Najpierw duszno. Tłum. Mnóstwo gadających twarzy. Kogoś tam widać, niby znajomy, ale zgromadzenie takiej ilości ludzi zajmujących się, lub twierdzących, że zajmują się literaturą jest jakoś nienaturalne, dziwne, przerażające.
Stary znajomy z czasów, kiedy ta historia się zaczynała powiedziałby ?daj spokój tam nie będzie żadnych ludzi". A tutaj gala z zegarkiem w ręku idzie w takt słodkiego tematu saksofonu i jakichś kreolskich zaśpiewów przerywanych wierszami w interpretacji. Dobrze, mówi ktoś z boku, że chociaż po prostu recytują, rok temu były jakieś scenki, chóralne recytowanie Konrada Góry. Teraz wizualizacje i recytacje i ten cholerny saksofon. Wizualizacje momentami mierne bo ilustrujące wersy wierszy a skoro tak ? to zbędne, nic nie wnoszące. Jak w wierszu jest pociąg, metro to ja sobie umiem ten pociąg wyobrazić, to lepiej pokażcie mi przezroczystość po czterdziestce z wiersza Darka Suski, a nie pociąg metra. Pokażcie mi co znaczy ta biblioteka w wierszu Darka Foksa, a nie półki pełne książek. Nieunikniona niespójność. Nie da się ułożyć niczego sensownego, spójnego z wierszy ośmiu różnych poetów i poetek, więc charakter szkolno-akademijny ? gdy chodzi o schemat, a poprzez schemat rzucający się na całokształt i wykonawstwo. Pani dziennikarka ?Gazety Wyborczej" że interpretacje zyskały na sile. No może i tak, ale nie mam skali porównawczej. Wolę chyba interpretacje autorskie ze wszystkimi niedoskonałościami. Wolę Dyckiego w wykonaniu Dyckiego niż Kingi Preis, wolę Bargielską w wykonaniu Bargielskiej a nie tam kogoś innego. Łupu cupu, bęc bęc do łapki. Laureatka najlepszego debiutu wychodzi na scenę. Ktoś mówi mi z boku żebym uważał, że to chodząca pretensjonalność co nawet swojej pretensjonalności nie rozpoznaje i bierze ją za naturalność i zaraz będzie ubaw. I rzeczywiście ? dziewoja podcięta w kokosa na głowie wyszczekuje coś o tym, że chciałaby w związku z tą nagrodą powiedzieć, że jest targowisko na Świebodzkim i obozowisko cygańskie na Kamińskiego i żeby dostrzec w tym także elementy kultury Wrocławia. Ani przygotowane to wystąpienie, ani mądre szczególnie, a nie ma nic albo prawie nic z wierszami w tomiku. To tak się robi krzywdę niezłym wierszom? Prezydent Miasta na W. milczał i uśmiechał się. E, tam ? trzeba było nie przyjmować czeku na 20 klocków, ale cisnąć nim w Prezydenta który męczy koczujących Romów, albo przyjąć te 20 klocków i wydać na tych Romów. A może przesadzam. Kiedy później zobaczymy laureatkę będzie udanie pozowała prasie na tle czegoś tam przed Teatrem i pomyślę, że teatr jednak musi być także poza teatrem. I wszyscy w tym biorą udział. Jakoś, może niesprawiedliwie kojarzy mi się jak książę Jałowiecki opowiadał o niemieckich socjalistach spotkanych w pierwszych latach XX wieku w Berlinie. Jak drwił z ich socjalistycznych idei wyzwolenia robotników, gdy oni sami nigdy nie pracowali w fabryce ani na roli. Pewnie nie wszyscy i nie zawsze i może nawet nie teraz i nie w tym składzie osobowym ? ale jakoś się kojarzy, narzuca, wkręca. Przepraszam, ale coś mi w tym zazgrzytało i nie zabrzmiało wiarygodnie. No, ale dobra ? Kościół to nie klub dyskusyjny, jak powiedział kiedyś ktoś do Sosnowskiego (prozaika, nie poety) a literatura to nie konkurs piękności. Krystyna Miłobędzka wzruszająca jak chory papież. Szelest kartek pomiędzy cedzonymi słowami. Czy to choroba i starość, która z trudem się wysławia, czy może chorobą jest panująca wielomówność, a lekiem cedzona mowa? Może narastające milczenie jest błogosławieństwem, bo już się nie musi mówić. Bo już nie. Takie poczucie kiedyś wyrosło z tomu wierszy Jacka Łukasiewicza ? aż się chciało mieć tę lekkość gestu, która starości przystoi, bo starość już nie musi, nie stara się, nie żąda swego. I teraz oni oboje na scenie, jakby poza tym tłumem, w którym o coś chodzi, jakieś raty, franki szwajcarskie, euro, złotówki. Miłobędzka na scenie to jednak jakiś oddech. Ginie mi gdzieś zupełnie w tym wszystkim niezła poetyka Andrzeja Niewiadomskiego, niknie też ta krzepiąca świadomość, że nominowani są z bardzo różnych czasami nieznajomych oficyn wydawniczych. Bo nie tylko Biuro Literackie i wyrastająca mu poprzez niezliczone koperty Poczty Polskiej konkurencja WBiCAK z Poznania, ale przynajmniej ze trzy inne oficyny wśród nominatów i wcale nie ?Znak" i nie ?Wydawnictwo Literackie" (snoby, snoby). A wśród zgłoszonych pewnie było jeszcze więcej oficyn, wiem to, bo dlatego tutaj jestem. Warto to zauważyć, zapamiętać i powiedzieć: ?dziękuję Ci mimo wszystko Silesiusie, ty snobie". To dobrze, to bardzo dobrze, że jeszcze ktoś wydaje w tym kraju wiersze. I może taka gala dobra jest dla ogólnego morale tych co piszą i wydają, choć nie skaczą, nie fruwają? Wydać wiersze ? chociażby dla wątłego prestiżu wydawcy. No ruszcie się, niech coś się dzieje.
Bankiet na blankiet. Patrz, patrz jak to wszystko szybko znika, najpierw kalafiory (trzeba być fit), potem kluski śląskie (dolny bo dolny, ale jednak Śląsk), ziemniaki, czyli kartofle leżą w spokoju, tu nie Poznań. Najlepsze jest to, że wszyscy sprawiają wrażenie jakby się znali, bokiem słychać przecieki z innych gremiów, że tutaj ktoś nie dostanie ale spoko spoko dostanie gdzie indziej. Jaką cenę się płaci za bycie w tym gronie ustawiających i ustawianych? I czy tą ceną jest tylko talent, czy umiarkowana wierność, uczciwość i zaniedbanie? Czy trzeba tylko być tam gdzie dają, ale i tam gdzie biorą? To zagadki z mojej chatki jak zawsze ani tu ani tam, z chatki na rozdrożu na kociej stopce. Wiadomo sprawiedliwość to nie na tym świecie. I nie w tzw. literaturze. Nie mówiąc już o nagrodach. Rango to duży chłopiec i o tym wie i się już nie dziwi.
Co do mnie nic nie powiem, mam wrażenie jakby mi zdmuchnęło wszystkie myśli spod czaszki i myślę, że szkoda, że nie było tutaj chociażby Tendzina Mączki albo Dorje Adamowskiego, jako duet strażników dharmy mogliby razem wiele zdziałać dla dobra wszystkich czujących istot. Tak widzę te ich zeszłoroczne tomiki, jako nieprzypadkową koincydencję, wyjawienie się mocne innego pisania, myślenia o przedmiotach i ludziach. To mocna gałąź, ktoś powinien to zauważyć. Szkoda, że nie tym razem i szkoda, że być może w ogóle. Niewiele umiem więcej powiedzieć, może poza tym, że nie wątpię, że wiele jest takich czujących istot na Gali Silesiusa i późniejszym bankiecie zdolnym wykarmić niejedno romskie obozowisko. O obozie dla tybetańskich uchodźców już nawet nie wspomnę. Wino, wódka i w ogóle wszystko skończyło się chyba koło dwudziestej drugiej, kiedy odprowadzaliśmy a właściwie zapalczywie odwoziliśmy do hotelu znajomą nominałkę, co dostała tylko pióro i kwiaty. Kwiaty ładne a pióro takie sobie, ale z napisem, że Sielsius. Ja też bym zostawił gdzieś napis. ?Rango was here".