piątek, 26 kwietnia 2024
radek_wisniewskiPrzyznaję się do grzechu. W ciągu ostatnich dni odebrałem via trzy literackie petycje/apele i nie podpisałem żadnego z nich. Czuję się zupełnie niesolidarnie i źle, pełen smutku i poczucia winy.



Wiem, że nie wykazując empatii teraz nie mam szans na to by doświadczyć w sprawie swojej, lub takiej na której będzie mi zależało, empatii bliźnich. Pozwolę sobie jednak skorzystać z tego miejsca dla wyjaśnienia, dlaczego odmówiłem tej przyjemności podpisania apeli słusznych u źródła, z którymi po drodze - od źródła do kłębka - coś się stało, tak, iż ich nie podpisałem.
Pierwszy apel przyszedł od Wojtka Wencla, aby poprzeć Jarosława Marka Rymkiewicza w jego sporze sądowym z koncernem AGORA. Może gdyby spór ten toczył się na gruncie innym niż prawo cywilne - a na podstawie kodeksu cywilnego koncern o ile się nie mylę pozwał poetę - to bym podpisał. Ale zdaje się, że chodzi o to, iż jakimś określeniem publicznym redaktorzy i pracownicy koncernu poczuli się osobiście dotknięci i uznali, że narusza ich dobra osobiste i zawodowe. Do tego ma każdy prawo - do ochrony swoich dóbr osobistych, jeżeli wywiedzie, że naprawdę zostały one naruszone. Dlatego nie widzę w tym sporze objawu cenzury - bowiem nie ma tutaj władzy, która administracyjnie komuś czegoś zabrania mówić zanim ten ktoś to powie - a na tym polega cenzura. Przeciwnie - Jarosław Marek Rymkiewicz powiedział to, co chciał powiedzieć, a teraz jedynie ponosi konsekwencje, ale nie administracyjne, a sądowe, bo któryś z adresatów jego publicznej wypowiedzi poczuł się dotknięty.
Pewnie, że dorabianie męczeńskiej retoryki, stawianie się w rzędzie z Mandelsztamem, może nawet Filomatami (kto wie? dlaczego by nie?) to dodaje poetyckości miłej aury. Tyle, że sąd zapewne - jeżeli uzna argumentację strony pozywającej - zasądzi przeprosiny i wpłatę na cel dobroczynny a nie zakaz pisania wierszy, zresztą nie za wiersze poeta Rymkiewicz odpowiada. No właśnie, bo kwestia jest w odpowiadaniu za swoją działalność publiczną.

Jeżeli na blogu oskarżyłbym kogoś o byciem szpiegiem, no to musiałbym się liczyć, że ktoś by powiedział „sprawdzam, proszę o dowody" - bo to może naruszać czyjeś możliwości funkcjonowania w społeczeństwie. Jak nie mam takich dowodów to trzymam ryj na kłódkę. A jak już mówię, to mówię. Nie podpisałem listu w rzekomej obronie Jarosława Rymkiewicza bo w zasadzie nie rozumiem w obronie czego/kogo ten list. Rozumiem, że Rymkiewicz powinien dobrze przemyśliwać swoje publiczne wypowiedzi i strzelać tylko wtedy, kiedy ma ostrą amunicję albo mieć dobrych prawników, którzy mu pomogą przed sądem dochodzić swoich racji. Nie wiem, co miałby pomóc apel poetów i czym jest taki apel poetów? Obroną wolności słowa? Nie bardzo, bo powiadam - Rymkiewicz powiedział co chciał i nikt mu tego nie zabronił a że nie wszyscy są z tego mówienia zadowoleni - no cóż, koszty wolności słowa ponoszę nie tylko wysłuchujący objawionych słów poetów ale czasem i mówiący te słowa.

Dwie inne petycje dotyczyły upadających redakcji czasopism i zrobiło mi się smutno, bo uznaję konieczność istnienia czasopism, sens tworzenia obiegu literackiego, środowiska i tak dalej. Petycje dotyczyły zaś „Tygla Kultury" i „Tesktualiów". No cóż mógłbym i ja napisać list błagalno-apelacyjny w obronie np. zlikwidowanego poprzez wiecznotrwałe zawieszenie decyzją dyrektora Instytutu książki Grzegorza Gaudena festiwalu „4 Pory Książki", czy na własnym podwóreczku w obronie pisma literackiego „Red.", które nie ma wsparcia ani z powiatu, ani miasta w którym jest wydawane, ani od ministra i też musi sobie jakoś radzić. Ale ani takich listów nie napisałem - i chyba nie napiszę - ani petycji nie podpisałem. Wydaje mi się, że takie petycje, listy mają sens, jeżeli są dobrze wymierzone i sygnowane są lub mają szanse być sygnowane przez wpływowe osoby, można wokół nich stworzyć lobby.
Literatura - tak jak zapewne rozumiem ją ja, redaktorzy „Tygla Kultury", „Tekstualiów" - ma niewiele wspólnego z coraz podobnie wyglądającymi galami wręczania kolejnych medialnych nagród. To pracowite tykanie drobnych zębatek, trybików, uparta robota tysięcy kropli, odnóg podziemnych strumieni i rzek. Och, co za metafory: jak z Kaczmarskiego. No okej, wracając do smętnych konkretów - my się nie liczymy jako środowisko. Z nami się nie rozmawia, nie bierze pod uwagę jako całość, jako społeczników, animatorów, redaktorów. Nas się bierze pod uwagę jako sztuczny kwiatek na stole w barze, kiedy wypadałoby sobie czymś otrzeć pyszczydła po pierogach z serem i kefirze. Tym bardziej co może znaczyć jedna petycja w obronie jednej redakcji. Musimy chyba zapracować jako środowisko, jako grupa ludzi, którzy mają jakieś cele wspólne i gotowi na rzecz tych celów razem działać. To już było podnoszone kilkakrotnie.

Ale do tego trzeba by się zastanowić wcale nie na żarty, czy czasem jednak nie rozmijamy się jakoś z pomysłowością. Pisma literackie się nie sprzedają, nie liczą jako partner dla reklamodawców, mecenasów próbujących zaistnieć jako dobre wujki i ciotuchny, nie są atrakcyjne w równym stopniu - co oczywiste - jak film, muzyka, teatr. Ale czy aby wszyscy jakoś nie robimy sobie z tego łatwego usprawiedliwienia dla własnego braku pomysłu jak zawalczyć o czytelnika raczej kopiując pomysły z nurtu komercyjnego, zamiast robić coś na opak, coś na nowo? Pisma literackie z książką, płytą nie sprzedają się lepiej - to może pismo z długopisem? Albo grą planszową w zbieranie najważniejszych nagród literackich („Wygraj Najki")?

Zamiast czwartej petycji wolałbym chociażby grupę dyskusyjną na Facebooku i trochę solidnej rozmowy na temat, bo tego nie doświadczyłem od lat.

Radosław Wiśniewski

wisniewski na pasku