Luksus to
jest coś „ekstra" - jak by to ujął jeden z bohaterów „Misia". Luksus to taka
„ekstradycja". Stara tradycja.
Nauki
ekonomiczne definiują luksus jako, z grubsza rzecz biorąc, coś, na co popyt
rośnie bardziej niż proporcjonalnie w stosunku do wzrostu dochodów. W tym
sensie luksusem nie są na przykład artykuły pierwszej potrzeby, takie jak chleb
i mleko, ponieważ ich konsumpcja nie wzrasta wraz z zawartością portfela. Nikt
nie będzie kupował codziennie dziesięciu chlebów zamiast jednego tylko dlatego,
że nagle zaczął więcej zarabiać.
Teoria
potrzeb Maslowa nie określa luksusu jako czegoś absolutnie zbędnego. Wszystko,
czego pragniemy i potrzebujemy, jest w jakimś sensie „potrzebne" do życia.
Luksus jest jedną z ludzkich potrzeb.
Luksus
to jest coś „ekstra" - jak by to ujął jeden z bohaterów „Misia". Luksus to taka
„ekstradycja". Stara tradycja. Tak jak wtedy, gdy ukradną nam wóz, a muszą nam
oddać samolot. Ale po kiego wała nam samolot?
Luksus jest pojęciem
relatywnym. Brzmi to jak banał i w pewnym sensie jest banalne, jak wszystko, co
względne. Nie chodzi jednak tylko o to, że jednemu wystarczy chleb z masłem, a
drugiemu potrzeba ostryg i szampana na śniadanie (tak na przykład odżywiała się
nasza narodowa gwiazda Fryderyk Szopen). Luksus może być różnie odczuwany przez
tę samą jednostkę w zależności od różnych sytuacji. Znana jest historia cesarza
Fryderyka Barbarossy, który podczas wyprawy krzyżowej upadł na kolana w kurzu
drogi, żeby napić się z kałuży, po czym oświadczył, że nigdy w życiu nie pił
cudowniejszego napoju. O tym, że zbyt wiele luksusu może nas zabić, świadczy
fakt, iż Barbarossa utonął później w jeziorze.
Luksus w dzisiejszych
czasach nieuchronnie wiedzie nasze zawistne spojrzenie w kierunku tych, którym
się udało dotrzeć na szczyt. Czasem kosztem innych, czasem ciężką pracą... i
kosztem innych. Tradycja mówi, że pierwszy milion luksusu trzeba
sobie ukraść,
żeby potem móc go pomnożyć. Kolejny z naszych narodowych bohaterów doktor Jan
Kulczyk zbudował imperium sięgające gwiazd, ale zaczynał niekoniecznie od
pastowania czyichś butów. Ba, jego ojciec, który sam był utalentowanym
biznesmenem, zostawił mu w spadku milion dolarów. Luksus bywa więc dziedziczny.
Tym, którzy przywykli
już do życia w luksusie, może on wydawać się jak zimny miód. Kupili już
wszystko, co mogli kupić, objechali świat dookoła. Polecieli w kosmos, jak ten
amerykański turysta, którego przedsiębiorczy Rosjanie wystrzelili z Bajkonuru
za 20 milionów dolarów. Nic więcej im nie pozostało, za wyjątkiem najważniejszego,
czyli syzyfowej
wędrówki w głąb siebie, ciężkiej pracy nad swoim charakterem i
intelektem. Niestety nie jest to już tak proste, a i pieniądze mogą w tym pomóc
jedynie w ograniczony sposób. Jeżeli ktoś nie przestał być głąbem na drodze do
luksusu, prawdopodobnie po osiągnięciu celu głąbem pozostanie już do końca
życia. Nie ma luksusu w wymiarze ducha.
Luksus może też być
zwykłym stylem życia. Ci, którzy mają niefart i wypadają z kręgu milionowych
pensji i kontraktów, willi na Lazurowym Wybrzeżu oraz rejsów prywatnymi
odrzutowcami, tracą coś więcej niż tylko zawartość konta. Utrata luksusu
skazuje ich na swoistą banicję. Nie mogą już dzielić hobby i wakacji ze swoimi
bogatymi przyjaciółmi. Nie stać ich na chodzenie do tych samych restauracji,
grę w kasynie oraz rozbijanie się drogimi samochodami. Lexus to niekoniecznie
luksus.
Luksus kojarzy nam się
z obecnym kryzysem. Nasz kryzys wynika z luksusu innych. Bankierzy, tłuste koty
z
Wall Street, spekulanci i
kolaborujące z nimi rządy państw, nie znający się na ekonomii ignoranci,
szukający jedynie wygodnej synekury; nie pomni, że budżet ich kraju stoi na
skraju przepaści. Instrumenty finansowe są dziś tak wymyślne, że przy nich
słynny oscylator ekonomiczny Bagsika i Gąsiorowskiego z początków naszego
polskiego romansu z kapitalizmem wydaje się być prymitywnym i mało pomysłowym
sposobem na zbicie fortuny.
Luksus był pojęciem
mocno nastygmatyzowanym w poprzedniej epoce naszej narodowej świadomości.
Socjalizm próbował wybić obywatelom z głowy wszelkie luksusy, ale z
umiarkowanym powodzeniem. Luksus miał być kojarzony z przepychem
zgniłego
Zachodu oraz niesprawiedliwością społeczną
Sanacji. Oddalając perspektywy
luksusu od ludu, władza uczyniła z niego jedynie święty Graal, sama zresztą
niczego sobie nie odmawiała. Mao Zedong wcinał tłustą rybę w oleju, podczas gdy
Chińczycy umierali z głodu całymi milionami. Czołowa ideolożka grupy
Baader-Meinhoff Ulrike, nie chcąc narażać swoich małych dzieci na zepsucie
luksusami kapitalistycznego RFN-u, chciała oddać je do przytułku w Palestynie,
żeby wyrosły na porządnych towarzyszy.
Luksus w istocie może
przyczynić się do zniszczenia sztuki. Kupiony ostatnio przez grupę
pseudoartystów za 263.200 tys. euro 17-wieczny oryginał „Ukrzyżowania" Pietera
Breugela został zdeformowany. W miejsce twarzy ukrzyżowanego Jezusa pojawiła
się głowa insekta. Gdyby nasz rodzimy artysta domalował wąsy freskom w bazylice
świętego Piotra, prawdopodobnie żadne luksusy nie uratowałyby go przed linczem.
Wszyscy żyjemy mirażem
luksusu. Nurzamy się w jego dwoistości. Bo czyż nie jest on czymś właściwie
zbędnym, a jednocześnie czymś, czego stale nam brakuje? Każdy wie, bez luksusu
można się obejść, można bez niego żyć. Ale co to za życie?
Łukasz
Ślipko
l.slipko@hotmail.com