wynika z tego, że nie wiedzieć dlaczego, policzyła sobie czyste profity z pisania ?per se". A to dość monetarystyczne podejście do sprawy i do tego głupie i nie przystosowawcze. Otóż niestety, ale tak już jest, że pisanie, nominacje, wydania książek dyskontuje się obecnie na wiele różnych innych sposobów niż tylko sprzedaż. Nawet kolorowe magazyny nie żyją ze sprzedaży. Autorka sama przyznaje, że oprócz tego pisała to i tamto, felietony, szkice i inne takie. No właśnie to z tych kwiatków do kożucha można wyciągnąć dodatkowe profity. Po trzecie ? już zupełnie archaicznie popiskuje autorka, że chciałaby żyć z pisania. Pewnie tak jak malarz chciałby żyć z malowania, muzyk z muzykowania etc. I to najlepiej jeszcze pewnie z pisania tego, co się chce, a nie tego, co się musi.
Jest to tak naiwne, że aż wstyd, że autorka ma bez mała 40 lat i do tego jeszcze ma nieprzemyślaną kwestię tzw. wolności artystycznej. Bo owszem, żyć z pisania można, ale niekoniecznie tego, co się chce. Podobnie jest z fotografowaniem, filmowaniem i tak dalej. I nie jest prawdą, że jak nie będzie tego regulował rynek, a zacznie płacić państwo, to będzie lepiej, bo jak rządy obejmą w państwie ludzie, powiedzmy, mniej przywiązani do idei wolności poszukiwań artystycznych, ale np. ministrem kultury zostanie Wojciech Wencel ? to wówczas taki pełny państwowy sponsoring Malanowskiej jako artystce lewicującej może zacząć ciążyć, kiedy okaże się, że stypendium tak, ale musi być w każdej powieści zawarta myśl smoleńska. To jest, była i będzie zawsze dość ryzykowna i subtelna gra, nie sądzę, by kiedykolwiek w dziejach było inaczej. Może w PRL-u było inaczej, ale to także była gra, tyle że mniej subtelna.
I do tego jeszcze jeden błąd ? braku precyzji. Malanowska ma pretensje, ale właściwie do kogo ? trudno rzec, tak samo jak nie wiadomo, do kogo był adresowany strajk artystów jakiś czas temu, pod hasłem ?Jestem artystą, ale to nie znaczy, że pracuję za darmo". Hasło generalnie zgodne, ale do kogo to adresowane? Jak brzmi postulat? Kto jest adresatem? I jaka jest sankcja? Że co, że w społeczeństwie, któremu za muzykę wystarcza coś na poziomie niewiele wyższym niż discopolo w dziedzinie rozrywki i w dziedzinie muzyki poważnej Piotr Rubik ? przestaniemy tworzyć? Przestaniemy występować, pisać, muzykować, malować, nie damy swoich prac do galerii? Że państwo ma nam a priori zapłacić składki emerytalne za wszystkie lata, kiedyśmy siedzieli na dupach i tworzyli swoje dzieła, udane i nieudane?
To wszystko nie oznacza oczywiście, że nie ma o czym gadać, bo rzeczywiście jest. Malanowska ma rację, gdy wspomina o tym, że panuje jakiś rodzaj minimalnej społecznej zgody co do utrzymywania muzeów, teatrów, galerii, sztuki filmowej, filharmonii, oper ? a literatura zbiera w dziób na każdym kroku. To rzeczywiście dość osobliwe zjawisko, ale do wyjaśnienia, podobnie jak wieczny kłopot z wprowadzeniem do szkół nauczania filozofii czy chociażby etyki nie zamiast, ale obok religii, której dziecko w pierwszej klasie podstawówki ma obecnie 2 godziny tygodniowo, i jest to jedyny przedmiot, z którego w tej klasie dostaje ocenę. Otóż ludem ciemnym, nie potrafiącym myśleć, pozbawionym wyobraźni ? łatwiej jest manipulować, łatwiej jest rządzić. Stawiam więc tezę, że to niejasno sformułowany, ale konsekwentnie realizowany nieświadomie plan przez wszystkie polskie władze od lewa do prawa, od 1989 roku do teraz, od gminy po sejm. Im bardziej dany rodzaj sztuki, działalności umysłowej zagraża niepodzielności władzy, podtrzymuje stan, w którym demokracja oznacza w gruncie rzeczy legitymizowanie udzielnych, chociaż kadencyjnych książąt feudalnych od wioski po metropolię ? tym bardziej bierze w dziób od wszelkiej władzy, bo po prostu jej zagraża. Nie bezpośrednio, ale długofalowo. Myślący ludzie o wyrobionym jako tako zmyśle estetycznym, zdolni do sklecenia logicznie więcej niż trzech zdań pogoniliby całą polską bezklasę polityczną w las albo by zmusili ją, by dorosła do oczekiwań. Tymczasem wskutek 25 lat solidnego beretów rycia ? samiśmy sobie winni.
Od lat w rozlicznych tekstach, wypowiedziach publicystycznych, prywatnych wypowiadam te same myśli i refleksje o polityce kulturalnej państwa, która niby jest, a jakoby jej nie było. Ale zarobki artystów ? niestety ? w tej dyskusji będą stały na samym końcu, bo chodzi najpierw o to, żeby ludzie uwierzyli, że warto się wysilać, np. myśląc, żeby tego wysiłku uczyć, przez co najmniej jedno pokolenie, od szkoły, bo na razie od mniej więcej pokolenia uczymy, jak być bezrefleksyjnymi konsumentami prostych i niezłożonych dóbr.
Kolejna kwestia to uznanie, że kultura to jest coś, co ma podlegać upowszechnianiu, czasami za odpłatnością, ale jednak z naciskiem na to pierwsze, czyli powszechność dostępu. To ważne, bo odrywa nas od pracy intelektualnej na poziomie argumentów z łomotu cepa wziętych, że kultura, co się nie sprzedaje, to jest niepotrzebna i sama sobie winna. No nie, bo żadna opera ani w Polsce, ani na świecie nie żyje ze sprzedaży biletów, podobnie jak galerie, muzea etc. I podobnie powinno być z literaturą, że powinna być upowszechniana.
Powinny powstać warunki, w których mogłyby działać na mniej więcej równych prawach podmioty niezależne tworzące kulturę, porządne księgarnie, a nawet sieci księgarni, tak żeby ci poeci mieli gdzie wysłać książki do sprzedaży ? bo obecnie nawet jakby się chciało, to jest jeden dawny MTM Motyl, bo upadł dystrybutor, którego wszyscy wspominają z rozrzewnieniem, czyli ?Espace". Podobnie z pismami literackimi, literacko-artystycznymi. Wiszenie na włosku dotacji, mniemanego sponsoringu, kruchych dochodów ze sprzedaży. No właśnie, co do tej ostatniej, pismo kulturalne nie ma szans wejść do wielu sieci dystrybucji, a jak już wejdzie, to nie widzi wiele pieniędzy, bo ? marża dystrybutora wynosi powyżej 50%, dystrybutor dowala opłaty za metkowanie swoimi kodami, składowanie, zwroty fizyczne, oraz kary (tak, tak, tak!) za sprzedaż poniżej 50% nakładu, a wydawca sam płaci za przesyłkę, co powoduje, że z 9,99 złotych, jakie czytelnik płaci za np."Red.-a", do ponownego obrotu trafia około 1,50 zł. Do tego dochodzą zaporowe opłaty za wejście do dystrybucji, miejsce na półkę. Na to stać prasę kolorową, gdzie podobno pozowała Malanowska, ale nie literacką, często wydawaną przez sektor pozarządowy. Tenże sam sektor, działający w obrębie kultury może niby ubiegać się o odpisy 1% z podatku PIT, ale oczywiście przegrywa, bo musi przegrać z bezdomnymi psami, chorymi dziećmi, dziełami Jana Pawła II i Radiem Maryja. Podzielenie tego odpisu na np. 0,5%, które podatnik może odpisać na ngo'sy działające charytatywnie, 0,3% na związki wyznaniowe i/lub stowarzyszenia/partie polityczne, i np. 0,2% na kulturę i dziedzictwo narodowe ? pewnie miałoby sens i zwolniłoby np. mnie ze ściganiem się co roku w przekonywaniu nawet nie obcych ludzi, ale rodziny i znajomych, żeby dali na literaturę, a nie na konie uratowane z rzeźni czy dzieci w hospicjum. Jedno i drugie i trzecie jest warte wsparcia: i hospicja, i schroniska dla dzieci, i stowarzyszenia kulturalne robią coś, czego państwo nie umie, nie chce robić, więc ten 1 czy może nawet 1,2 czy 1,5% podatku by krzywdy państwu nie zrobił, a wydatnie wspomógł społeczeństwo obywatelskie od Radia Maryja i Caritasu po Krytykę Polityczną i Fundację ?Nie jesteś sam".
I o tym warto gadać dalej. O jękach autorki Malanowskiej ? nie.