Zatem chciałem powiedzieć jeszcze, że obecna władza nauczyła mnie co to znaczy nienawiść.
Mój kumpel mówi, że ja jestem patologicznie dobry ale nie, nie ma racji. Nie jestem. Zrozumiałem nienawiść.
Otóż śni mi się czasem, że widzę Jarka w podlaskim bagnie, wychodzi na jego skraj, trzęsie się z zimna, drżą mu ręce całe w plamach, lata szczęka.
Ma podartą pelerynkę w biało-czerwone barwy, czapeczkę z daszkiem i kamizeleczkę wędkarską, ale zgubił jeden półbut skórzany i wystaje mu starcza stopa spod nogawki, w błocie, pomarszczona. Kuli się. Wygląda jak dziecko. Prawie jak dziecko. Z tą nieproporcjonalnie dużą głową i rozszerzonymi źrenicami.
Za nim prze mokradło przedzierają się inni. Zbyszek zawinięty w mokry koc, ma pęknięte okulary, Mateusz klnie, że nie trzeba było jechać na jedną integrację więcej w gajerze i kaszmirowym płaszczyku. Wygląda groteskowo w tym płaszczyku upierdolonym błotem, lakierkach, z których wychlupuje woda. Co chwila przystaje, bo grzęzawisko ściąga mu raz jeden a raz drugi but.
Jest przedświt, gdzieś ryczy jeleń, Naczelnik siada pod drzewem, oczy mu biegają na wszystkie strony, jakiś szelest liści, odległe szczekanie psów, może odgłos nagonki. Boi się. To widać jak bardzo się boi, bez ochrony, limuzyny, tylko z garścią najwierniejszych pretorian, którzy jednak - wszyscy to wiemy - gówno wiedzą o lesie nocą, nic nie potrafią. A on sam nawet chleba pokroić nie umie.
Podchodzi od niego Mariusz pierwszy i Joachim, biorą jego dłonie w swoje dłonie, chociaż sami nie są ubrani najlepiej, widać że też cierpią ziąb, mają mokre łachy, nieprzystosowane do lasu przy przymrozku.
Rozcierają te małe, pulchne dłonie szefa. Słychać jak próbują go pocieszyć, dochodzą mnie urwane słowa:
- Naczelniku... naczelniku...
Joachim wyciąga piersiówkę, chce podać Jarkowi, ale Zbyszek wytrąca mu ją z ręki i buteleczka leci łukiem z powrotem w bagno, a Zbyszek syczy:
- Kurwa on zdycha, zostaw dla nas i tak mu nie pomożesz! Zostaw go kurwa, to tylko dziad, a do tego zdycha, już się nie liczy, jeszcze przez niego wszystkich nas złapią!
Zaraz dojdzie do bójki. Jarek patrzy z mieszaniną zdumienia i przerażenia, próbuje policzyć szybko, kto z nim a kto przeciwko niemu. W oddali znowu jeleń daje głos, a oni, nie znając tego dźwięku, znowu zamierają z przerażenia.
Wiem, że mi się to śni, ale patrzę na nich z bliska. Z mokradeł wygrzebuje się drugi Mariusz, za nimi Michał, Beata jedna z drugą. Wszyscy na granicy wytrzymałości, dygoczący, przerażeni.
A ja chcę spać dalej, chcę śnić, tak mnie uspakaja ten sen.
Nienawiść.
Wreszcie ją rozumiem, czuję, życzę im tego z całego serca. Myśl, że może ich spotkać taki los jest dla mnie ukojeniem. I jestem gotowy czekać na spełnienie tego snu latami.
Jestem cierpliwy i uparty.
To ciepło na sercu, kiedy przypominam sobie ten sen,
to jest właśnie to,
nienawiść.
Amen.