"A jeżeli czujesz, że Boga nie ma, a wody przykryły cię całkiem, razem z głową i nikt nie słyszy Twojego głosu - wiedz, że On sam przeszedł przez ten etap, straszny i gorzki"
(Słowo Hilariona do Irmologionu Supraskiego - Antyfony na Wielki Piątek, w. XVI, tłum. własne)
Pogrzeb był pierwszego kwietnia i do tego w Wielki Czwartek, w tym zakątku cmentarza gdzie schodzi się łączka wyklętych, mur sybiraków i kwatery chowanych pod murem kobiet i mężczyzn N.N., czyli bezdomnych, żulerki, elementu tak zwanego. Te ostatnie groby błyskawicznie zamieniają się w ruiny. Czasem zastanawiałem się, jaki jest sens stawiania krzyża z napisem N.N. albo "bezimienna kobieta, lat x". Krzyża pod którym nikt nie zapali znicza, nie położy kwiatów, który po dwóch-trzech latach rozsypuje się w proch.
Była nas garstka ludzi nad garścią prochu w urnie. Bez księdza, bez mistrza ceremonii, tylko my i nasza samotność. Jej samotność. Długi marsz na kwaterę, chwila przy grobie ze zdjęciem sprzed dwudziestu pięciu lat. Bo z ostatnich dwudziestu pięciu lat nikt nie ma żadnego zdjęcia. A gdyby było, to chyba nikt by nie chciał go pokazywać.
Maćka Ciocia urodziła wcześnie, w szkole średniej. Męża znalazła później, wdowca z córką. Pracowali w sklepie motoryzacyjnym. Wartburg, Dacia, Syrena. Wtedy to było coś. Pierwsza lodówka w Brzegu, taka duża, była od nich, bo oni kupili sobie jakąś nową chyba. Więc swoją nam oddali. Podobno - nie pamiętam tego - dołożyli jeszcze mięsa z pół-świni. To też w połowie lat 80-tych miało niebagatelną wartość. A potem po kolei.
Mąż zmarł na zawał serca w październiku 1987,
syna zamordował kolega wiosną 1988,
pasierbica - bo po śmierci męża nie była już córką
- wytoczyła proces o majątek po mężu, albo groziła że wytoczy, nie pamiętam do końca, w każdym razie więcej jej nie widziałem.
To cierpienie nie zostawiało śladów widocznych na pierwszy rzut oka.
Tylko cera jej się zmieniła od setek paczek papierosów,
tylko włosy posiwiały jej w ciągu tego strasznego roku.
Była jeszcze praca, ten motoryzacyjny sklep, do którego z biegiem lat coraz mniej ludzi zaglądało bo wartburgi, syreny, dacie wykruszały się nieubłaganie a żeby się przebranżowić to trzeba mieć pieniądze. Pamiętam, że zdarzyło mi się wpaść kiedyś w drodze powrotnej z wakacji bo zabrakło mi na bilet do Brzegu, ale Ciocia - zawsze szczodra w pomaganiu - nie miała w kasie sklepu nawet 20 złotych, żeby mi pożyczyć na bilet.
Powiedziałem, nie martw się Ciocia, kupię sobie kredytowy. Ale sam się martwiłem. I to bardzo. Nie sobą, bo ta moja jazda na gapę wydała mi się czymś śmiesznym.
Nie jest tajemnicą, że w końcu upadł i sklep. Najpierw się przeniósł z ulicy Piłsudskiego do tak zwanego Nasypu a potem padł. I nie zostało już nic.
Jeszcze kilka lat po śmierci Maćka trzymaliśmy się blisko. Pamiętam, że Ciocia towarzyszyła swojej siostrze a mojej Mamie wszędzie. Jeździliśmy w góry, jeździliśmy na wycieczki, w tym te pierwsze bezwizowe za granicę, spędzaliśmy razem każde święta, aby tylko Danka nie była sama. Ale tak się nie da wiecznie, kiedyś trzeba zacząć żyć własnym życiem.
No i Ciotka zaczęła żyć własnym życiem. Chociaż ja wiem czy to było życie?
Odcięła cumy i natychmiast zaczęła nabierać wody udając za wszelką cenę, że nic się dzieje, że nad wszystkim ma kontrolę, ale że widać było że chyba nie ma, to zaczęła odcinać kontakty.
Nikt z nas nie widział Jej od bardzo dawna. I już nie zobaczy inaczej niż na starych zdjęciach. Została tylko urna z garścią prochu. I pracownik firmy pogrzebowej bezradny trochę tak jak i my wszyscy.
Dobrze, że pochowana nie jako bezimienna, że nie N.N., że to nasza Danka (siostra, ciocia, kuzynka).
Tylko co tymi dwudziestoma latami rosnącej izolacji? Co tam się działo? Ile tam zostało bólu, samotności, niewypowiedzianych już nigdy słów, tęsknoty, żalu, rozpaczy, niespełnionej nadziei?
Piszę to w noc po Wielkim Piątku, w jakimś niemym oczekiwaniu, że coś z tej ciemności wynika.
Wypadałoby, żeby był jakiś sens, znaczenie tego cierpienia i udręki. Powiedzieć, że to nie miało żadnego sensu jest okrutne.
Nie mam w sobie wielkiej wiary, nie lubię o niej nawet za bardzo mówić ani pisać. Ale w tym co nazywam na wyrost moją "wiarą" jest ziarno niezgody na to, by tak rażąca, obezwładniająca ilość cierpienia, smutku i rozpaczy nie odnajdywała przeciwwagi.
A przecież zaraz obok jest mur cmentarza i te groby N.N. - jeden obok drugiego. Co kryje się za N.N.?
I skoro w obserwowalnym świecie ewidentnie tej przeciwwagi nie znajduję to niech znajdzie się do jasnej cholery jakaś
inna przestrzeń.
Amen.
PS. Na fotografii po prawej moja Mama, po lewej jej siostra Danka, jakieś lata 90-te, pierwsza połowa, miejsce - chyba amfiteatr na górze św. Anny, ale z jakiej okazji? Nie pomnę? I kto robił to zdjęcie?