W liceum w ramach, bodajże WOS-u, mieliśmy jakieś tam podstawy ekonomii. I uczono nas takiego czegoś jak dywersyfikacja, że jak się ma trochę kasy więcej, to mądrze jest zainwestować, ale rozpraszając ryzyko, na przykład coś w obligacje, coś trzymać w skarpecie, za coś nieruchomość czy dzieło sztuki i że ze wszystkim tak samo.
Jak zakładasz firmę to nie pod jednego głównego kontrahenta, bo jak się od ciebie on odwróci albo upadnie, albo zachoruje na katar to ty możesz mieć już dzięki temu gruźlicę.
I kiedy wiele lat myślałem o Tybecie, który rzekomo nie może być nawet wspomniany publicznie, bo to denerwuje wielkiego kontrahenta, to myślałem też, że to chodzi o coś więcej niż Tybet, Tybetańczyków i Tybetanki, że jak zwykle w bajkach bywa, chodzi też po prostu o mnie, o nas, nasze dzieci. Skoro nie będziemy w stanie konkurować gospodarczo z Wielkim Kontrahentem bez narzucenia jemu naszych standardów, chociażby ochrony praw człowieka i prawa pracy, to prędzej czy później - Wielki Kontrahent narzuci nam swoje prawa, bo będziemy chcieli jakoś z nim żyć. Nastąpi dyfuzja.
I kiedy dzisiaj rano zwijaliśmy się z kolegą, żeby jakoś zamówić towar do hurtu, widząc, że kolejny tydzień nie ma nigdzie konkretnych, a potrzebnych w branży urządzeń przypomniałem sobie te lekcje z liceum, o dywersyfikacji i o tym, że już rok temu ktoś mówił, że pandemia nauczy tak zwany zachód, że postąpił nierozsądnie umieszczając wszystkie sznurki kooperacji w jednym miejscu U Wielkiego Kontrahenta.
I przypomniało mi się, że w niedzielę byliśmy z dziećmi w Muzeum Kolejnictwa w Jaworzynie Śląskiej i Pan Zbigniew, Kustosz, opowiadał nam o każdym parowozie nie jak o przedmiotach, ale o osobach. Jak o kimś, kogo znał. A znał te parowozy po imionach, umiał rozszyfrować ich skomplikowane nazwy, wiedział skąd pochodziły, ile jeździły, na jakich trasach. Miałem wrażenie, że się uśmiecha i jest zarazem smutny, jak podmiot liryczny zbioru wierszy Ryszarda Chłopka, który to zbiór w tym roku wychodzi w Brzegu. Zatem uśmiechał się i był smutny. Dokładnie tak.
Patrząc na polski parowóz z roku 1931, oryginalną konstrukcję Zakładów Taboru Kolejowego w Chrzanowie, których wyprodukowano łącznie 99, a których ostały się dwie sztuki, w tym jedna w Jaworzynie - pomyślałem też o takim odcinku Top Gear, w którym Jeremy Clarkson jeździł po legendarnych wytwórniach brytyjskich samochodów, których już nie ma. I stojąc wśród ruin jednej z nich powiedział do kamery:
- Problem nie w tym, że nie produkujemy już samochodów, problem w tym, że nie produkujemy już niczego.
Także wspominając Pana Zbigniewa, Kustosza Muzeum z Jaworzyny, ewidentnie byłego kolejarza i moje dzisiejsze grzebanie po sieci za produktami, których nie ma, bo bez względu na to jaką metkę mają, jaki znaczek firmowy jest na obudowie - produkuje je zapewne jedna wielka fabryka w Chinach - pomyślałem o lekcjach ekonomii w liceum, o Tybecie, o parowozach i puenta mi wyszła jakoś tak:
- Problem nie w tym, że nie produkujemy już parowozów, ale w tym, że nie produkujemy już niczego
i niczego się nie uczymy.