piątek, 26 kwietnia 2024
radek_wisniewskiPierwsza noc w Buenos Aires. Dziwnie tutaj, myślę, tyle księgarni ale ani śladu Witolda Gombrowicza, chociaż, jak wiemy z obserwacji Tomasza Pindla i Szymona Kloski, jest to wybitna postać argentyńskiego panteonu literackiego.


Coś jest nie tak, to jakaś fałszywa gęba być musi, pupa wielka, jak boskie Buenos. O nie, trzeba to spenetrować, za homoprzeproszeniem.
I kładę ja głowę do poduszki, gdy uszy mi dygają, bo w kablowce ciągle "Vamos, Vamos Argentina", chociaż do meczów mundialu chwila jeszcze, jako taka. I oto śni mi się Miłosz Czesław w pełnej krasie, chyba w okolicach słynnej Miejskiej Biblioteki Publicznej w Nowej Rudzie, przy ulicy Bohaterów Getta 5, stojąc na wprost ratusza w Nowej Rudzie, na prawo w górę, na rogu chyba był, lub jest jeszcze, bar mleczny.

Budynek jest z czerwonej cegły, jak zwykle, a Miłosz jest w czarnym fraku, jakby właśnie Nobla odebrał. Stoimy na wyboistych kocich łbach prowadzących w dół, na podwórko za biblioteką, na parking tamtejszy. Miłosz Czesław zaraz się gdzieś uda, bo przecie spotkanie autorskie skończone i on na pewno zaraz gdzieś jedzie dalej, ów przysłowiowy nasz poeta. Bo kiedy ktoś chciał dać przykład czegoś w poezji to mówił mniej więcej tak: „wiersz Miłosza może mi to albo tamto, a wiersz debiutanta może mi owamto albo siamto". Ale ten Miłosz Czesław w osobistym obejściu jest miły, myślę sobie, stoi z nami i gada, zupełnie jak człowiek, i czuć wyraźnie, jakby to powiedział 20 lat temu noworudzki poeta, Zygmunt Krukowski, że „nie idzie tego rozerwać". Tej sytuacji znaczy, granicznej, z Miłoszem Czesławem i mną, i nami, na podjeździe z nierównych kocich łbów, za biblioteką w Nowej Rudzie. I nagle ów Czesław spogląda na mnie i zwraca się wprost:

- A wie Pan, Panie Radku, że to chyba niedopatrzenie w historii literatury polskiej, że nie ma w niej naszych owocnych, wieczornych rozmów na rożne tematy!

czeslaw_milosz

No, myślę, dziadzio pojechał po całości, muszę mu przerwać, bo przecież wszyscy wiemy, że Miłosz Czesław już nie żyje, to raz, i nawet jeżeli tutaj coś do mnie mówi to albo ja też już nie żyję, albo on zaraz umrze, żeby bilans Miłoszów żywych i umarłych zaczął się w końcu zgadzać. Ale ów Czesław zupełnie nie zrażony ciągnie dalej:

- Panie Radku, mnie się wydaje bliskie to co Pan pisze o tych Żydach, Cyganach i wie Pan, to jest wielki temat, odtrącony...

A ja myślę, że już wiem, Miłosz mnie myli najzwyczajniej z Jerzym Ficowskim, którego szanuję, ale jako żywo nim nie jestem i nawet nie wypada żebym dłużej się pod niego podszywał. Raz, że to zacna postać, dwa, że też nie żyje, więc nie ma się jak wybronić z tej mojej milczącej, czczej i głupiej uzurpacji. Więc mówię cicho:

- Panie Czesławie, chyba nie ma już co z tym zrobić, tak się stało i już, ja jestem tutaj, Pan tam, a te słowa, cóż mogą, cóż mogą...

Pomyślałem: zajarzy może, że ja z tych Herbertowych Chłopców raczej, niż z willi Iwaszkiewicza, ale ten niezmącony zupełnie mówi dalej:

- Ja wszystko wiem Panie Radku, wszystko rozumiem, ale powiadam Panu: nasze rozmowy powinny jednak mieć miejsce, powiedzmy w czwartek co wieczór, co Pan na to? Nie przeszkadza Panu? To znakomicie!
I uśmiecha się znad tej swojej koziej bródki, którą nosił w ostatnich latach swojego życia, zawija smokingiem i odchodzi w siną dal podwórka za biblioteką w Nowej Rudzie.

Buenos Aires, 10 czerwca 2010 r.

Radosław Wiśniewski
http://www.jurodiwy-pietruch.blog.pl

wisniewski na pasku