Poszła fama po polskim ludzie, którą podrzuca kolejna ekipa rządząca, że
oto nastąpi decymacja stanu biurewskiego bo wzrasta ów stan, a kasy brakuje,
więc administracja musi oszczędzać.
Z informacji wynika, że dyrektorzy generalni wszystkich urzędów
znajdujących się w gestii rządu centralnego, dostaną polecenie, żeby zredukować
zatrudnienie o 10 procent pod groźbą nagany, w tym kary finansowej do pięciu
pensji. Jurodiwy, który o zgrozo pracuje w administracji, acz bywało różnie,
nie zna się na barwach partii politycznych i niewiele go one obchodzą. Ale przyjrzyjmy
się uzasadnieniom i diagnozie sytuacji, na którą remedium ma być rzeczona
decymacja stanu biurewskiego. Otóż powiadają mądrzy w piśmie - stan administracji
publicznej wynosił jesienią roku 2007 równo 576 tysięcy biurew i przez trzy
lata podskoczył o 10 procent, podczas, kiedy efektywność liczona wedle
skomplikowanych współczynników OECD spadła o 8 procent. W związku z tym rząd
postanawia zdziesiątkować administrację rządową o 10procent. I to ma dać
oszczędności, że ho, ho.
Po pierwsze. Wkrada się
drobna niespójność. Bowiem administracja publiczna to administracja rządowa
wraz z jednostkami podległymi oraz samorządowa wraz z jednostkami podległymi
wzięte razem. Na zatrudnienie i wynagrodzenia w administracji samorządowej mają
wpływ władze danego samorządu - gminy, powiatu, miasta i decymacja rządowej administracji
może nic nie dać, bo co z tego, że utnie się tam 10 procent, skoro w
samorządach może ciągle rosnąć zatrudnienie. I pewnie będzie, bo i niby
dlaczego nie? Tam w końcu najłatwiej upchnąć kogo trzeba.
Po drugie, administracja
rządowa służy przede wszystkim do wykonywania nadzoru, kontroli oraz realizacji
niektórych ustaw i innych aktów prawnych. W jej skład wchodzi skarbówka
(powszechnie znienawidzona, jak wszędzie w każdym kraju i w każdych czasach),
różnego typu straże, inspektoraty, organy nadzoru (np. prawnego w województwie)
etc. Może zatem zamiast ciąć zrazu mechaniczną piłą o 10 procent zatrudnienie, sprawdzić,
czy część przepisów musi obowiązywać? Bo ostatecznie uzasadnieniem zatrudniania
urzędników jest obsługa aktów prawnych, mniej aktów prawnych, precyzyjniejsze
prawo - mniej urzędników. Oczywiście droga jest tutaj dłuższa, bo trzeba najpierw
trochę pomyśleć, zamiast wywalić 10 procent stanu z roboty i automatem komuś
przydzielić funkcje tej osoby która wyleciała. Z drugiej jednak strony
wywalając ludzi, i zostawiając mniej ludzi do obsługi tych samych aktów
prawnych, oszczędza się niby kasę, ale nie oszczędza się czasu bo być może
zatory w urzędach jeszcze wzrosną.
Po trzecie. Pamiętam taką
historię kiedy w urzędzie wykryto, że ktoś z sekretariatu pewnego wydziału,
powiedzmy że była to osoba z umocowania wysokiego, wydzwoniła na służbową komórkę
4, czy 5 tysięcy złotych. Wybuchł skandal i natychmiast pod publiczkę
wprowadzono zasady w myśl których większość telefonów stacjonarnych obcięto
możliwości połączeń na tylko i wyłącznie lokalne, w pokojach kierowników były
aparaty międzystrefowe a w pokojach dyrektorów aparaty z wyjściem na komórki zaś
tylko u szefa urzędu - poza Polskę. Komórek urzędnikom nie odebrano bo i tak
mieli je tylko ci w randze dyrektorów. Zagadka - jaki był sens tych kosztownych
zmian, skoro nadużycia dopuścił się pracownik w randze prawie dyrektora? I
teraz tak samo, zwolni się 10 procent stanu urzędników, ale sęk w tym, że
pewnie nie tknie ta redukcja kierowników, dyrektorów, dyrektorów generalnych i
gabinetów, z tego prostego powodu, że to oni będą w trosce o uniknięcie ostrych
sankcji przeprowadzali te cięcia. Czyli może się utnie 10 procent stanów
osobowych, ale wcale nie zmaleje o te 10 procent fundusz płac. Kto wie, może
nawet się zwiększy, bo trzeba będzie uzasadnić proporcjonalny wzrost
obowiązków, przy czym w największym stopniu wzrośnie (na papierze) ilość
obowiązków nie urzędnikom niskiego i średniego szczebla, chociaż jeżeli ktoś w
administracji czyni produktywność to oni.
Po czwarte. Wiadomo, że nepotyzm taki, jak w polskiej piłce nożnej
nie panuje nigdzie na świecie, ale i polska administracja nie jest od niego
wolna. W mojej skromnej opinii, rządowa administracja średnich szczebli,
głownie z powodu niższych niż w samorządach płac jest relatywnie czysta. Płace
te bowiem są od reformy samorządowej w 1999 roku średnio niższe od płac na
porównywalnych stanowiskach w samorządach o 20 do 50%. Ale nawet mimo tego, że
zysk niski, to nepotyzm bywa silny. I proszę mi powiedzieć, czy mając nad głową
bat przymusowej decymacji polecą w ramach redukcji ludzie „swoi" czy „obcy"?
Młodzi stażem (jeszcze mają szanse znaleźć sobie pracę) a zatem najmniej
zdemoralizowani, czy starzy (nie zwolnimy tego pana ze względów moralnych),
napełnieni złymi i dobrymi, ale trudnymi do zmiany nawykami? Wszyscy wiemy, kto
pójdzie na odstrzał najpierw. Pytanie czy o to chodzi?
Prężenie muskułów na pokaz fajnie
wygląda, ale nic nie mówi o realnej sile, wytrzymałości oraz sprawności mięśni.
Jakoś dziwnie kulturyści nie ćwiczą gimnastyki ani akrobacji. Cała ta heca z
cięciem etatów w opinii piszącego te słowa niewiele da z powyższych powodów.
Bowiem oszczędności często wymagają we wstępnym etapie zwiększonych wydatków a
nie zmniejszonych. Żeby np. wprowadzić ambitny projekt e-administracji trzeba
najpierw furę pieniędzy wydać i to nie tylko na sprzęt, ale na ludzi, którzy
ten sprzęt mają obsługiwać etc. Wie o tym każdy kto by chciał na przykład
unowocześnić sobie ogrzewanie w domu, żeby później mniej płacić za prąd czy
gaz. Nowoczesne, energooszczędne konstrukcje kosztują. I tak samo nowoczesna
administracja. Tyle, że o tym u nas się nie rozmawia poprzestając na pokazowych
projektach, że przytnie się 10 procent stanów osobowych a potem wprowadzi się
jeszcze majątkową odpowiedzialność urzędnika za podejmowane decyzje bo to
fajnie wygląda w mediach, które lubują się w tematach „urzędnicy-tamto-siamto-sramto".
Rzecz w tym, co ma robić administracja i do czego jest potrzebna.
Radosław Wiśniewski