niedziela, 24 listopada 2024

r wisniewskiWszystko szło z pozoru dobrze. Rano wsiedliśmy na małym dworcu autobusowym w Puerto Iguazu do autobusu ?Rio Uruguay", który miał nas dowieźć do Posadas.

 


Powrót z Argentyny. ECHOES 4. Droga do Salta

 

Czekała nas przesiadka na kolejny autobus, który przez popołudnie i noc miał nas zawieźć do Salta, tam gdzie Argentyna trochę przypomina Peru, Boliwię i gdzie warzą oczywiście lokalne piwo. Po dwóch godzinach jazdy autobus stanął w sznurze samochodów i stał. Oprócz nas w autobusie był młody Żyd, dwie Francuzki i kilku Argentyńczyków. Po jakiejś godzinie postoju pojawił się niewielki niepokój, bo autobus stał i stał. Otworzyły się drzwi. Kierowcy zaczęli roznosić jakiś nieplanowany poczęstunek. Z urywanych rozmów po hiszpańsku zaczął się rysować niewesoły obraz. Podobno droga zablokowana przez mieszkańców wioski pod przewodem nauczyciela. O coś pewnie chodzi. Kierowca zagadnięty powiedział, że w Posadas będziemy najwcześniej o szóstej, podczas gdy my przesiadkę mieliśmy mieć o czwartej, co gorsza na autobus zupełnie innej linii autobusowej, która nie musiała się martwić spóźnieniami autobusów innej linii.
Przypomniały się polskie przewozy regionalne. Pytałem się Żyda, co na imię miał Gai, ile z tego rozumie, a on mnie, ale razem rozumieliśmy niewiele więcej niż osobno. Francuzki zorientowały się że jest jakiś niepokój i okazało się że wszyscy jedziemy do Salta i wszyscy mamy interes w tym żeby jednak do Salta pojechać nocnym autobusem. Francuzki wydały na te bilety, na ten sam autobus co i my, resztę swoich pieniędzy. Gai chciał dojechać do Salta w ciągu dwóch dni, bo jest prawowiernym Żydem i szabas nie może podróżować, poza tym w Salta jest gmina żydowska i będzie mógł właściwie celebrować ten święty dzień. A my ? cóż ? w naszej kalkulacji wydatek na nocleg i kolejne bilety do Salta nie wchodził w grę. Zrobiło się nerwowo, niemal metafizycznie z błahego powodu.
Do naszej rozmowy włączył się nieco tęgi Senor Saul, Argentyńczyk z dużą domieszką indiańskiej krwi. Wypytał nas o nazwę firmy przewozowej, dodzwonił się do biura tej firmy w Buenos Aires, tam dali mu telefon do biura firmy w Posadas, a tam mu powiedzieli, że to wszystko nasz kłopot bo wszyscy wiedzieli, że strajk będzie 2 listopada w godzinach południowych. My nie powinniśmy kupować biletów, a firma nam sprzedawać, wiedząc że czeka nas przesiadka w Posadas. Senor Saul jednak nie odpuszczał, bo z jakiegoś względu los naszej piątki zaległ mu na sercu. Pogadał z ludźmi na poboczu drogi, co to stali i patrzyli się stoicko w korek aż po horyzont, zza którego nie było widać ani miejscowego nauczyciela ani jego współziomków strajkujących zawzięcie w jakiejś istotnej dla nich sprawie na skrzyżowaniu ważnej drogi w miejscowości ? nomen omen ? Eldorado. Senor Saul powrócił po pół godzinie rozmawiania z ludźmi, policją, gapiami z informacją, że są możliwe dwie taksówki za bardzo drogo, bodaj po 200 pesos od osoby, które raczej na pewno dowiozą nas do Posadas na czas. Prowadzi nas z Gaiem do bezzębnych dziadków, którzy mają rzekomo te taksówki albo znają taksówkarzy, którzy znają tajne objazdy. Mówię do Gaia ? wiesz, ty negocjuj ? macie w tym większą wprawę.
Zrobiło się nerwowo. 200 pesos od osoby to jakieś 160 złotych od osoby, ale też odległość spora. Senor Saul stał obok nas i przekonywał ?Este bus" ? wskazywał na nasz autokar ? ?no llega, no llega". Co oznaczała -0 nie jedziecie za 200 pesos, tracicie bilety, średnio po 600 peso od osoby i nocujcie w Posadas ? za kolejne 100 -200 od osoby. W końcu dołączył się do naszej ekipy jakiś dziadek z Posadas, a po doliczeniu jego udziału kwota za przejazd stała się znośna. Francuzki z Gaiem pojechały pierwsze a my z dziadkiem jakieś 5 minut po nich. Najpierw leśnym drogami, po których w obie strony przeciskali się kierowcy wszystkiego co widział Bóg, że było dobre i zmotoryzował, albowiem znali objazd a strajk w Eldorado także nie był im w smak. Kiedy mijaliśmy San Ignacio Mini zadzwoniłem pod numer, jaki mi dał nieoceniony Senor Saul do biura ?Flechabus".  W łamanej hiszpańszczyźnie tłumaczyłem pani z biura, że jedziemy, jedziemy, że jest nas szóstka pasażerów, nas trójka i trójka w drodze i zaraz będziemy. Nie umiałem jej wytłumaczyć, że jedziemy taksówką, że pędzimy całe 100, no może 95 kilometrów na godzinę. ?Vamos a ver". Czyli pożyjemy zobaczymy powiedziała. Wiktoria widząc moją znerwicowaną gębę rzuciła tylko ?No co, chciałeś przygodę, to masz". Mocne słowa jak na sześciolatkę. Na dworzec wpadliśmy 10 minut po godzinie odjazdu i od razu zobaczyliśmy przy biurze ?Flechabus" Gaia i Francuzki. ?Awtabus ujechał" ? można by powiedzieć po rosyjsku. Tyle że pani z biura jak zobaczyła, że nas jest szóstka tak jak jej mówiłem przez telefon ? zadzwoniła do kierowcy autobusu, a ten zawrócił z trasy po nas. I wtedy moje porównanie do jakiegokolwiek polskiego przedsiębiorstwa przewozowego ? wydało mi się jednak mocno krzywdzące dla Argentyny.

 

wisniewski na pasku