piątek, 26 kwietnia 2024

stasW poniedziałki jeżdżę z Tymkiem na uniwerek dla małolata. W czasie pandemii Pani grzecznie prosi, żeby zostawić dziecko i wyjść sobie na spacer. Nie wiem co to za różnica, skoro przyprowadzamy dzieci z różnych domów i one jednak ze sobą są w kontakcie, bo kto by upilnował dzieci, ale nic nie mówię.

 

Wychodzę. Tym bardziej, że mało chodzę, już nie to że mało się ruszam - po prostu mało chodzę. A z różnych względów powinienem, zatem idę sobie na spacer po Psim Polu.

Zapytacie jak można spacerować po Psim Polu? Jak tego dokonuję? No cóż idę zawsze do skweru przy rondzie, skręcam w tak zwany rynek psiego pola i potem zawijam w jakąś boczną uliczkę, zdumiewając się, że znowu wracam po stu metrach w miejsce, które znałem. Wczoraj próbowałem jakoś znaleźć przejście w pola, żeby w następny poniedziałek, korzystając z dobrej aury w te czterdzieści minut łyknąć jednak trochę przestrzeni, perspektywy, widoku na grądach nadwidawskich. Szedłem Tylną, Gorlicką, widziałem te pola nad Widawą w przestrzałach między domami, ale przejścia nie było, w końcu trafiłem na kierunkowskaz z napisem "Cmentarz". Droga prowadziła droga jakby ten cmentarz był na podwórku.

 

Ja lubię małe cmentarze. Jakoś się na nich uspakajam. Nie wiem dlaczego, ale lubię być pomiędzy nimi. Małe cmentarze najczęściej są puste, rzadko odwiedzane, istnieją bo istnieją, ale najbardziej przypominają o tym że pamięć też się zaciera i tak zwana wieczność trwania to bo ja wiem, atomy może, może neutrina, ale nie formy złożone jak twarz, głos, treść tego co ktoś powiedział.

 

Cmentarz św. Jakuba i Krzysztofa. Może pięćdziesiąt na pięćdziesiąt metrów wciśnięte za pojedynczą linię domów przy Gorlickiej. Parafialny. Zatem parafialne reguły. Opłata za grób 20 lat. Standard. Skręciłem w prawo. Trafiłem od razu w mikro-kwaterkę dzieci. Znam i to. Te masy aniołków leczących rozdarte serca rodziców, którzy czekali i zdołali przeżyć tylko rozpacz. Dobrze jest mieć moc niezachwianej wiary, że po prostu od razu - jak to mówią w buddyzmie - duszyczka odbiła się od ziemskiej trampoliny i trafiła balistycznym lotem do czystej krainy, gdzie jest tylko spokój i miłość. Wiem, jest nie do przyjęcia, że jedynym doświadczeniem z życia tej istoty, która nie zdołała się nauczyć mówić, myśleć "ja', "ty", "mama', "tata", "kicia" były odczucia zmysłowe związane z porodem, przepychania się z miejsca, które było ciepłe i bezpieczne na zewnątrz gdzie wydarzył się może dzień, może dwa, tydzień, miesiąc walki o życie.

 

O śmierci i cierpieniu dziecka już było. Że mocno obciąża wszystkie koncepty dobrego bóstwa, stworzyciela nieba i ziemi i wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Płacz dziecka, podobnie jak śmiech jest niezapośredniczony, czysty, jednoznaczny i obezwładniający.

 

Nie było wiele czasu na wędrówkę. Raz zajęcia na uniwerku dla małolatów skończyły się wcześniej i zastałem Tymka we łzach, płaczącego rozdygotanego w przeświadczeniu, że Tata zapomniał po niego przyjść. Tak, to był ten jednoznaczny płacz.

 

Ale coś rzuciło mi się w oczy. Stan i wiek tych dziecięcych nagrobków. Najstarszy był z 1949 roku, rozczulający, chyba ustawiany z otynkowanych cegieł, nierówny, może nawet samizdat. Nie było tam wprawdzie żadnych świeżych kwiatów, ale widać było, że ktoś odmalował stosunkowo niedawno, pobielił, podkreślił cyferki. 1950 to do dzisiaj 71 lat. Kto żyje w ciągłej pamięci dwójki dzieci, które urodziły się w odstępie roku i żyły bardzo krótko, z pamięci - jedno dwa dni, drugie trzy lata? Ktoś te pamięć podtrzymywał, czy jeszcze pamięta, czy może pamiętać twarze tych dzieci, ich głos? Czy może to kolejne pokolenie podtrzymuje pamięć swojego rodzeństwa, wujostwa, które nigdy nie dorosło do swoich społecznych ról, swojego na-pierwszej-komunii-bycia, swojego prezentów-dawania-siostrzeńcom?

 

Albo ten krzyż tylko z imieniem. "Staś". Po co komu nazwisko. Mama, tata, może brat, siostra wiedzą, że to nie jakiś tam Staś, ale nasz Staś, co nie zdążył nauczyć się chodzić. Nie wiadomo, bo brak nawet daty urodzin i śmierci. Ale po co, powie brat, siostra, mama, tata - my i tak wiemy kiedy on się urodził i umarł i jak to się stało. Kogo innego obchodzi  n a s z  Staś?

 

I tak się zastałem przed Stasiem. Pod krzyżem leżały kwiatki, plastikowe po prawdzie, ale całkiem świeże. Bo ja wiem jak potrafią wyglądać plastikowe kwiatki, które mają więcej niż rok. Te miały mniej.

Próbowałem sobie go wyobrazić żywego Stasia, który się jednak zaśmiał kiedyś, uśmiechnął do znanych twarzy, tak jak Tymek to miał w zwyczaju kiedy tylko umiał leżeć. Widział znajome twarze rano i śmiał się i kopał nóżkami. Stasia - przechodnia w tym świecie, chłopca o którym ktoś wiedział wszystko, dosłownie wszystko.

 

Bo to wszystko to było tyle

co nic.

I ktoś być może przeniósł to nic przez kilkadziesiąt lat.

Wiernie, czule, pieczołowicie.

Jakby niósł wodę w dłoniach, tak aby nie uronić ani jednej kropelki.

 

 AAA Radek okragly

 

 

Dodaj komentarz

wisniewski na pasku