W gruncie rzeczy czasy PRL i czasy obecne niewiele się dla poezji i poetów różnią, a jeżeli nawet, to nie tak jak wynika z powszechnego mniemania. To nieco wstrząsające odkrycie...
PRAWDA CZASU, PRAWDA EKRANU - DEBIUTY 1975, 1980 I CO DALEJ?
Zupełnie przypadkiem kupiłem kilka lat temu szereg starszawo wyglądających antologii, wśród nich zaś dwie, ?Debiuty 75" oraz ?Debiuty 80", zredagowane przez duet Andrzej K. Waśkiewicz oraz Jerzy Leszin ? Koperski ? które wydają się być szczególnymi. Ich szczególność nie wynika ze względu na jakąś wstrząsającą jakość pomieszczonych tam wierszy ale raczej o wrażenia z cyklu ?prawda czasu, prawda ekranu" a dotyczące chyba w najmniejszym stopniu wierszy a w większym wszystkiego co wokół. Tonacja krytycznych głosów, wypowiedzi debiutantów, a nawet wydźwięk jaki przynoszą noty biograficzne i bibliograficzne ? to wszystko co w pierwotnym zamiarze antologistów było dodatkiem ? a co po latach (niech mi wybaczą wiersze ówczesnych debiutantów) wybija się na plan pierwszy. Wygląda bowiem na to, że w gruncie rzeczy czasy PRL i czasy obecne niewiele się dla poezji i poetów różnią a jeżeli nawet, to nie tak jak wynika z powszechnego mniemania. To nieco wstrząsające odkrycie, biorąc pod uwagę, że jednak pamięć przekazana przez starszych była taka, że PRL się troszczył o literatów, no przynajmniej o tych, którzy nie wierzgali przeciwko systemowi ponad miarę, że miał jakąś ideę polityki kulturalnej (której rzekomo lub istotnie brakuje 24-latom demokratycznej Polski), w tym miał pomysł na miejsce literatury w ramach tej polityki.
Obie antologie wychodziły chyba ? to rekonstruuję sobie z ich treści ? z ambicji by chwytać możliwie pełny obraz debiutów wydarzających się w danym roku, by iść krok za krokiem za zmianami w tonacjach poezjowania i próbowały być w tym kompletne, kompetentne oraz służebne pokazując zarówno tych debiutantów, którzy wydawali książki w państwowych liczących się oficynach, jak i w jakichś zupełnie rozczulająco egzotycznych drukarniach, czy zgoła zupełnie bez debitu, w arkuszach, drukach ulotnych. Fajnie, że to było jakoś do pochwycenia, teraz rządzi mem, który twierdzi, że to już niemożliwe, bowiem za wiele się wydaje a do tego wydaje się łatwo, prosto, przyjemnie i bez sensu (w sporej części). Faktycznie, można mniemać, że teraz niekompletność projektu z podobnymi ambicjami, podejmowanego co roku musiałaby być więcej niż oczywista, głównie z powodu decentralizacji, w którą chyba bardziej wierzymy jako postulat niż fakt. Jednak zrobienie antologii debiutów co roku, nie przerasta możliwości przeciętnego wydawcy poezji. Ha, tylko już ich nie ma. Być może więc po prostu brakuje chętnych do takiej mrówczej pracy a i wszyscy, nie tylko poeci czy literaci ? żyjemy o wiele mniej wspólnotowo i stąd obraz debiutów i debiutantów i tworzonej przez nich poezji jakoś się rozmywa. Bo przecież niewiele by kosztowało dokonanie takiego przeglądu debiutów przy okazji nominacji do jednej z nagród literackich, która jak magnes przyciąga nawet mało liczące się oficyny i oficynki. W końcu zgłoszenie do nagrody kosztuje tyle co znaczek pocztowy, a ma ? równie bardziej postulatywnie niż faktycznie ? wymiar promocyjny. I tutaj ciekawe odkrycie jeżeli porównać listy debiutantów z roku 1975, 1980 i policzyć zgłoszone do nagrody Silesiusa debiuty w roku 2012, 2011 ? liczby okazują się zupełnie ciekawe: 1975 ? 34, 1980 ? 57, 2011 ? 20, 2012 ? 29.
Nie wiem jak do tego się ma powtarzane często zdanie przez poetów i krytyków starszego pokolenia, że kiedyś to było trudniej zadebiutować i wydać książkę, że istniała selekcja przed drukiem, która odsiewała autorów niedojrzałych. Jeżeli było trudniej, to wydaje się, że być może więcej ludzi pisało wiersze (co całkiem możliwe). Bowiem z suchych liczb, wychodzi jednak zupełnie inny obraz. Z lektury wierszy także, aczkolwiek warto mieć baczenie na zmieniające się kryteria i gusta czytelnicze. Być może zatem w latach 1975-80 przytoczone wiersze trzymały się jakoś górnej średniej tego, co uznawano za dobrą poezję i tylko dzisiaj czyta się je z niejakim przymrużeniem oka.
Podobnie jeżeli porówna się prowieniencję oficyn wydających debiutancką poezję, zmiana rzuca się w oczy jedynie taka, że obecnie nie ma już wśród nominujących dawnych tuzów gospodarki centralnego planowania typu Państwowy Instytut Wydawniczy, ?Iskry", ?Czytelnik" czy Instytut Wydawniczy ?Pax". Zamiast nich ? jeżeli chodzi o poezję ? królują w zasadzie dwa kombinaty, które jednak działają głownie za publiczne, acz samorządowe pieniądze ? czyli Biuro Literackie Artura Burszty z Wrocławia oraz Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki i Centrum Animacji Kultury z Poznania pod przewodem Mariusza Grzebalskiego. Ale w tle wcześniej państwowych dzisiaj semi-samorządowych kombinatów wydawniczych ? masa drobnicy, bibliotek, stowarzyszeń, wydawnictw krzaków i zarośli. Warto przypomnieć nazyw niektórych z nich, bo wydaje mi się, że samo ich brzmienie, to już kawał literatury: Instytut Wydawniczy CRZZ na zlecenie Zakładowego Domu Kultury Ostrołęckich Zakładów Celulozowo-Papierniczych (wydawca arkuszy Grupy Poetyckiej ?Narew"), Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie (Gdańsk), RU SZSP przy PWSSP pod patronatem GTPS (pisownia jak w oryginale, nie umiem tego na razie rzoszyfrować ? Gdańsk), RW FSZMP, Ośrodek Mazowiecki KKMP przy ZS ZSMW ?Barwy, Mazowieckie Towarzystwo Kultury (też jakis skomplikowany szyfr ? Warszawa), Kielecki Klub Literacki (Kielce), Kujawsko-Pomorskie Towarzystwo Kulturalne (Bydgoszcz), Stowarzyszenie Kulturalne Ziemi Wolińskiej (Świnoujście), Wydział Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Tarnowie (Tarnów), Wałbrzyski Wojewódzki Dom Kultury przy udziale ZW DTS-K oraz WkiSZ UW (cokolwiek to znaczy ? Wałbrzych), Gorzowskie Towarzystwo Kultury (Gorzów), Klub Młodzieży Pracującej ZSMP ?Piwnica Świdnicka" (Wrocław).
Redaktorzy antologii dbali o danie pełnego spektrum informacji ? więc obok not biograficznych znalazły się w antologiach dane nakładu, objętości debiutów, rozliczne wychwycone druki ulotne a do tego ankiety wśród debiutantów, których sama lektura bywa zabawna i ciekawa, niemniej niż posłowia i przedmowy redaktorskie. Otóż debiuty w tamtych, rzekomo lepszych czasach ukazywały się w nakładach od 150 do maksymalnie 2000 egzemplarzy. Najwyższy nakład 2650+350 egz. miała książka Tibora Jagielskiego ?Ostry miecz horyzontu" ze wstępem, nie byle kogo, bo Tadeusza Śliwiaka. Najmniejszy nakład 150 egz. miał debiut Romana Kaźmierskiego ?Bezpieczna odległość", znanego w ostatnich latach pod internetowym pseudonimem ?normal ramol" oraz 200 egz. Antoniego Pawlaka ?Czynny całą dobę". Sama antologia debiutów w roku 75 miała nakład 500 egzemplarzy a w 1980 ? 1925+75 egzemplarzy. Nie jest to jakaś skokowa różnica w sile rażenia, a ściślej należy zauważyć, że jak na 37 milionowy kraj była i jest ona marna. Tutaj jakby niewiele się zmieniło.
Dodatkowe rozczulenia przynosi lektura tekstów redaktorów antologii zaś w nich wołanie o lepszą opiekę mecenatu publicznego nad debiutami i miejscami podobne głosy w ankietach debiutantów. Patrz Pan, czterdzieści bez mała lat mija a to samo utyskiwanie. Do tego wskazywanie na brak oczywiście wspólnego mianownika estetycznego, czy ideowego, tak w wierszach jak i w wypowiedziach ankietowych ? redaktorzy takowych nie zauważali, a młodzi twórcy publicznie się od nich odżegnywali. To też jakbym skądeś znał. Może czas przyjąć, że nie w debiutach należy szukać tych krystalizacji światopoglądów literackiego, politycznego, ideowego. Być może ciągle jesteśmy jako ? coraz bardziej nieliczni, to fakt ? odbiorcy poezji, szczególnie poezji nowej, uzależnieni od etykiet generacyjnych, podczas gdy takie silne generacje nie mogą się trafiać za często. W posłowiu do debiutów w roku 1975 Jerzy Leszin Koperski pisał, jak się zdaje, pełen wiary wołania sztukę ?czasów w których żyjemy" (sama fraza lub bliskoznaczne na czterech stronach posłowia pojawiają się wiele razy), w roku 1980 już z pewnym zniechęceniem, bez zawołań bojowych, ale też bez wołania o sztukę pomagającą wykuwać trwały ślad narodowej epopei socjalistycznej ojczyzny. Nie dziwi to, bowiem antologia ukazała się w 1982 roku, czyli w stanie wojennym albo zaraz po, coś musiało się zmienić, pęknąć. Zapewne czuł już redaktor antologii, że pomimo kronikarskiego zapału, nie udało mu się wyczuć atmosfery, coś musiało umknąć a nadchodzący czas nie jawi się jakoś przejrzyście. Gdzieś niby półgębkiem wspomina o tym że pokoleniowym doświadczeniem pokolenia, które wstępuje być może będą studenckie strajki 1981 roku, chociaż bez wielkiej wiary w celne prorokowanie. Rzeczywiście pokoleniowym doświadczeniem stało się zmęczenie podziałem obiegu na oficjalny, dążący ? przynajmniej deklaratywnie ? do dawania wyrazu ?czasom w których żyjemy" i na nieoficjalny stwarzający raporty z oblężonego miasta. Motorem ożywiającym lirykę polską od połowy lat 80-tych po koniec lat 90-tych stała się żywiołowa odmowa współudziału w czymkolwiek co wspólne. To trzeci nurt, nawet nieprzeczuwany być może przez redaktorów pierwszoobiegowych debiutów, miał niebawem torować sobie drogę do świadomości czytelników. Co ciekawe ? Leszin Koperski i Andrzej K. Waśkiewicz należeli do efemerycznej chyba z dzisiejszego punktu widzenia Orientacji Hrybrydy, która głosiła odejście od zaangażowania społecznego poezji i uważała że jest pierwszą od stu lat formacją, którą stać na ten luksus. Kilku krytyków wskazało wówczas na programowe mistyfikacje w tak ujętego programu literackiego grupy. A jakieś 20 lat później zaczęli z kątów ogrodu wyłazić barbaryści, którym, co ciekawe, autentyczności gestu odrzucenia nikt nie odmawiał. No może prawie nikt. Ciekawe byłoby porównanie, co różniło jeden i drugi gest, co nadało jednemu z nich wiarygodność a drugiemu odebrało.
W pierwszej antologii pomieszczono po dwa wiersze 34 debiutantów, w drugiej, z 1980 (w zasadzie 1982) roku ? 57 debiutantów. Z tej pierwszej mam przyjemność lub nieprzyjemność kojarzyć około 10-ciu nazwisk ? w tym m.in.: Andrzeja Babińskiego, Krzysztofa Lisowskiego, Piotra Matywieckiego, Emil Laine, Antoniego Pawlaka, Leszka Żulińskiego i Adama Ziemianina. No, no, niezły zestaw. Z tej drugiej też kojarzę, a nawet osobiście mogłem poznać kilka postaci, policzyłem, i jest to także około 9 z 57 nazwisk, a wśród nich: Dariusz Tomasz Lebioda, Roman Gileta, Michał Fostowicz, Krzysztof Kuczkowski, Bronisłąw Maj, Katarzyna Młynarczyk, Zdzisław Władysław Żurek. Gdyby przeprowadzić takie badanie na szerszej grupie i większej ilości antologii mogłoby się okazać, że wyszedłby nam jakiś ciekawy algorytm matematyczny, podobny do Stałej Enzensbergera, która mówi, że w każdym kraju niezależnie od liczby jego ludności jest 1354 czytelników poezji. Średnia Leszina i Waśkiewicza mogłaby mówić, że niezależnie od liczby debiutujących w danym roku po 30 latach rozpoznawalnych dla 1354 czytelników poezji (wziętych ze Stałej Enzensbergera) zostaje średnio 9 do 10 z nich, a po 50 latach np. 3 do 4. Postawiona tutaj hipoteza wymaga oczywiście dalszych badań i dociekań. Dobry temat na habilitację. Ech.
Ach, ale miało być o tych antologiach jeszcze jedno zdanie, a ja tutaj popadam w tani sentymentalizm. To spora lekcja pokory, czytać dzisiaj te debiuty, po których w większości jednak ani śladu nie zostało. Pewnie nieliczne egzemplarze trafiają obecnie, lub już trafiły do bibliotecznych kiermaszy ?książka za złotówkę" i niebawem zupełnie popadną w zapomnienie, pleśń, przemiał. Wśród nich chyba najlepszy jaki wpadł mi w oko, zupełnie nieznany mi autor Łukasz Nicpan, z tomikiem pod tytułem ?Czyste ratownictwo" wydanego w PIW w Warszawie w roku 1980 w nakładzie 1000+315 egz., w objętości 97 stron, jak wynika z zasobów internetu, żyje i jest obecnie tłumaczem literatury anglojęzycznej. Z wymienionych w antologiach, dzisiaj już popadających lub popadłych w zapomnienie poetów, szczególnie zapisał się mocno w mojej pamięci Zdzisław Władysław Żurek znany mi osobiście ze spotkań w Nowej Rudzie. Przyjeżdżał zawsze z żoną, maleńką przy nim, wielkim jak niedźwiedź z litewskiego boru, niczym wróbelek. Pamiętam to jak dzisiaj, wygrał jeden ze spontanicznych konkursów poetyckich, zapisywanych na serwetkach zapożyczonych z restauracji ?Rycerska" w Rynku. W jury zasiadły osoby nie mające nic wspólnego z poezją w tym dwie żony ? jedna poety a druga fotografa. Krzysiek Karwowski napisał wiersz o skrzypku, który zarżnął go w restauracji, istotnie, tak było, był taki skrzypek. Teresa Wagilewicz, zazwyczaj cicha, jakby smutna, zaśmiewała się do łez. Zdzisław Żurek napisał coś o welocypedzie czasu jakim wraca do Nowej Rudy, gdzie natrafia na ratusz, jak akt strzelisty. Romek Gileta powinien tę scenę pamiętać jako jeden z fundatorów tamtego wieczoru. Potem wiele lat nic. Jakoś umknęliśmy sobie z oczu. Później dopiero dowiedziałem się, że najpierw żona Zdzisława odeszła sama, i Zdzisław został tylko z psem. Karol z Antonim zbierali wśród poetów sudeckich na węgiel dla Zdzisława, żeby nie przymarzał zimą w chatce, gdzieś podobno na uboczu. Ale było coraz gorzej i nie dożył wydania swojego ostatniego tomiku ?Gra Pana Ego", chociaż podobno zdążył jeszcze położyć rękę na szczotkach próbnego wydruku. Potem jeszcze rozmowy, żeby może nazwać jakąś górę, pagórek na pamiątkę Zdzisława, bo przecież te komisje nazewnicze na ziemiach odzyskanych tak często bez ładu i składu nadawały te nazwy, a wiele po prostu pominęły. To jedna z figur wciąż otwartych. Kto za kolejne 40 lat będzie pamiętał poza rodzinnym Boguszowem-Gorcami debiutanta z roku 1980?