Dziwne
miejsce, trochę jak Ziemia w pigułce. Małe, zatopione w bezmiarze i bez reszty
pochłonięte drobnymi sprawami mieszkańców, tak jakby ten wielki Ocean naokoło,
2000 km do najbliższego lądu, w ogóle nie miało znaczenia. I wcześniej i teraz.
Rapa Nui jest przedziwnym miejscem na Ziemi. Jest niewielka,
ale i tak większa niż wyobrażenie o niej, kiedy się ją widzi z powietrza. Pełna
domysłów o poprzednikach, w zasadzie tylko domysłów, bo zostało po nich
wprawdzie trochę pisma (co ich różni od Polinezji i kultur Ameryki Południowej,
które nie znały słowa pisanego) ale że nie ma materiału porównawczego - nie ma jak
odcyfrować pisma i nie wiadomo co to w ogóle za znaczki. Niektórzy mówią o
powinowactwie z sanskrytem, a inni z hieroglifami egipskimi. Statuje, czyli
Moai, podobne są do polinezyjskich bóstw, ale nie wszystkie a niektóre miejsca
pod statuje (platformy kultowe) mają łączenia kamieni, jak z fortecy inkaskiej
Saqsaywaman pod Cuzco. Widziałem jedne i drugie i rzeczywiście podobieństwo
jest łudzące. Albo i nie łudzące.
Klimat jest umiarkowany, teraz na początku zimy kwitną kwiatki i fioletowieją
wszystkie trawy, więc wyspa się robi bardziej adwentowa, niż wielkanocna. Ponoć
temperatura wody nie spada poniżej 20 st., powietrza poniżej 15. Ale też latem
nie jest wyższa niż 30 st.
Przy tym wyspa wydaje sie mała, ale nie jest tak mała żeby wszędzie dojść na
nogach. Dzisiaj np. wleźliśmy spacerkiem na jeden z wulkanów na krańcu wyspy.
Jutro wypożyczamy quada żeby udać się na jedyną piaszczystą plażę na wyspie
(cała reszta jest skalno-wulkaniczna, raczej nie nadaje się do pływania).
Frajda podwójna bo nigdy nie jeździłem na quadzie, ho ho a oni tutaj akceptują
wszystko, nawet polskie prawo jazdy.
Wyspa była dziwna w przeszłości, kiedy istniało tutaj kilka udzielnych księstw
i dziwna jest teraz bowiem domaga się... niepodległości, a jakże. Tymczasem
zważmy, że trzy razy w miesiącu przypływa z Chile statek i specjalnym promem
(bo nabrzeża tutaj nie ma) przewożone są wszystkie niezbędne do życia rzeczy.
Raz na trzy miesiące przypływa specjalny tankowiec i elastycznym rurociągiem,
kotwicząc około 200-300 metrów od skalistego brzegu, podaje paliwo do
zbiorników koło lotniska. Lotnisko to właściwie wielki pas startowy
przecinający wyspę na pół, zbudowany w ramach porozumienia między Chile a USA,
jako zapasowe lotnisko dla wahadłowców kosmicznych. Na wyspie jest łącznie
około 5000 mieszkańców.
Występuje tu kilka zespołów folklorystyczno-cepeliowskich, jeden chyba całkiem
niezły folkowy, są tutaj także dwa browary i niezliczona ilość agencji podróży,
ale żadnego wielkiego turystycznego przemysłu, żadnych wielkich hoteli.
Wszystkie przedsiębiorstwa, poza lotniskiem, należą do miejscowych ludzi.
Aczkolwiek 43 procent powierzchni wyspy zajmuje park narodowy i archeologiczny,
pozostałe 40-42 procent należy do rządu Chile, a około 5 procent do
mieszkańców. Żaden obcokrajowiec nie ma prawa kupić ziemi na Rapa Nui, nawet
jeżeli weźmie ślub z Rapanujczykiem lub Rapanujką to ziemia, którą razem
ewentualnie kupią od rządu będzie należeć do rzeczonego małżonka lub dzieci z
tego małżeństwa. Mieszkańcy nie płacą podatków ale nie wpadli na pomysł, że gdy
uzyskają tę ukochaną niepodległość - rząd Chile może im już nie dostarczać
paliw płynnych za free.
Wszystko jest koszmarnie drogie, ale pewnie to jest cena za względny spokój na
wyspie. Dzisiaj przez cały dzień w zasadzie nie spotkaliśmy innych ludzi. Cisza
i spokój, żadnych wielkich hoteli. Jest zakaz budowania budynków wyższych niż dwa
piętra. Wyjątek stanowi wieża kontrolna na lotnisku. Wszyscy mieszkają w
jedynym miasteczku na wyspie Hanga Roa. W interiorze jest może 10 bud udających
farmy. Nic więcej.
Statuj jest około 1000, tych znanych, pierwotnie 300 z nich stało na
platformach kultowych, 200 było na różnych etapach transportu ku platformom a
400, w tym największa 21 metrowa, były na różnych etapach produkcji. Wszystkie
rzeźbiono w kraterze jednego wulkanu Rano Raraku w centrum wyspy. Patrząc na
same proporcje statuj postawionych, transportowanych i tworzonych, to wyglądało
na rosnącą histerię wytwórczą. Tym dziwniejsze jest to, że wokoło statuj w
trakcie produkcji znaleziono masę narzędzi, tak jakby ludzie nagle porzucili
pracę i odeszli.
Dziwne miejsce, trochę jak Ziemia w pigułce. Małe, zatopione w bezmiarze i bez
reszty pochłonięte drobnymi sprawami mieszkańców, tak jakby ten wielki Ocean
naokoło, 2000 km do najbliższego lądu, w ogóle nie miało znaczenia. I wcześniej
i teraz. Chciałoby się krzyknąć: Ludziska, ludziska, przecie jesteście nic
nieznaczącym pyłkiem na bezmiarze wód. Obudźta się!
Ale, czy Ziemia nie jest taką Wyspą Wielkanocną? Już nie powiem że Polska.
Rapa Nui, 4 czerwca 2010 r.
Radosław Wiśniewski
http://jurodiwy-pietruch.blog.pl