W
„Złotych Żniwach" Jan Tomasz Gross i Irena Grudzińska-Gross
rzeczywiście w sposób zmuszający do reakcji zajmują się
kwestiami ważnymi i co tu dużo mówić - wstydliwie przemilczanymi,
kryjącymi się w nieciągłościach zbiorowej pamięci i narracji o
Polsce i Polakach z czasów drugiej wojny światowej.
Sprawa
jest ważna bowiem na tej narracji buduje się współczesna polska
tożsamość, to z tej pożogi Polska wyszła już taka jaką nie
była nigdy wcześniej, odmieniona a przed wojną była taka jaką
już nigdy nie będzie. Nastąpiło zerwanie ciągłości. Trudno
czas 1939-45 czy nawet dłużej, może do 1956, do odwilży,
traktować inaczej niż jako katastrofę obejmującą swoim kręgiem
coraz to nowe obszary życia społecznego. Katastrofa biologiczna -
zagłada fizyczna całych grup ludności; wysiedlenia, przesiedlenia
wielkie ucieczki; potem wojna domowa, czystki etniczne - sprzężona
była z katastrofą moralną, chociaż tej ostatniej jakby nie było.
Narracja Jana Tomasza Grossa idzie tutaj - począwszy od „Sąsiadów"
aż po obecne „Złote Żniwa" - na przekór narracji powszechnie
obowiązującej, która podkreślała heroizm, oraz triumf nie inny,
wobec wszystkich innych klęsk - ale moralny właśnie. Być może
dlatego książki Grossa są przyjmowane tak emocjonalnie. Burzą mit
heroiczności i wskazują pośrednio na to, że ponieśliśmy jako
społeczeństwo nie tylko klęskę materialną, polityczną,
militarna ale także moralną.
Wracając
jednak do „Złotych Żniw" niespecjalnie dziwi mnie niższa
temperatura - przynajmniej na razie - sporu wokół „Złotych
Żniw". „Sąsiedzi" - to była konkretna książka o
konkretnym miejscu i ludziach którzy dokonali konkretnej zbrodni.
„Strach" opowiadał o zdarzeniach bardziej ogólnych - o tym
jak Polacy prześladowali a nierzadko i zabijali Żydów już po
wojnie. Konkretnie Polacy w konkretnym czasie i miejscu, przy czym
centralne miejsce zajmował tutaj Pogrom Kielecki zaś emocjonalny
charakter podkreślała rzekoma etykieta mającej pretensje do
obiektywizacji pracy historycznej. Tymczasem w „Złotych Żniwach"
pokazuje się znane fakty, przytacza i odtwarza dające się
odtworzyć okoliczności, które pokazują nie triumf moralny ale
moralną katastrofę jako regułę rządzącą latami 1939-1945 w
której przypadki zwycięstwa były rzadkim odstępstwem od reguły.
Rzecz nienowa i logiczna a jednak wyparta na margines myślenia o
Polsce i Polakach czasu wojny. „Złote Żniwa" to książka
objętościowo niewielka, nie ma pretensji do bycia w ścisłym
sensie historyczną, jest bardziej esejem na temat. Autorzy
wielokrotnie podkreślają, że grabież żydowskich majątków czy
samych Żydów postawionych na krawędzi śmierci nie miałaby
miejsca, gdyby najpierw ktoś siłą podległego mu aparatu opresji
nie stworzył okazji do grabieży, to znaczy nie postanowił
wymordować wszystkich europejskich Żydów - a tym kimś było
ówczesne państwo Niemieckie. Nie Naziści - dodajmy - bo nie było
wówczas innych Niemiec niż nazistowskie. Autorzy wskazują także,
że opisują przypadki związane z Polską, jednak ta sama co w
Polsce zasada, działała według nich w całej Europie. Co
bynajmniej nie przynosi ulgi polskiemu czytelnikowi bowiem książka
w znacznej mierze narusza mit heroiczności i wskazuje pośrednio na
to, że ponieśliśmy jako społeczeństwo nie tylko klęskę
materialną, polityczną, militarną ale także moralną.
Ta
klęska moralna ma wiele aspektów i wiele nadal nieopisanych
pozostałości w języku. Jej dziedzictwem jest bowiem także język
kryjący rozmiary tej klęski. Nie zapomnę jak w ramach obchodów
Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu, przypomnę z których ogromna
część - bo 3,5 miliona była polskimi Żydami, obywatelami II RP
- w ramach oficjalnych obchodów odczytano pewien list. Obchody
miały miejsce w stolicy pewnego województwa na południu Polski. A
list skierował marszałek tego województwa do uczestników
uroczystości. List z tej okazji marszałek skierował na ręce
przeora pobliskiego klasztoru, w całym liście ani razu nie padło
słowo Żyd, nie zostali zauważeni Ocaleni, z których troje było
obecnych na sali w trakcie odczytania listu, natomiast była mowa o
setkach tysięcy Polaków ratujących z narażeniem życia ludzi,
których życie było zagrożone. Do dzisiaj myślę, że ten list w
całej swojej kuriozalności, znakomicie pokazuje cechy myślenia
większości lub sporej części polskiego społeczeństwa o tych
sprawach. O tych sprawach. Bo gdyby tych Polaków niosących
heroicznie pomoc były setki tysięcy - to przecież jeżeli nawet
Zagłada posuwała by się takim samym tempem, to jednak ocalono by
zapewne dużo więcej Żydów i żyli by między nami do dzisiaj a
tymczasem dzisiaj Żydów jak na lekarstwo w Polsce, wbrew spiskowym
teoriom dziejów. Jan Tomasz Gross burzy ten ciepły sen języka. Nie
tylko, że była obojętność, ale zdarzała się życzliwa
okupantom neutralność, a bywała i satysfakcja. Zaś książki
Grossa pokazują, że zdarzał się współudział i że był on na
różnych planach zjawiskiem bardziej powszechnym niż pomoc i
współczucie.
Zupełnie
luźno chadzają za mną trzy oderwane refleksje na marginesie
książki.
Po
pierwsze - że Polacy okradają groby to nic nowego, dzieje się to
co roku na licznych cmentarzach jak Polska długa i szeroka. Nie
kupuje się przecież nic drogiego na grób bo ukradną. Kto? No nasi
współobywatele drodzy. Nie wiem czy podobnie jest w innych krajach,
wiem że tak jest u nas, teraz, tutaj. Dlatego jakoś relacje ze
„Złotych Żniw" nie do końca mną wstrząsają, co jest
wstrząsające, bo jest to tylko przedłużenie pewnej społecznej
postawy i akceptacji tej postawy, tyle, że przeniesiona w czasy
totalnej katastrofy.
Po
drugie - jest jeszcze jedna nienapisana książka przez Jana
Tomasza Grossa o wydarzeniach które nie miały miejsca -
mianowicie o wszystkich akcjach polskiego potężnego ruchu oporu,
który nie potrafił lub nie chciał przeszkadzać w eksterminacji
Żydów. Jedyne zbrojne akcje przeciwko obozom śmierci, których
lokalizacja była dobrze znana polskiemu podziemiu, była znana nawet
samym Żydom jadącym na rzeź lub rzezią zagrożonym - że jedyne
akcje to te, jakie przeprowadziły bezbronne załogi tych obozów.
Bez pomocy z zewnątrz. Czy były takie plany? Czy były realizowane
a jeżeli nie - to dlaczego? Chętnie przeczytałbym dobrze
opracowaną książkę na ten temat.
Po
trzecie wreszcie kiedy słucham tych, którzy zarzucają Grossowi
antypolonizm i imputowanie mu zupełnie niepolskich odruchów
nietolerancji wychodzę na miasto i czytam napisy na murach „Jude
do gazu" albo - czemu nie „Strefa wolna od jebanych cyganów"
by wreszcie trafić na kioskarza, który mówi „Panie, ale za jedno
to Hitlerowi można by postawić pomnik, jaki był taki był, ale
jedno zrobił dobrze..." i chyba nie chcę, żeby kioskarz kończył
i wychodzę.
Radosław
Wiśniewski