Lektura książki Barbary Engelking ?Jest taki piękny słoneczny dzień ? losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-45" to coś jak oczekiwany wstrząs.
Książki Jana Tomasza Grossa ? ?Sąsiedzi", ?Strach", ?Złote żniwa" przyzwyczaiły mnie do myśli, że tak jak w każdej zbiorowości, tak i wśród Polaków trafiały się jednostki, a nawet społeczności, które w odpowiednich warunkach potrafiły być skłonne do zbrodni. Zarazem jednak nie było w tym nic odkrywczego. O tym, że większość z nas posiada zdolność do zadawania okrucieństwa, która może być wyzwolona czynnikami zewnętrznymi ? poucza psychologia społeczna, więc to owszem był wstrząs, tamte lektury ale z drugiej strony ? swoista korekta giełdowa. Mało to pocieszające, ale jakoś do przyjęcia, że coś się zdarzyło, wydarzyło. Poza tym książki Jana Tomasza Grossa pisane były w emocjonalnej temperaturze, którą można zrozumieć, ale jednak, która powoduje, że drastyczna wymowa faktów, bywa zastępowana emocjonalnym, publicystycznym komentarzem autora. Tak dyplomatycznie rzecz ujmując. Tymczasem o wiele lepiej od książek Grossa udokumentowana praca Barbary Engelking, nie mająca takiego rozgłosu tę ledwo zasymilowaną, inteligencko do przyjęcia świadomość burzy. Po pierwsze okazuje się, że istnieją poważne przesłanki by uznać, że skala mordów dokonywanych na Żydach przez Polaków a konkretnie polskich chłopów ? była jednak zupełnie inna. I zapewne gdyby sprawe potraktowac poważnie a nie jedynie nerwowo zamieśc pod dywan ? to jest logiczny wniosek jaki można wyciągnąć z lekcji Jedwabnego. Właściwie dlaczego ? jeżeli wieś polska była w sobie dosyć podobna ? mord miał się zdarzyć tylko w Jedwabnem? Piszę o tym, że istnieją przesłanki by zrewidować pogląd o wyjątkowości Jedwabnego chociaż autorka nie rości sobie pretensji do wiedzy globalnej, opiera się tylko na udokumentowanych relacjach, aktach spraw sądowych etc. i tylko do nich odnosi swoje wnioski. Przy czym praca autorki ogranicza się do relacji i wydarzeń dotyczących wsi polskiej i jak uprzedza autorka ? chodzi o oddanie sprawiedliwości i głosu temu co u nas, w Polsce, zawsze było słabiej słyszalne ? uczucia i emocje ofiar. Jest tutaj zatem obecne pewne przechylenie, celowe przesunięcie obiektywu badacza w jedną stronę. Chodzi tez o pokazanie, że z perspektywy ofiar rola Polaka ? chłopa, policjanta, księdza ? zawierała w sobie element moralnego dramatyzmu. Niemiec w zasadzie miał jasną rolę, był katem. Polak miał wybór, mógł udzielić pomocy na stałe, na chwilę, mógł być biernym świadkiem, mógł zadenuncjować Żyda, sąsiada, mógł wreszcie z kłonicą i kosą brac udział w polowaniu na Żyda, Żydówkę. Pomimo zatem tych wszystkich ograniczeń, przestawień głosu i narzuconych sobie ograniczeń, gdyby spróbować w myślach jedynie ekstrapolować obraz szczegółowy jaki przedstawia Engelking na obraz globalny niewiele mógłby się różnić od tego co się działo w opisanych przez nią sprawach. Mamy tu do czynienia z prawem wielkich liczb bowiem w książce mowa jest o aktach kilkuset spraw sądowych i kilkuset innych relacjach. Przy czym warto pamiętać, że wielu relacji nikt nie napisze, bowiem rzeczywistość o jakiej pisze autorka to rzeczywistość kameralna, wieś, gospodarstwo, chata, stodoła. To tam, w obrębie świata wąskiego, dobrze znanego, ograniczonego i organicznego dokonywał się trzeci, ostatni akt zagłady Żydów na ziemiach polskich. To były obławy na pojedyncze osoby, grupki, rodziny, wyniszczenie osobne, samotne, wyizolowane. Tak zagłada upominała się o tych, którzy w taki czy inny sposób ocaleli z pierwszych dwóch etapów ? izolacji w gettach i eksterminacji w obozach zagłady. Ofiary zbrodni były rozproszone, zagubione w obcym dla nich świecie ? Żydzi głownie zamieszkiwali małe miasteczka i miasta nie wsie. Engelking nie usprawiedliwia mordów, denuncjacji, rabunków, prób wyłudzenia, a jednak inaczej niż Jan Tomasz Gross, wyjaśnia niejednorodne motywy okrutnych i zbrodniczych zachowań. Pokazuje jak niewiele jest zasymilowanej historii Jakuba Szeli ? by użyć modnej obecnie metafory ? w żyjącej w nas historii Polski. Bowiem ? tu znowu moje dorozumienie ? sporo zachowań wynikało nawet nie tyle z nienawiści wobec Żydów co z chęci wzbogacenia się za wszelką cenę, zawiści wobec sąsiada (?ukrywa Żydów, na pewno coś z tego ma"), zwykłej żyłki okrucieństwa i z tego że już można tak się zachowywac bo jest wojna i jest jakaś grupa wyjęta spod prawa. Polska wieś była biedna, niewykształcona, przymierająca głodem, brudem, okrutna. To był naprawdę inny świat, inny niż nawet ten z małego miasteczka.
Bilans tego trzeciego etapu zagłady ? Jugendjagd, polowania na Żydów ? nie jest jasny i nie dowiesz się tego z tej książki, ale pokazane zostaja mechanizmy i reguły według których toczyły się dzieje rozbitków, uciekinierów z gett, z transportów do Treblinki, Sobiboru, Auschwitz, Bełżca, z miejsc masowych rozstrzelań, tych, którzy wyczołgali się spod stosu trupów, wydobyli się z masowych grobów. Ich liczba nie była mała ? sądząc po istniejących relacjach ? acz trudna do oszacowania, wiadomo ilu mniej więcej dożyło do 1945 roku. Na tym tle Engelking pokazuje także jak wyrastając z tego samego społecznego zaplecza, w tej samej wierze, tej samej religii, możliwe były postawy zgoła odmienne. Pisze o nich mniej, nie wiem na ile proporcjonalnie, jednak to postawy jaskrawe, heroiczne. Tym bardziej heroiczne, że wybory podejmowane były najczęściej nie tylko w sprzeczności z zarządzeniami okupanta za naruszenie których groziła śmierć, ale i dlatego, że były podejmowane w opozycji do moralności i powszechnej postawy otoczenia, które miłosierdziem chrześcijańskim skłonne było obejmować raczej współwyznawców niż po prostu każdego bliźniego swego.
Wstrząsające jest to, jak wiele z tych relacji pochodzi z powjennych procesów organizowanych na podstawie regulacji prawnych PKWN jeszcze z 1944 i jak niewielkie, nawet w przypadku udowodnionej winy, zapadały wyroki. Jak rażąco różniły się te wyroki wymiarem, gdy sprawcami byli ?zwykli" chłopi (zazwyczaj 5 lat więzienia za mord lub wydanie Żyda) i gdy sprawcami byli np. dowódcy AK czy BCh (zazwyczaj wyrok śmierci, zapewne dlatego, że zarzuty łączono najczęściej z innymi). Tak jakby zabicie Żyda przez chłopa było mniejsza zbrodnią niż zabicie tego samego Żyda przez żołnierza przeciwnego obozu politycznego. To już oczywiście moja refleksja, bo autorka na takie dywagacje raczej sobie nie pozwala. W tych wyrokach wydawanych przez sądy zaraz po wojnie czuć echo tej samej relatywizacji życia według arbitralnych kryteriów. Generalnie za zabicie Żyda karno bowiem w komunistycznej Polsce o wiele łagodniej niż za posiadanie nielegalnej prasy czy posiadanie broni po amnestii z 1947. Tak jakby zabicie człowieka lub wydanie go na pewną śmierć nie było najcięższą zbrodnią jaką można popełnić.
Wstrząsów w trakcie lektury tej książki miałem wiele, nie wszystkich teraz umiem dotknąć refleksją, ale został mi po niej nalot nieprzyjemnej świadomości, że niestety bardzo wiele więcej złego się działo niż pisze, pisał jeden Tomasz Gross, a spokojny i rzeczowy ton opracowania Barbary Engelking tylko zwiększa wymowę faktórw. I zostają obrazy jak ten z relacji jednego Żyda, który wpadł w ręce braci Korcz (alias Hryć), którzy nie mieli czym go zabić, więc próbowali go utopić w rzece pod lodem koło mostu. Kiedy im uciekał, krzyczeli za nim, że z ich rąk, jeszcze żaden Żyd nie uszedł cało. A bracia byli znani we wsi z tego, że swoją zagrodę nazywali ?Małą Treblinką". Gdzie indziej jest relacja o chłopcu wiezionym przez woźnicę na komisariat policji, co jak wiadomo, równało się rozstrzelaniu w kilka dni najpóźniej. Chłopiec rozmawiał z chłopem, mówiąc ?niech Pan mnie puści, co Panu będzie przeszkadzało że ja będę żył". Czy jak prowadzono przez wieś Żyda na stracenie a ten głośno lamentował i prosił, żeby go nie zabijać, że ?jest taki piękny, słoneczny dzień". Albo kiedy w pewien letni dzień do policjanta granatowego w jakiejś wsi podeszedł mały chłopiec lat około sześciu i poprosił żeby go rozstrzelać, bo on jest mały Żydek a Mama i Tata już nie żyją i on by chciał, żeby to się już skończyło. Trudno się z tego otrząsnąć i nie zadać sobie pytania czy zbyt łatwo ? acz i to z niemałym trudem ? uznano fakt zbrodni w Kielcach, Jedwabnem i nieco bardziej po cichu w Radziłowie. Czy ta ciemna karta, obciążająca jednak polskie sumienie nie jest dużo czarniejsza niż się powszechnie sądzi.
Wydaje mi się, że właśnie po lekturze książki Engelking trudno jest rozliczne towarzyskie wypowiedzi o charakterze jawnie antysemickim, pro-zbrodniczym (?Co Hitler zrobił, to zrobił ale jedno zrobił dobrze..."), usprawiedliwiać brakiem wiedzy, empatii, brakiem zrozumienia, wczucia się. To znaczy tym także, ale to nie jest tak do końca. Mam wrażenie, że te wypowiedzi to objaw pewnej tradycji myślenia, nawet nie obojętnego - o Innym, ale pełnym zajadłej nienawiści, gołych żył, wybałuszonych gał. Pytanie które jest jak otwarta rozpadlina a które rozwiera się we mnie po lekturze książki ? co to jest polska historia, polski los, czy w ogóle coś takiego istnieje, czy da się jakoś to skleić, ułożyć w całość. Bo to jest także opowieść o polskiej wsi. Brutalnej, głodnej, brudnej, zastraszonej wewnętrznie, ale także jakoś próbującej maksymalizować swoje zyski, żyjącej jakby obok tzw. narodu, który wydaje się być z perspektywy jakąs patriotyczno-inteligencką (z odcieniami od lewa do prawa) imaginacją, fantomem, takim monty-pythonowskim koniem pantomimicznym (jeżeli ktoś pamięta tę absurdalną postać). A że żyjemy w kraju w którym inteligencja została zlikiwdowana kilkadziesiąt lat temu, następnie jej resztki upodlono, schamiono i wysłano za granicę ? to zdaje się, że nie przypadkiem ta tradycja mowy-nienawiści, mowy-ukwiału, która sama sobą się żywi i nie potrzebuje zewnętrznych potwierdzeń (antysemityzm w kraju gdzie zamordowano 3 do 4 milionów Żydów...) ? ma się dobrze i odporna jest na wszelkie próby uwrażliwienia. To tak jakby czytać Powszechną Deklarację Praw Człowieka ONZ braciom Hryć, z jednej relacji przytoczonych przez Engelking. Zabieg piękny i skuteczny jak pomoc Żydom w czasie II Wojny Światowej i Rwandyjskim kobietom i dzieciom kilkadziesiąt lat później.