środa, 24 kwietnia 2024
radek_wisniewskiOsią historyczną pomysłu Parowskiego jest tytułowa burza, która pojawia się w postaci nieprawdopodobnego ciągu niżowego nad Polską w pierwszych dniach września 1939 i zmienia losy wojny




Szkice z Boliwii

Książkę „Burza - ucieczka z Warszawy ‘40" Macieja Parowskiego - czytam w szeregu wypowiedzi próbujących przełamać mentalnie traumę drugiej wojny światowej. Teoretycznie wszystko już o tym napisano gdy chodzi o opis źródeł historycznych, prawdopodobieństwo, że jakieś archiwa czy badania archeologiczne odkryją przed nami jakiś nieznany kontekst wydarzeń 1939-45 - jest bardzo niskie. Zatem zamiast dawać świadectwo, chodzi teraz żeby złożyć te wydarzenia w całość, która będzie miała sens, która coś będzie mówić dzisiaj.
Takimi próbami oswojenia były projekty Lao Che, L.U.C.-a, De Press, multiartystyczny projekt „Gajcy" czy kilka prób literackich, w tym popularne powieści Ciszewskiego. Teraz do tych artystów, raczej młodych wiekiem dołącza o pokolenie starszy Maciej Parowski z powieścią „Burza", który pisał w różnych formach m.in. komiksowej i scenariusza filmowego 20 ostatnich lat. O ile jednak L.U.C. czy Lao Che buduje pomost pomiędzy bohaterami tamtego czasu i wydarzeniami a dzisiejszą Polską i Polakami raczej w sferze symbolicznej o tyle Parowski tę ciągłość zrywa, pokazując co by było gdyby a nie co jest teraz.
Osią historyczną pomysłu Parowskiego jest tytułowa burza, która pojawia się w postaci nieprawdopodobnego ciągu niżowego nad Polską w pierwszych dniach września 1939 i zmienia losy wojny, dając niejako chwilę oddechu i polskiej armii i aliantom, którzy niechętnie i bez szaleńczego tempa ale jednak ruszają Polsce na pomoc. Akcja powieści rozgrywa się wiosną 1940 roku w Warszawie, którą odbudowują ze zniszczeń jeńcy niemieccy. Z okazji zakończonej wojny dochodzi do skutku cała seria międzynarodowych spotkań, konferencji, a w tym samym czasie w gwiazdorskiej obsadzie kręcona jest w Warszawie komedia, której kanwą staje się zupełnie zabawna możliwość, że wojnę wygrywają jednak Niemcy.
W centrum zainteresowania Parowskiego nie jest jednak rozwikłanie węzła okoliczności w jakich Polska poległa w 1939 w taki sposób, aby znaleźć możliwość militarnego rozstrzygnięcia, dzięki któremu II R.P. mogłaby przetrwać. Autor „Twarzą do ziemi" stawia raczej pytanie o to, co by się stało z polska kulturą i to postaci znane z raczej tragicznych opowieści z lat 1939-45 wydają się na kartach jego powieści najbardziej żywe i ten wątek wydaje się być najciekawszy. Żyje przecież Witkacy, Gombrowicz wraca z Argentyny, Wat i Broniewski zostają zwykłymi socjalistami, Bruno Schulz pisze kolejne opowiadania, Baczyński konkuruje z Gajcym i Wojtyłą w konkursie poetyckim na uniwersytecie, a w istniejącej wciąż „Ziemiańskiej" spotyka się ciągle Bohema, zaś Karol Irzykowski radzi Hitchcockowi, żeby zajął się kręceniem filmu o ptakach. W jakimś sensie Parowski mówi dzisiejszej Polsce „nie" i na pytanie o ciągłość, odpowiada przecząco.
Nie ma ciągłości między tamtą Polską a dzisiejszą i być nie może. Została brutalnie zerwana, utopiona w morzu krwi, a sensu w tym było niewiele. Parowski wyraźnie lubi tamtą Polską i chyba nie do końca lubią tę, którą mamy teraz. Obecna Polska nie mogłaby być tym, czym  mogłaby być tamta, tak jak widząc dzisiejszą Warszawę, trudno się oprzeć wrażeniu, że to miasto bez pomysłu na siebie, podczas kiedy ta, widziana na pocztówkach z dwudziestolecia, wydaje się być może, rozczulająco biedna, miejscami obleśna, ale jest miastem które ma ciągłość, które narasta zgodnie z naturalnym rytmem, a nie dekretem czy planem sześcioletnim.

To wizja tendencyjna, jednostronna, wszyscy w niej, po chwili wielkiej próby, nagle odnajdują swoje miejsca. Pewnie znikło już getto ławkowe, endecy stali się śmiesznymi kabotynami, po tym jak żydowscy żołnierze w służbie RP zgarnęli stosy Virtuti Militari a komuniści z KPP zmieniają się powoli w cywilizowanych socjalistów czy socjaldemokratów. Zwycięstwo wymagało wspólnego wysiłku, do którego, jak w to w chwilach pod ścianą, Polska i Polacy się zmobilizowali i tym razem - tak jak faktyczna przegrana położyła się cieniem na dziejach mojego kraju - u Parowskiego ze zwycięstwa płynie ożywczy powiew. Nareszcie coś się udało. Książka skrzy się od kryptocytatów, zabawnych zestawień postaci, charakterów, odwróceń anegdot a'rebours (bo przecież Niemcy przegrali, więc wszystko teraz będzie inaczej) a miejscami od niemal publicystycznej satyry i ironii, jak wtedy, gdy ojciec młodego Jacqesa Chirac'a karci go mówiąc, że miał okazję być cicho, ale jej nie wykorzystał. Miejscami te spiętrzenia, odwrócenia i zabawa konwencjami mają charakter rubasznego zagłobowskiego konceptu, a niekiedy przebija zza niej smutek i zwykły sentyment za Polską dwudziestolecia.

parowski_boliwia

Tyle o zaletach książki i przyczynach dla której daje się ją czytać nawet w niewybrednych warunkach rozklekotanej starej Toyoty na drodze z Rurrenabque do Santa Rosa. Wady są drobniejszej miary, ale też jest ich więcej. Przede wszystkim  drażni sposób opowiadania i uzupełniania informacji o tym, jak to w ogóle było możliwe, że Niemcy przegrały. Dzieje się to w tasiemcowych dialogach w ramach konferencji międzynarodowych, które są narracyjnym trickiem pozwalającym zebrać w Warszawie dziesiątki postaci, które w innym wypadku na pewno by nawet o istnieniu Warszawy nie wiedziały.
Tych dialogów, a w zasadzie wypowiedzi rozebranych na dialogi, jest chyba za dużo i miejscami rażą sztucznością. W znacznym stopniu niedopracowana wydaje się strona historyczna opowieści, czy raczej militarno-historyczna. Oto bowiem alianci postanawiają zesłać Hitlera na wyspę św. Heleny i kronika pokazuję tę scenę, gdy Hitler wsiada na pokład francuskiego lotniskowca „Foch". No wszystko pięknie, ale Francja ani w 1939 ani w 1940 nie miała w planie budowy takiego lotniskowca, nie mówiąc o istniejącym okręcie. Taki lotniskowiec wszedł do służby we francuskiej marynarce wojennej dopiero w roku 1963.
Całej serii zgrzytów dostarczają nie do końca zrozumiałe ekstrapolacje dotyczące postaci - bowiem w ważnych rolach w 1940 roku Parowski obsadza m.in. generała Sosabowskiego (faktycznie w roku 1939 był zaledwie pułkownikiem, a awans na generała otrzymał dopiero w roku 1944), pułkownika Stauffenberga (w roku 1939 zaledwie rotmistrza w 1 Dywizji Lekkiej a nie szefa sztabu armii rezerwowej wtajemniczonego w tajny plan „Walkiria"), generała Montgomery (w 1939 zaledwie brygadiera), generała Grota Roweckiego (w 1939 pułkownika), Fieldorfa Nila (w 1939 także zaledwie pułkownik). Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor gra tymi postaciami, ze względu na ich późniejsze zasługi, które położyli grając w zupełnie innym dramacie, który wydarzył się naprawdę. Jednak szansa by byli oni tak znani i tak znakomicie ustawieni w roli w przypadku gdyby Polska wygrała wojnę jest bardziej niż nikła. Gdyby bowiem maszyna dziejów potoczyła się inaczej to także i okoliczności, które wydobywało z postaci pułkowników pamiętanych do dzisiaj dzielnych generałów, a generałów degradowały w ludzkiej pamięci poniżej pułkowników - byłyby inne i kogo innego prawdopodobnie wypychałyby na dziejową scenę.
Parowski próbuje mi, jako czytelnikowi wmówić, że dzieje wypchnęłyby na scenę tych samych ludzi i to jeszcze o kilka lat wcześniej, ale nie wyjaśnia przekonująco, jak do tego doszło. I to właśnie jest najsłabszy punkt książki. Nie wiemy, jak doszło do tego, że generał Kutrzeba okazał się triumfatorem znad Bzury, skoro bitwa nad Bzurą w koncepcji w której Polska wygrywa wojnę nie powinna była się w ogóle wydarzyć, bo była to bitwa nie do wygrania, ani przez Kutrzebę, ani przez Sosabowskiego. Nie jest też do końca jasne, dlaczego błoto i deszcze zatrzymały czołgi, a nie zatrzymały konnych zaprzęgów taborów, kawalerii, artylerii konnej i nóg piechurów? Skąd i z jakich okoliczności dziejowych wynika nagłe przystąpienie do wojny Litwy, czy utworzenie w Polsce legionu Czechosłowackiego, skoro, jako żywo, Słowacy woleli w 1939 wystąpić zbrojnie przeciwko Polsce, co zresztą uczynili. I jak wojnę mieli wygrać generałowie klasy Juliusza Rómmla, Władysława Bronowskiego, Fabrycego, czy Dęba-Biernackiego.

Być może jednak jest tak, że historii w której Polska wygrała z Niemcami i nie została pozostawiona sama sobie przez aliantów w 1939 roku, nie da się opowiedzieć spójnie tak, aby zachować historyczną wiarygodność. Być może historia w tamtych warunkach z burzą, czy bez, nie mogła potoczyć się inaczej. I być może dlatego Parowski stawia inne pytania i skupia się na innym problemie - polskiej kultury z której być może można było coś ocalić i uratować.

Zupełnie uboczną historią i pozostającą w luźnym związku z całą resztą tego patchworku wydaje się być intryga osnuta wokół słynnego polskiego jasnowidza Stanisława Ossowieckiego. Sam niepokojący pomysł z zupełną utratą mocy jasnowidzenia, która przychodzi wraz z odwróceniem sytuacji na frontach i ostatnim widzeniem w którym znana nam historia polskiej martyrologii staje się jedynie ostatnim zwidem w głowie jasnowidza wydaje się być kapitalny, podobnie jak rozwiązanie intrygi - jednak ów wątek nie staje się przez to wiodący (a zapewne jako taki był pomyślany) a postaci nie zyskują dzięki temu wyrazistości. Poza nielicznymi wyjątkami bowiem Parowski powołuje postaci i zderza je ze sobą bez kreślenia pogłębionych szkiców psychologicznych, co chyba jest niewykorzystaną szansą tej książki. Doprowadza to bowiem do zderzenia współczesnych wyobrażeń tych postaci, które są jakie są, z powodu spełnienia się historii jaką znamy. Tymczasem Bruno Schulz czy Witkacy, Gombrowicz, Sosabowski czy Śmigły-Rydz  w wyniku innego zawirowania historii w roku 1940 zapewne byliby zupełnie innymi osobami.

Być może jednak, dzięki fikcyjnemu decorum, udaje się Parowskiemu w jakimś sensie przekroczyć zapisaną w zbiorowej podświadomości traumę 1939 roku i na chwilę postawić czytelnika w lepszym świecie, lepszej Europie.

Radosław Wiśniewski
http://www.jurodiwy-pietruch.blog.pl

wisniewski na pasku