Trudno wyznaczyć początek i koniec historii, którą wciąga czytelnika Lidia Ostałowska w reportażu „Farby wodne" wydanym przez Wydawnictwo „Czarne". Można zaryzykować twierdzenie, że nici zdarzeń po raz pierwszy nierozerwalnie zawiązują się w 1943 roku, kiedy do Auschwitz trafia Dina Gottliebova, studentka akademii sztuk pięknych.
Kiedy maluje w baraku dziecięcym na ścianie sceny z rysunkowej wersji Królewny Śnieżki, zwraca na nią uwagę dr Josef Mengele, dla którego następnie tworzy portrety więźniów podobozu cygańskiego w Auschwitz. Portrety cygańskich więźniów Auschwitz-Birkenau okazują się być jednymi z nielicznych dokumentów zagłady społeczności romskiej w czasach terroru III Rzeszy. Wiele lat po wojnie Dina Gottliebova dowiaduje się o istnieniu tworzonych przez nią obrazów i żąda ich zwrotu, powołując się na prawo do własności intelektualnej. Na to nie zgadza się Muzeum w Auschwitz, wywodząc że w gruncie rzeczy stworzone przez nią akwarele, które być może ratowały Dinie życie zarazem ocaliły anonimowe twarze więźniów Birkenau.
Sprawa akwarel autorstwa Diny Gottliebovej jak w soczewce pokazuje splot relacji i nierozwiązywalnych konfliktów kulturowych pomiędzy społecznościami ofiar. Z jednej strony pojawiają się racje Muzeum w Auschwitz gromadzącego wszelkie ślady ludobójstwa zgodnie ze swoją misją. Trudno odmówić im racji. Gdyby ktoś rozpoznał na ekspozycji walizkę należącą do swojej rodziny powinien ją zabrać? Z drugiej strony ujawniają się racje społeczności romskiej, pozbawionej podmiotowości przez oprawców, ale także przez wiele lat nie traktowanej przez państwa i społeczeństwa europejskie jako podmiot zbrodni. Dla Romów/Cyganów/Sinti akwarele Gottliebowej były i są jednymi z nielicznych dowodów/dokumentów/pamiątek po ich zagładzie, pożarciu, zniknięciu.
Z trzeciej strony pozostaje pytanie o prawo autorki do wykonanych przez nią na zlecenie dr. Mengele obrazów. Kto jest właścicielem tych akwarel - społeczność której przedstawicieli przedstawiają? Autorka? A może zleceniodawca dr. Mengele i jego spadkobiercy? Szczególnie smutnym finalnym odkryciem okazuje się, że nawet po latach - trudno mówić o unieważnieniu ludzkich różnic wobec zła, jakim był nazizm. Po latach okazuje się, że pamięć wcale nie zrównuje ludzkiego cierpienia, ale je różnicuje i jak się wydaje - utrwala te zróżnicowania, sprawiające, że wiele lat po doznanych cierpieniach ofiary nadal toczą makabryczne w swej istocie spory. Co więcej - linie tego (ale także wielu innych podobnych) konfliktu układają się dziwnie podobnie do linii podziałów wykreślonych drutem kolczastym w Birkenau.
Radosław Wiśniewski