Dzisiaj, to jest 10 maja 2013 r., kupiłem ?Gazetę Wyborczą? i przeczytałem na pierwszej stronie artykuł ?Mali agenci Kima? o działającym w Polsce od lat 80-tych Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Koreańskiej (oczywiście północnej-koreańskiej).
Tamże znalazłem nazwisko kiedyś znajomego mi człowieka. Mniejsza o to, jak się nazywa. Zrobiło mi się nieswojo, co najmniej tak, jak jesienią 2008 roku wszedłem do Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i zobaczyłem parcianą wystawkę z wycieczki dwóch ówczesnych moich kolegów do Chin. No niech Państwo sami poczytają ? może warte to coś więcej niż panegiryk gumisiowego Tołdiego dla Księciunia Pana, ja nie wiem, proszę naduśnąć przycisk.
Oczywiście ich wycieczka związana była z tym, że jakiś organ Komunistycznej Partii Chin zapłacił za ich podróż, ktoś ich obwiózł, zaopiekował się ich duchem i ciałem, a potem dał im pieniądze na wydanie impresji poetyckich w dwujęzycznych edycjach. Pomyślałem sobie: jesień, 2008, olimpiada w Pekinie, parafrazując sprawozdawcę sportowego ? moglibyśmy zapytać o Tybet, o prawa człowieka, ale może nie teraz, teraz oglądajmy. Może nie bezpośrednio, ale koledzy dowiedzieli się że ich już za kolegów nie uważam, a ich kolejne poetyckie produkcje, mimo, że jak wiadomo sztuka jest ważniejsza niż biografia ? zaczęły mi pachnieć nieświeżymi tekstyliami używanymi do prac pielęgnacyjnych powierzchni płaskich. Oczywiście nie mam racji, bo mnie nikt do Chin Ludowych nie zaprosił, nikt mi nic nie pokazał ani nie zafundował podróży życia. Oni byli, widzieli i słowo daję ? nikt nikogo na widoku nie zabił. Pewnie kolejnemu znajomemu ? temu o którym przeczytałem dzisiaj ? bym powiedział, że jednak śmierdzi to zaangażowanie w chwalenie przyjaźni polsko-koreańskiej, gdy w tej Korei jakoś nie wygląda by pachniało wolnością. I może bym dodał, że myślącemu człowiekowi, mówiącemu po polsku po prostu nie wypada brać pieniędzy od dyktatorów i za te pieniądze chwalić ustalane przez nich porządki. Gnój trzeba zaorać, bo śmierdzi ? jak mawia poeta. I być może ten znajomy mógłby powiedzieć, że ja się nie znam, bo nie byłem w Korei Północnej i opieram swoje sądy na wrogiej propagandzie finansistów, kapitalistów i podżegaczy wojennych. Akurat w ramach swojej poprzedniej pracy widziałem wielu obywateli KRLD starających się o prawo pobytu w RP, zawsze z nieodłącznym oficerem bezpieki, który pilnował aby nie zobaczyli za wiele i rozmawiali tylko z urzędnikami w sprawach urzędowych. Dowód pośredni i słaby na to, że wolność słowa to nie jest silna wartość.
To generalny kłopot na linii my ? oni. My czasem może byśmy pojechali do Chin, pojechali do Korei Kim Ir Sena, Birmy, Kambodży Czerwonych Khmerów, Libii Kadafiego, Iraku Husajnów, Iranu Ajatollahów, na Kubę Castro a jednak coś mówi, że nie wypada urządzać sobie turystycznych atrakcji w miejscu, gdzie jest ludzkie cierpienie, które nie ma szans na odpłatę, na wołanie o sprawiedliwość. W Polsce też dzieje się niesprawiedliwość - powie ktoś, w Ameryce biją Murzynów (doprawdy?) a Niemcy (niektórzy) nie lubią Turków. Jednak mimo wszystko nietolerancja, opresja nie jest regułą systemową. System daje możliwość ratowania się przed przemocą ? innego obywatela, urzędnika, funkcjonariusza. Tam ta szansa jest niewielka, a do więzienia idzie się za to, że się ma określone poglądy. Ale dlatego my nie mamy argumentu naoczności, nie widzieliśmy, bo jednak nikt nam nieprzyzwoitych propozycji nie złożył, nikt po nas mercedesa nie podesłał na lotnisko. Oni ? może nawet są rozumni, ale z jakichś względów użyteczne im jest nie zwracać uwagi na to, że tu i ówdzie kapie coś czerwonego z zaproszeń, kartek, bilecików. I mają ten argument, że my nie wiemy, bośmy tam nie byli, a oni byli i widzieli ?godnych a nie głodnych?. No mogliby jeszcze dodać, że tych co to się kulom nie kłaniali. Czasami słychać też argument, że tak naprawdę jest spora grupa ludzi, która rzekomo lubi, jak się ją trzyma w gułagu. To tak jakby twierdzić, że jest pewna grupa zwierząt ? np. cyrkowych ? które w gruncie rzeczy lubi być okładana batem. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych XIX wieku była na przykład taka teoria, że murzyńscy niewolnicy uciekają z plantacji bo są chorzy psychicznie i łapanie ich poprzez nagonki z psami jest w gruncie rzeczy konieczne, bo ich trzeba z tej choroby psychicznej leczyć. Minęło 150 lat a tutaj ciągle okazuje się są ludzie, którzy uważają podobnie. Można tak twierdzić? Można, szczególnie, że to prawo do bełkotu gwarantuje najjaśniejsza Konstytucja R.P. i akty praw człowieka podpisane i ratyfikowane przez R.P.
Mówię ?my? i mówię ?oni?, bo mam wrażenie, że to są dwie nieprzenikające się grupy, społeczności, które nie mogą i nie chcą się zrozumieć. Przypadkiem tak się składa, że demokracja i prawa człowieka w tym prawo do wolności sumienia i wolności wypowiedzi, które jest niezbędną składową świata w który wierzymy ?my? ? ?im? daje prawo mówić wszystko, co ślina na język przyniesie. Takich praw nie mają wieśniacy z Chin, Ujgurzy, Tybetańczycy i Koreańczycy z Korei Północnej. Aż dziwne, że ?oni? nie chcą dołączyć do innych obywateli, żyjących w jaśniejących mądrością i godnością rządzących krajach, ale wybierają tą cholerną opresyjną Polskę.