Odzyskanie, oznacza mieć coś od nowa, odebrać własność,
która się słusznie należała. Mój korzeń na tych ziemiach liczy około
sześćdziesięciu lat, wywiedziony z ziemi kresowej, przechowany nad Irtyszem,
zahartowany w tamtejszych mrozach, wyszlachetniony na diecie z zupy z pokrzyw,
spasiony na wiadrach pełnych ziemniaczanych obierzyn.
Ziemie Odzyskane. Jesteśmy tu przez chwilę i zaraz wracamy.
Zapytał mnie kiedyś nieznany mi ktoś
Czy ja go wyśniłem, czy wyśnił mnie on
To było tak dawno a ja dotąd śnię
Bojąc się chwili gdy ktoś zbudzi mnie
I czy jeśli się zbudzę a on będzie tkwił
To czy on będzie mną i czy ja - będę nim
[VooVoo „Snopowiązałka]
1.
To problem przybłędy - roztrząsanie nazewnictwa, imion gór i
rzek wywiedzionych z czasowo obowiązujących frazeologii, dialektu zmieniającej
się władzy. Przybłęda -ktoś
nie stąd,
nie-rdzenny, nie-oczywisty a skoro tak, to i dla niego nic nie jest oczywiste,
jest tutaj przez chwilę i zaraz znika.
Tak powiedział przyjaciel, nieświadomy tego, że ujął przybłędność i przygodność
w lapidarnej frazie, rzuconej niby to na powitanie, niby to by oznajmić tak
zwany „gry plan" na najbliższe kilka chwil, kiedy wsiadłem do jego samochodu a
wokoło był Wrocław. Zadomowiony nie ma potrzeby ani konieczności wątpienia, czy
też raczej
powątpiewania. Wątpienie
jest procesem budzącym poważne drgnienia serca i sumienia a powątpiewanie,
będące udziałem przybłędy - to zaledwie zadra w rozumieniu małej, ciasnej
doczesności.
Mieszkamy na ziemiach
odzyskanych, odwiecznie naszych i nareszcie odwiecznie odzyskanych - takie
credo wbijano mi do głowy kilkanaście lat. Odzyskanie, oznacza mieć coś od
nowa, odebrać własność, która się słusznie należała. Mój korzeń na tych
ziemiach liczy około sześćdziesięciu lat, wywiedziony z ziemi kresowej,
przechowany nad Irtyszem, zahartowany w tamtejszych mrozach, wyszlachetniony na
diecie z zupy z pokrzyw, spasiony na wiadrach pełnych ziemniaczanych obierzyn.
Nie wiem jednak jaka ciągłość roszczeń występuje pomiędzy tą ziemią a moimi
przodkami, których widzę na sztywnych tekturkach zrudziałych zdjęć. Twarze mają
szerokie, spłaszczone nosy, wystające kości policzkowe, kościec masywny jak
rasowi mieszkańcy stepów. Kto te ziemie odzyskał i na jakim to fundamencie
oparł swoje prawa? Czy prawowici
dziedzice - bo zakładam, że tacy istnieli - wydając ducha u progu XVII wieku
[1] mieli
chociażby mgliste przeczucie, że przyjdzie po nich pokolenie, które upomni się
o ich prochy i będzie mówić o odzyskaniu?
2.
W literackiej polichromii Henryka Wańka
Finis Silesiae ów moment odzyskania, jest końcem świata, czytelnik
nie widzi samego gwałtu na dwóch Niemkach - Brigitte i małej Luise - ale świat
się kończy, to pewne, nie będzie już Śląska. Śląsk właśnie uchodzi z Breslau w
tłumach uchodźców, na linii Odry do ostatniego boju szykuje się volkssturm i od
razu deformuje się w bezkształtne masy przerażonych dezerterów. Krwawe dożynki będą
trwały cały styczeń, luty, marzec a do dzisiaj przetrwają wśród legend tubylców,
którzy przybyli latem 1945. Będą opowiadali, że kiedy przybyli, tam, na polu
nocami pojawiał się niezniszczalny czołg, który atakował i znikał; że byli esesmani,
którzy nocą uprowadzali dzieci w celu użycia ich do swoich niecnych,
eugenicznych eksperymentów i znikali wśród nieodkrytych korytarzy i sztolni
Włodarza, Walimia, Rzeczki, Osówki; że w Odrze widziano miniaturowe U-booty, do
których nie dotarł rozkaz o zakończeniu działań zbrojnych i być może do dzisiaj
tam trwają, gotowe wystrzelić torpedę w jeden ze statków białej floty. Nowa
ziemia potrzebowała nowych mitów, organizacji i klarownego podziału świata na
chaos i kosmos. Więc w umyśle miejscowych to, co było przedtem, to był chaos,
niejasny, nieprzewidywalny twór czasoprzestrzenny z którego wychodziły stosy
trupów zasypanych jakoby we wnętrznościach Gór Sowich. Kosmos był nawiedzany
przez niedobitych esesmanów, zaginionych generałów, tajemne bronie, niewyjaśnione
zaginięcia. Tylko, że to my, nasze przybłędne historie dla bohaterów Henryka Wańka
są ową nicością, która nastąpiła po zgwałceniu Śląska. To nas nie ma, my
jesteśmy ta złośliwą formą chaosu, alergenem przyniesionym wschodnim wiatrem.
3.
Podobnie w tetralogii Marka Krajewskiego, koniec niemieckiego
Breslau, to koniec świata. To, co wydarzyło się później jest bladym
wspomnieniem mięsistej przeszłości, która ma nazwy prawdziwe, budzące
czytelnicze zaufanie. Nazwy zastępcze są wymienione na końcu książki, żeby
przybłęda wiedział co i gdzie się działo; gdzie jest jego miejsce. Świat już
był, to co jest teraz, jest zaledwie spazmem pośmiertnym, imitacją, symulakrum.
„Festung Breslau" będące ukoronowaniem cyklu o mieście , którego nie ma,
pokazuje jak rozpada się Eberhard Mock i jak paralelnie do niego rozsypuje się
stary świat, który był grzeszny, nieczysty, przeżarty dekadencją, wystawiony
bezwiednie na łup barbarzyńców podobnych rześkiemu oficerowi Bezpieczeństwa
Publicznego, którego postać zdaje się zaciskać klamrą obie strony narracji. Jakim jednak zepsuciem nie opisywać tamtego
świata on jeden wydaje się prawdziwy a nie to co nastąpiło po tym, nie warte
szerszych opisów. Po Breslau pojawiła się jedynie wirtualna imitacja Lwowa.
Wrocław to ciągle jeszcze jest wyzwanie, zadanie, karkołomna sztuczka
tożsamościowa. Może kiedyś się uda.
4.
Tymczasem z drzew w ogrodzie, jeszcze tylko orzech pamięta
czasy kiedy w kuchni były dwa piece, beżowe lamperie i wielki biały kredens
pachnący starym chlebem. W kuchni została jeszcze belka framugowa w miejscu
gdzie były dwie spiżarnie, zawsze rozsiewające woń kawy zmieszanej z cukrem.
Nie ma już podwójnych drewnianych okien, nie ma starych, szerokich drzwi
wejściowych, trzy lata temu niemiecką starą karpiówkę zastąpiła nowa, trwalsza
- chorwacka. Precyzyjnie wycięto zmurszałe żylaki starych rur, wycięto ze ścian
purchle grzejników żeberkowych z bakelitowymi pokrętłami przy zaworach. Grób
prapra-babci, Marii Koziuk na cmentarzu, nazwanym oficjalnie garnizonowym, zwany
przez mieszkańców po prostu
starym,
sąsiaduje ze wszystkimi pokoleniami tej ziemi, odzyskanej i odzyskiwanej przez
żywych, ku zapomnieniu umarłych Żydów, Czechów, Niemców, Polaków, Ludzi
Radzieckich - którym ludzie co roku na zaduszki układają na pustych,
bezforemnych betonowych nagrobkach krzyże z kasztanów. Obok forsycji rośnie mój
świerk i ma już ładnych kilka metrów, za dziesięć, piętnaście lat, będzie
dominującym drzewem w okolicy. On jest mój, sam go zasadziłem. Jest chociaż
rośnie z korzeniami zapuszczonymi w odwrotnej stronie snu tej ziemi.
5.
Karol Maliszewski w
Dzienniku
pozornym a także w
Próbach życia
pisze o fenomenie dwoistości, współbycia jakby po obu stronach lustra. Oto
wyimaginowany właściciel mieszkania mógłby wyjść z szafy i powiedzieć do
piszącego ów dziennik pozorny
„spierdalaj
przybłędo", ale jest grzeczny i taktowny, nie zrobi tego. Żona mówi, że to
dobrze, że lustro się zbiło, bo
tamci
patrzyli na nią z tego lustra. Gdzie indziej roi się dzieciństwo spędzone w
domu, który w podwójnych ścianach (cóż za alegoria!) przechowywał oryginały
arcydzieł literatury niemieckojęzycznej. Więc oni są, ale wstydliwie skrywani,
jak ten Niemiec z powieści Olgi Tokarczuk
Dom
dzienny, dom nocny który przyjechawszy po latach w podróż sentymentalną umiera
na zawał serca na granicy polsko-czeskiej. Ale nikt nie chce tego szwabskiego
trupa, więc czeski patrol przerzuca trupa na polską stronę słupka, a polski, po
kryjomu przenosi go na czeską, niech się bracia martwi martwią. Przeczucie, że
czas, czasy wcale nie dostosowują się do ról wyznaczonych im w
intersubiektywnym naukowym poznaniu, że przestrzeń ma drugie dno, trzy wymiary
i czas zreplikowany - przecież to wszystko nie jest nowe.
6.
Odzyskać ziemię znaczyłoby zapewne oswoić ją z historią
przybłędy, poszukać grajdoła w którym przybłęda mógłby zacząć stawiać namiastkę
czegoś trwałego, na przykład czegoś na wzór szałasu. W moją historię osobistą
musiałyby zatem wprowadzić się owe czerstwe postaci ze zrudziałych sepiowych
fotogramów o rysach azjatyckich, bowiem oni stanowią pamięć osobniczą, oni mnie
nieśli jako jedną z potencjalnych możliwości genomu. Zarazem bitwa pod
Mollwitz, zgiełk ruszającej do natarcia austriackiej jazdy, okrzyki feldfebli
uspakajających szeregi pruskiej piechoty, która od tego momentu zyska opinię
najlepszej w Europie - to także powinno wejść w obręb tego co - jeżeli nie
swoje - to przynajmniej nieobce, bliższe głównemu nurtowi. Jakby na przekór
wizjom jakie snuć mogli w przyszłości Henryk Waniek, Marek Krajewski, nieopodal
Brzegu książę Jerzy II Piast kazał wyryć po łacinie słowa:
Jedni budują dla nas,
my dla potomności
Nie zastanawiał się nad genetyką, kolorem oczu, włosów,
wyznaniem, nie zajmował się nacjonal-bełkotem, bo ten jeszcze nie istniał.
Tożsamość budowała się na prostym - „my tutejsze". Jerzy II miał coś ważnego do
zrobienia. Stać go było na sentencję jakby jedenaste przykazanie - będziesz
szanował pracę rąk cudzych, inni uszanują Twoją. Czy idea obywatelstwa jest w
polskiej kulturze? Jest. Wyryta na kamieniu z Brzeziny i tu jest źródło otuchy,
obietnica przystani dla ludów, które były tu przez chwilę, wiek, dwa, może trzy
i natychmiast znikały.
7.
Jerzy Sosnowski w niedocenionej książce
Tak, to ten w znacznym stopniu oddaje się fascynacji momentem
przejścia, przeskoku między światami równoległymi, snu i jawy, nieciągłości
albo też
ciągłości inaczej, jaka
dotyczy ludzkiego doświadczenia czasu. Jedną z figur przejścia, przemiany jest
moment przejścia Kolbergu w Kołobrzeg. Zarazem jedną z największych tajemnic w
tej narracji, jest współobecność przeszłości, przyszłości i teraźniejszości
poprzez szczególność miejsca. Zapytany dlaczego wybrał na miejsce swojej
powieści Kolberg/Kołobrzeg autor odpowiedział, że odpowiada mu metafora bycia
przechodniem w świecie i trudno o bardziej dobitne jej uosobienie jak polscy
repatrianci ze wschodu i innych części Polski na tak zwanych ziemiach
odzyskanych. W ten sposób los przybłędów na ziemiach odzyskanych to już nie
dzieje jakiegoś ludu w którym imiona nadaje się dziwne i trudne do wymówienia,
ale prefiguracja losu człowieczego, może nawet Nowego Izraela. Odzyskiwanie
ziemi staje się zaś już nie tylko drobną operacją na doczesności, ale wykracza
poza horyzont tego tekstu.
8.
Jaki mógłby być wspólny mianownik przynajmniej części
przybłędów mieszkających wśród tego dziwnego
no-man-land, którego historii, podobnie jak historii krzesła, na
którym Maliszewski spisywał
Dziennik pozorny - nie miał kto
opowiedzieć? W rozmowach rozpoznawczych, ludzie mieszkający wzdłuż biegu Odry,
szybko odnajdują się według tego, kto gdzie był latem 1997 roku, w jakiej
pozycji przyjmował Wielką Wodę, z kim rozmawiał. Nikt ani wtedy, ani obecnie
nie mówi, jakoby
wszyscy byli wówczas Dolnoślązakami.
Ale ludzie z dorzecza Odry tak się rozpoznają, obwąchują, rozumieją. Wielka
Woda nie znalazła jeszcze swojego wyrazu w literaturze polskiej. Jakby ludzie
się bali, że naruszą intymność, albo że obudzona mętna, wilgotna przeszłość -
powróci. Lęk, że będzie tak jak w wierszu Tomasza Różyckiego z maja roku 1997
Jestem stamtąd:
Tej nocy Odra wstaje i
chodzi po mieście,
Przystępuje pod drzwi
i kładzie tam śnięte ryby
Budzimy się w
wilgotnej pościeli.
Dopiero w łazience
widać sine wargi,
Szlam we włosach,
odkrztuszony muł.
Ciemna rzeka wychynie z legendarnych kanałów, sztolni,
koszar, miast podziemnych, które drzemią pod naszymi miastami i nie pozostawi
nic. A my będziemy udawać oddychanie, ruch, czynności życiowe pod wodą, jak w
wielkim akwarium wystawieni na widok tamtych, którzy tutaj byli naprawdę, mimo
że już ich nie ma.
9.
Kiedyś już pisałem o kancjonale jaki widziałem w rękach
pewnego antykwariusza w Krakowie. Zawierał pieśni luterańskie, wydrukowany języku
polskim aczkolwiek czcionką gotycką, typową szwabachą, w drukarni należącej do
rodziny żydowskiej w mieście Brieg, w roku 1863. Chcesz usłyszeć bezgłośne
klaśnięcie jednej dłoni? Przyjedź, weź do ręki i patrz. Wielka Woda, tak
naprawdę jest jeszcze przed nami, ale niedaleko.
Radosław Wiśniewski
http://jurodiwy-pietruch.blog.pl
http://radek-kirschbaum.blog.pl
[1] Ostatni Piast z linii
śląskiej umiera w Brzegu w roku 1675