Myślałem o tym, że mam taki swój mały panteon ludzi, którzy chociaż nie wymachiwali bronią palną ani sieczną, to wykazali się odwagą i prawością poza wszelkimi granicami, płacąc za to, czym się w tym paskudnym świecie za to płaci najczęściej, kiedy staje się samemu do walki. Głową.
Sophie Scholl, Emanuel Ringelblum i Gareth Jones.
Z tej trójcy, wydaje się, że ten ostatni pozostaje najmniej rozpoznany. Na szczęście jest film Agnieszki Holland, wreszcie ukazała się po polsku książka o Nim, jego macierzysta uczelnia ufundowała dla swoich absolwentów stypendium podróżnicze.
Obdarzony niezwykle przenikliwym umysłem, inteligencją, ale i prawym charakterem, mylonym często z naiwnością Gareth Jones był bodaj jednym człowiekiem, który na własne oczy widział zagładę głodową Ukrainy, nazywaną teraz Hołodmorem - i próbował zainteresować tym świat, opowiedzieć o tym.
Robił to mając ten świat przeciwko sobie, bo przeciwko jego relacjom, młodego, właśnie wyrzuconego z pracy asystenta Lloyda Goerga wystąpili wszyscy stali korespondenci zachodni w ZSRR, w tym ciemny typ, laureat Pulitzera z 1932 roku - Walter Duranty (niech mu ziemia ciężką będzie). Oni oczywiście też wiedzieli o głodzie. Duranty nawet go widział na własne oczy, ale mówiło się oficjalnie o niedoborach żywności, chorobach z niedożywienia, a nie o zagładzie milionów ludzi.
To w polemice z Jonesem padło zdanie Duranty'ego, że nie da się zrobić omletu bez rozbicia jaj.
Zdaje się, że Gareth Jones ostatecznie też zapłacił za swoją nieugiętość życiem. Zginął w 1935 roku w Mongolii na wyjeździe o charakterze dziennikarsko-krajoznawczym. Firma w której wypożyczono mu samochód była przykrywką dla siatki sowieckiego wywiadu, towarzysz jego podróży, Niemiec, doktor Mueller, podobno należał do siatki niejakiego Richarda Sorgego, a bandyci którzy rzekomo obu porwali dla okupu, Niemca puścili wolno na drugi dzień a Garetha zabili w wigilię jego trzydziestych urodzin.
To typowe dla sowieckich siepaczy, prawda? Mordowanie w czyjeś urodziny. To dalej jest w dobrym tonie.
W moje urodziny, w zeszłym roku pojawiły się informacje, że w Kijowie jednej z ulic ma być nadane imię Garetha Jonesa.
A mnie ciągle się wydaje, że za mało o nim się wie, za mało mówi, pisze. Nie myślę o pomnikach, statuach, ale czymś bardziej żywotnym.
W kondominium Fejsboga nie ma nawet strony jemu poświęconej. Jakiegoś fejsbukowego memoriału.
A zdaje mi się, że tego oddania prawdzie i prawości tak mało wokół i tak bardzo jej potrzeba. Jak chleba.
Będę wracał do tej historii. Jest wyjątkowa.
I taki przebłysk jeszcze jednej myśli.
Gdyby koło memoriału Hołodmoru w Kijowie postanowiono zasadzić gaj sprawiedliwych wśród narodów świata na pamiątkę ludzi, którzy mimo wszystko starali się powiedzieć światu prawdę o ludbójstwie na Ukrainie
- obawiam się, że rosłoby tam tylko jedno drzewo
- Garetha Jonesa.