piątek, 22 listopada 2024

radek_wisniewski A zatem stało się i z Będzina znowu wywieziono Żydów a nieco wcześniej znowu spłonęła stodoła Pana Betlejewskiego, niby drobiazg a jednak wydaje mi się, że ruszamy o jeden krok za daleko w zabawie w rekonstrukcje historyczne.



Podobne odczucia miałem już rok temu obserwując wysyp grup rekonstruujących kolejne epizody walk w Warszawie w sierpniu i wrześniu 1944. Jest po prostu chyba granica między zabawą, rozrywką a sprawami poważnymi, której nie da się przekroczyć. Grupy rekonstrukcji historycznej zaczęły powstawać w Polsce w latach 90-tych i zaczynały dosyć niewinnie, od przebierania się w mundury, restaurowania, najczęściej niemieckiej proweniencji, broni. Niemieckiej nie z powodu filogermanizmu, ale z tego powodu, że tej zostało w Polsce najwięcej. Ba, podstawowym karabinem armii polskiej w 1939 roku był przecież stary, niemiecki mauser z 1898 roku, podobnie jak zresztą i w armii niemieckiej. Trochę to wyglądało wówczas jak zabawa w paintball, strzelanego lub asg tylko z lekka nutką myszki.

Tymczasem o ile paintballowcy i miłośnicy zabawy w ASG nadal traktują swoje zajęcia jako hobby, zabawę, rozrywkę - rekonstruktorzy, dzięki polityce historycznej, cokolwiek ona oznacza, zaczęli robić karierę i urośli, kto wie może także we własnych oczach, do roli depozytariuszy jakiejś części pamięci historycznej, godności narodu czy czego tam jeszcze. Tymczasem wydaje się, że o ile udawanie rycerzy czy wikingów jest chociaż dyskusyjne, to jakoś do wkoszenia, o tyle posuwanie granicy rekonstrukcji z historii najnowszej do pałowania w Radomiu, czy ataku źle uzbrojonych powstańców na umocnione punkty oporu w centrum Warszawy 1 sierpnia 1944. Przy Grunwaldzie mamy jednak do czynienia z odległym wydarzeniem, dotyczącym praktycznie nie istniejących już społeczności, mocno oderwanym od współczesnych realiów, zdystansowanym w którym, co chyba nie bez znaczenia, wystąpiły wobec siebie mniej więcej dwie równorzędne siły.

Rekonstrukcja walki, w której obie strony miały szansę zarówno zadać cios jak i go odparować nie budzi aż takich kontrowersji, jak rekonstrukcja eksterminacji będzińskiego getta, gdzie siłą rzeczy jedna strona była skazana na zagładę. Zagładę bez późniejszej satysfakcji moralnej, bowiem wielu sprawców mordu na europejskich Żydach, do dzisiaj nie zostało i zapewne już nie będzie osądzonych. W sprawie Godziny ?W" do dzisiaj trwają moralno-historyczne dochodzenia i prywatne śledztwa i wciąż żyją świadkowie lub ich potomkowie, których bólu, smutku, pustki po bliskich osobach i bliskich miejscach zrekonstruować się nie da. Widowiskowość - w moim odczuciu - nader często przeczy empatii, dosłowność, zamyka drogę do tego to co naprawdę istotne a dosłowności, czy jakiejkolwiek ?słowności" się wymyka. Trzeba chyba próbować docierać do tych pokładów wrażliwości, refleksji mniej masowo, zanim zabawa ?SS-manów i Żydów" nie stanie się podwórkowym sportem. Bo nawet jeżeli się kiedyś stanie (co nie daj Boże) to nie powinno się tego procesu wspierać, ale go hamować.

Szukanie artystycznego wyrazu dla ludzkich dramatów najczęściej umyka od rekonstrukcji, więc nikt mi nie wmówi, że prosta rekonstrukcja w której jednych się przebiera za ofiary rzezi  a drugich za sprawców, jest wyrazem szukania takiego artystycznego wyrazu. Nie widzę też specjalnie w tym walorów poznawczych, eksperymentalnych nie wiem jak nazwać rodzaj emocji jakie się wówczas wyzwalają, bo cokolwiek by o nich nie powiedzieć, nie mogą mieć nic wspólnego z tamtymi emocjami, tamtych ludzi. Rekonstrukcja historyczna poza pewną granicą etyczną zaczyna dryfować na płycizny definicji. Nie wzbudza empatii, nie wnosi nic poznawczo do tematu, nie buduje wyobraźni (bo ją wulgarnie zastępuje) staje się jarmarczną rozrywką. Wydaje się, że mało kogo to boli w tym kraju. Być może tak jest, bo chodzi o Żydów, nie o naszych. Ale gdyby tak Rosjanie urządzili rekonstrukcję egzekucji w lasku katyńskim? zastanów się, zanim powiesz OK. Bo jeżeli OK, to tylko czekać na rekonstrukcje selekcji na rampie w Auschwitz, gazowania w Treblince (trwają poszukiwania używanego silnika od T-34, Muzeum Wojska Polskiego jest gotowe użyczać go na czas trwania rekonstrukcji, jak donosi prasa), wysiedlenia Polaków z Kresów, dioramy w chłodni zakładów mięsnych "Constar" oddającą warunki panujące w barakach zeków na Kołymie czy oferty specjalnych dwumiesięcznych wycieczek na Ukrainę, śladami Hołodomoru, połączonej z 60 dniową głodówką i symulacją zjadania własnych dzieci w finale. Wówczas zdanie tego idioty Irvinga, o tym, że zamienia się Holocaust (Hołodomor, Katyń, cokolwiek) w Disneyland będzie jak najbardziej na miejscu, chociaż kontekst, będzie inny niż sobie Pan Irving wydumał.

Radosław Wiśniewski

wisniewski na pasku