Bardzo lubię pływać, chociaż nie to żebym jakoś bardzo umiał. A z pływania, najbardziej lubię nurkowanie, pełne zanurzenie. Na otwartej wodzie najczęściej z zamkniętymi oczami, sam nie wiem czemu. W basenie, w okularach z otwartymi.
Ostatnie lata to w ogóle najczęściej basen. Kiedyś tylko otwarta woda, tylko Żwirownia, teraz zarośnięta tatarakiem, z osypanymi skarpami, jakby nie moja - kiedyś najświętsze źródło równowagi i spokoju.
I lubię się ścigać sam ze sobą. Ile wytrzymam. Na basenie łatwo policzyć. Bywało, że udawało mi się przepłynąć równy basen pod wodą, przy dnie, całe 25 metrów. Dla zawodnika, żaden wyczyn, dla mnie jednak tak. Potem przyszedł covid, cukrzyca, spadły wyniki, wzrosła waga, ogólnie słabo. Ale - wróciliśmy na basen. Czasem z juniorem, dzieląc czas na sportowym na pół, czasem bez juniora, wtedy całą godzina na powrót do formy. I ostatnio dwa razy udało mi się powtórzyć osiąg sprzed lat - zrobić jeden basen pod wodą. I to dwa razy, w dwóch rożnych dniach, o różnych porach dnia. Czyli - nie przypadek.
I jak się płynie pod wodą dłużej niż dwadzieścia sekund (a trzeba wytrzymać około minuty), to jest taki pierwszy moment, kiedy włącza się odruch zaczerpnięcia oddechu, czujesz jak tchawica, mięśnie chciałaby znowu się rozszerzyć i skurczyć, mają to w nawyku, bo to odruch, nie myślisz o tym, robisz to tysiące razy na dobę. I trzeba zapanować nad tym. Prawda bowiem jest taka, że tlen jest jeszcze w mięśniach, nie masz mroczków przed oczami, jest zapas, jeszcze się da.
Nie dać się wpędzić swojej głowie w panikę. Nie skupić myśli na tym dygocie, robić swoje, pilnować spraw podstawowych, ruchu ramion, wyrzutu nóg i tego, żeby po wyrzucie, nogi nie zostały jak u zdechłej żaby rozrzucone, ale wróciły do osi ciała, to daje dodatkowy ciąg. Myśleć o ruchu naprzód, a nie o tym, że ciału się wydaje, że brakuje mu tlenu. Bo to nieprawda, ciało może jeszcze całkiem sporo. Chociaż mózg ssaka jest tak skonstruowany, że na wieści o braku dopływu świeżego tlenu - reaguje zawsze paniką.
To wie każdy astmatyk.
A ja jestem astmatykiem.
Po długiej przerwie, próbowałem przepłynąć ten cholerny basen pod wodą kilkanaście razy i jednak wynurzałem się w połowie, w dwóch trzecich, trzech czwartych i zawsze to samo, panika tchawicy, a przecież był tlen w mięśniach, on wyczerpuje się ostatni.
I zawsze wściekły, bo problem nie tkwił w ciele. Był w głowie. Głowa wpadała w panikę. Ciało mogło płynąc dalej.
W końcu udało się raz i drugi.
Jedni siedzą w zazen, inni modlą się na różańcu, ja uczę się na nowo pływać pod wodą w wieku 47 lat. Taka moja joga.
Radzia-joga.
To oczywiście rozbudowany wstęp do tego by powiedzieć, że z resztą bywa podobnie lub wręcz tak samo.
Czuję zmęczenie, wyczerpywanie się zasobów. Moich i Twoich. Waszych. Tych finansowych, tych związanych z uważnością, tych związanych z empatią, odwagą, nieustraszonością, codziennym męstwem, zacięciem, sisu*.
Na froncie jak na froncie - jedni mówią błąd, inni - nie błąd, jedni mówią "zdrada!" inni, że nic podobnego. Powinni się bronić, powinni atakować, powinni się cofnąć. A ja coraz mniej umiem sam sobie odpowiedzieć co jest prawdą, poza jednym.
Nasi powinni wytrwać, wygrać, zło powinno wrócić tam skąd wypełzło i mogą to zrobić tylko nasi bracia i siostry.
I trzeba ich wspierać każdego dnia chociażby jednym drobnym uczynkiem.
A przecież wojna za moimi, waszymi plecami to tylko jeden z nowych frontów. Przecież rządy szkodliwych głupców, złoczyńców, pandemia, polski pierścień śmierci wokół kobiet, polski pierścień śmierci na granicy.
Moi towarzysze i towarzyszki są zmęczeni. Ja jestem zmęczony, chociaż nie zużyłem się nawet w dziesiątej części jak najdzielniejsi i najdzielniejsze z dzielnych.
Kłaniam się wam.
I co mam powiedzieć, kiedy krzyżują się złe i dobre wiadomości, ale przede wszystkim zaczynają się nawzajem unieważniać, znosić, zamieniać w jedną masę?
Tyle razy sam siebie przekonywałem, pisząc publicznie o nieustępliwości w sprawach drobnych, o tym, że nie potrzeba rzeczy wielkich, wystarczy - jak napisał z drogi Tomek Ssak Sikora - że wystarczyłoby by każdy mieszkaniec Europy dobrowolnie oddał raz w miesięcy 10 złotych.
Napiszę jeszcze raz. Tyle umiem.
To nieprawda, że nie ma we mnie już tlenu, jest w mięśniach, poza kontrolą świadomości, wyrzut ramion, wyrzut rąk, i do osi ciała i naprzód.
Tak się uda. Dopłynąć, wynurzyć, nie opuścić jednych w walce, drugich we wspieraniu tych pierwszych.
Takie moje słowo na niedzielę, jakim się dzielę.
Nie trzeba wiele. Trzeba tylko nie ustępować, nie ustawać, robić swoje. Ze wszystkich sił robić swoje na swoim froncie. Chociażby najdrobniejsze swoje.
Bo w sprawach wielkich, nie ma drobnych rzeczy.
Trzymajcie się.
Fot. "Big blue"
_____________________________________________________________________
*sisu - pisałem o moim odkryciu pierwszego fińskiego słowa kilka razy jak nie wiecie o co cho - zapytajcie znajomego Fina albo Finki, a jak nie macie znajomego Fina albo Finki to zapytajcie Tapani Kärkkäinen albo Dorota Kyntäjä i będziecie wiedzieć.