Niełatwe były dzieje przesiedleńców z południowo-wschodnich terenów II Rzeczpospolitej. Opuszczali rodzinne strony w bydlęcych wagonach, zabierając ze sobą znikomą namiastkę dorobku i traumatyczne przeżycia. W kraju czekała ich wielka niewiadoma.
Droga do Załuża
„Tam, gdzie kraczą wrony” – Witalisa Błażejewskiego pielgrzymka na Wołyń
W nowych dowodach tożsamości, wprowadzonych w 1951 r., obok miejsca urodzenia pojawił się zapis – Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR). Wtedy niewiele mówiło się o tej części historii Polski, a wyznania ocalałych z pogromu Kresowian również nie były wskazane, dlatego też obraz wojennych wydarzeń na wschodzie ujrzał światło dzienne dopiero po wielu latach. Jerzy Kochanowski w artykule Kresy (w) pamięci pisze o „urzędowej amnezji”, o „alergicznej reakcji” władz na każdą wzmiankę o Kresach*. Na przestrzeni lat sytuacja zmierzała w różnych kierunkach, zawsze zgodnych z polityką państwa: „Pamiętanie Kresów w PRL było niełatwe, pełne zakrętów, zaskoczeń i niespodzianek.” Ową pamięć w polskiej, powojennej rzeczywistości, autor artykułu porównuje do sinusoidy. Kresy były groźne dla propagandy, bowiem: „funkcjonowały w społecznej świadomości niemal jako matecznik polskości autentycznej, wolnej od komunistycznego znieprawienia”.
W kraju temat ten pojawił się z opóźnieniem w stosunku do działalności emigracyjnej. Powrót na łamy datuje się od 1955 r., wówczas zaczęły ukazywać się reportaże związane z „drugą deportacją”. W 1956 r. na wiecach wśród haseł domagających się wolności ujawniły się żądania zwrotu Kresów. W istniejących wydawnictwach, za sprawą cenzury, Kresy przestawały być postrzegane jako Arkadia, a zastępczym tematem stał się kolonializm. Takie spojrzenie na zagadnienie wypływało zgodnym głosem od rządu polskiego i sowieckiego. Polaków potraktowano jako imperialistów, którym Związek Radziecki oddał przysługę pozbawiając brzemienia kolonialisty. Niestabilność w ocenie problematyki kresowej, zawirowania polityczne, ta sinusoida, o której pisze Kochanowski, zapewne była czynnikiem hamującym chęci pisarzy do podejmowania tematyki kresowej w utworach literackich.
Ani cenzura, ani niesprzyjająca polityka nie miały jednak wpływu na to, co tkwiło głęboko w duszach Kresowiaków. Dom rodzinny, miejsca, ludzie i sprawy ciągle żyły w opowieściach i w myślach, natomiast ten inny, specyficzny sposób myślenia o Kresach powodował szybkie integrowanie się środowiska. W kościołach na terenach zasiedlanych znalazły miejsca cudowne Madonny z kresowych sanktuariów, w domach przechowywano przedwojenne pamiątki, tworzyły się rodzinne muzea. Domorośli poeci pisywali przepełnione miłością, nostalgiczne utwory, być może nie mające wielkiej wartości literackiej, ale przekazujące naturalne uczucia, dające upust skrywanym emocjom. Utwory te przetrwały dzięki solidarnemu przekazowi w rodzinach, w środowiskach Kresowian w kraju i poza granicami, bowiem zdarzało się, że czasami z zagranicy trafiały z powrotem do kraju.
Trwałość uczucia do małej ojczyzny na wschodzie wspomagały wyjazdy do miejsc rodzinnych nazywane pielgrzymkami lub podróżami sentymentalnymi na Kresy. Pokłosiem takich peregrynacji są liryki oraz poetyckie relacje, także te, nigdy nie wydane lub opublikowane tylko w lokalnej prasie, cytowane w artykułach, spisane na luźnych kartkach, przekazywane z rąk do rąk. Przykładem takiej właśnie dystrybucji jest utwór poety-amatora Witalisa Błażejewskiego pt. Tam, gdzie kraczą wrony**, który został opatrzony dedykacją: „koledze z lat dziecinnych” i datą - 1985 r.
Jest to poemat opisowy, składający się z sześćdziesięciu czterowersowych zwrotek, pisanych regularnym dziesięciozgłoskowcem stanowiący zarazem relację z wizyty w rodzinnych stronach i poetyckie wspomnienie młodzieńczych lat spędzonych na Wołyniu. Podmiot liryczny to człowiek związany emocjonalnie z opisywanym krajobrazem, ludźmi i wydarzeniami - to alter ego autora. Pierwsza część poematu jest przesycona tęsknotą za ukochaną wioską Załuże w powiecie krzemienieckim, barwnie położoną wśród pagórków i potoków. To krajobraz z dzieciństwa, odtwarzany wspomnieniem i wyobraźnią, to czas beztroskich, radosnych dni, „widziany w jasnym kolorze”, gdy do pełni szczęścia „wystarczył chleb na stole”.
Już w pierwszych strofach znajdujemy zapewnienie, że nie ma piękniejszej wioski na świecie. Poeta rozpoczyna opowieść tak, jak zwykle rozpoczyna się baśń: Załuże to wieś malownicza, cicha, „leży daleko na końcu świata /hen za górami i za lasami”. Tam każdej zimy ziemię ścinały siarczyste mrozy i chociaż wczesną wiosną topniejący śnieg tworzył wielkie błota, to później, po roztopach, majowe słońce zamieniało tę okolicę w prawdziwy raj.
Najpiękniej było kiedy już słońce
Ogrzeje ziemię, zapachnie majem
Zakwitną łąki, pola i sady
Wtedy Załuże nazwałbym rajem.
Kukułka kuka, bocian klekocze
A w lesie ptaki tworzą symfonię.
W polu skowronek a w stawie żaby
Cały świat jakby w muzyce tonie.
Następne zwrotki zawierają z zadziwiającą dokładnością odtworzony krajobraz: wszystko ma swoją nazwę: rzeki, potoki, ścieżki, pagórki, oraz łąki tonące w wielkiej ilości wonnych ziół. Nazwy geograficzne i przyrodnicze mieszają się z nazwami regionalnymi i gwarowymi, zdarzają się określenia pochodzące od nazwisk właścicieli ziem i gospodarstw.
Łąki się ciągną aż pod Rachmanów
A z drugi koniec pod Bacajami
Stamtąd też strumyk nieduży płynie,
Wężem się kręci poza spławami.
Wejdziesz na spławy po trzęsawiskach
Słońce zachodzi gdzieś nad Obyczą
Zamoczysz nogi w przyjemnej wodzie
Czajki nad głową zjadliwie krzyczą
Na łące znajdziesz lecznicze zioła
Bobrek trójlistny, szałwia łąkowa
Jaskier, żywokost i ciemięrzyca
Pachnący kozłek i łąk królowa.
I na Bacaju rosną też zioła
Rozchodnik kwiatem Górę ubiera
Ostrzeń – psi język i lulek czarny
A niżej w dole rośnie dędera.
W dalszym ciągu wspomnień Błażejewski odtwarza w pamięci takie szczegóły, jakby nigdy nie opuszczał tego miejsca. Zna nazwiska gospodarzy mijanych po drodze zagród, o każdym jest w stanie coś interesującego opowiedzieć. Mijając zagrody idzie drogą w kierunku Szumska, a znajoma droga do miasteczka dostarcza pielgrzymującemu poecie wielu wzruszeń i zachwytów. Najpiękniej bywało tam latem, bo do tego co cieszyło oko dochodziły jeszcze niepowtarzalne zapachy i dźwięki:
Lato upalne, trawa urosła
Przychodzi pora na sianokosy
Z pola dobiega głos przepióreczki
O wschodzie słońca już klepią kosy.
A potem pora na zwózkę siana
Więc drabiniaki, olbrzymie, duże
Śpieszą się by ich deszcz nie zamoczył.
A sianem pachnie całe Załuże.
Po sianokosach nadchodzą żniwa
Tam o maszynach nikt nawet nie śnił
Wszyscy sierpami skrzętnie zbierali
Kiedy szli z pola, to brzmiały pieśni.
Załuże leży jak na obrazku
Po jednej stronie faliste pola
Po drugiej stronie kwieciste łąki
Środkiem wieś płynie jakby gondola.
W tym miejscu kończy się zjawiskowy obraz malowany przez wspomnienie i pojawia się głos przywróconego do rzeczywistości narratora opowieści:
Gnany tęsknotą i ciekawością
Więc się zerwałem jak urzeczony
I wyruszyłem w „Świętą pielgrzymkę”
By raz choć ujrzeć rodzinne strony.
To tęsknota sprawiła, że „urzeczony” jej zachowanym w pamięci pięknem, postanawia stanąć raz jeszcze na tej ziemi. Po długiej i męczącej podróży w końcu nadszedł czas konfrontacji. I oto stoi stęskniony poeta przed swoją widzianą w sennych marzeniach wioską. Odczucia, jakie temu aktowi towarzyszą są bezcenne i nieporównywalne z żadnymi innymi:
Ni panorama spod Borodino
Ani wodospad szumem Niagary
Ni w Budapeszcie Góra Gelerta
Nie dały przeżyć tak wielkiej miary.
Niby ot taka wioska zwyczajna
I co tam kogo ona obchodzi,
Jednak inaczej ten na nią patrzy
Który tam wyrósł, tam się urodził.
Przez lat trzydzieści o niej marzyłem
A ileż razy mi się też śniła
Tyle lat przecież jej nie widziałem
Jakże się teraz ona zmieniła.
Aż oniemiałem z tego wrażenia
Dawniej tak piękna wioska spokojna
Dziś smutek wieje z każdego kąta
Okrutne piętno wyryła wojna.
Dziś tu nie znajdziesz swego rodaka
Został wygnany jak Adam z raju
Każdy, kto nie chciał rozstać się z duszą
Musiał uciekać ze swego kraju.
W tym miejscu pojawiają się pretensje, że - jak wielu rodaków - został oderwany od swoich korzeni, że musiał pozostawić dziedzictwo z „dziada pradziada”, by ratować życie. Pomimo upływu czasu nadal czuje się związany z tą krainą, bo pozostały tu szczątki praojców. Cmentarz jest „barbarzyńsko zaniedbany”, jednak nie da się zaprzeczyć, że Polacy byli gospodarzami tej ziemi – snuje opowieść Błażejewski – potwierdzają to groby z dającymi się odczytać polskimi nazwiskami, a ich ilość świadczy o długiej historii.
W czasie rozważań, uwagę narratora przykuwają zmiany w krajobrazie: zdewastowane zabytki, zaniedbane domostwa, leżące odłogiem pola; jakby „jakaś nieznana siła” postarała się by zniszczyć wszystko to, co powodowało, że była to kraina taka szczególna.
I tylko bieda gdzieś w rowie płacze
A nawet ziemia przestała rodzić.
Był jeszcze jeden świadek polskości, to parafialny kościół, który stał na wzniesieniu w miasteczku, poeta zauważa, że był to obiekt bardzo ważny ze względów religijnych i społecznych, stanowił bowiem symbol odrębności religijnej i narodowej.
W centralnym punkcie i na wzniesieniu
Kościół ozdabia wschodnie rubieże,
Z której byś strony zdążał do Szumska
Najpierw zobaczysz kościoła wieże.
Kościół tam spełniał podwójną rolę
Przez posłannictwo wszczepiania wiary
Wszczepiał też w wiernych polskiego ducha
Wzmacniał na siłach ten ród prastary.
A kiedy po mszy wyszli z kościoła
To zamieniali z sobą uściski
Na kogo spojrzysz toć wszyscy swoi
Albo był krewny, albo też bliski.
Stojący na placu kościelnym poeta-pielgrzym, widzi przed sobą ruinę: opustoszałą, podziurawioną, zarośniętą. Nie ma dzwonu na dzwonnicy, mur okalający plac jest zburzony, z okien wypadają futryny, nie ma też krzyża na jednej z wież.
Ginie zabytek na dawnych kresach,
Który wzniesiony polskich rąk pracą
Tylko zostały wzniosłe jesiony
A na nich wrony siedzą i kraczą.
Jakby w nich były zaklęte dusze
Jakby proroctwa jakieś złowieszcze
Nad tą krainą kraczą żałośnie,
Aż ci po ciele przechodzą dreszcze.
Złowieszcze krakanie wron to według autora pomstowanie za niszczenie symboli polskości, to przepowiednia i nawoływania tych, co odeszli, żeby wracali tu, gdzie zostawili swe serce.
Jakby wzywały tych co odeszli
Jakby wołały ludzkim językiem
Czas jakby stanął leniwie w miejscu
A wrony kraczą swoim nawykiem.
Tych rozproszonych po całym świecie
Wrony wołają jakoby te dzwony
Hej! Powracajcie no bo zostało
Tam wasze serce – gdzie kraczą wrony.
Po lekturze tego utworu, trudno się zgodzić z opinią, że Kresy tak łatwo odchodziły w niepamięć, skoro po trzydziestu latach rozłąki wizyta Błażejewskiego wyzwala takie emocje zarówno w autorze, jak i w czytelniku.
Wysadzony Kościół w Szumsku, 1999 r. (zbiory autorki)
Zdewastowany kościół w Szumsku, ostatecznie wysadzony w powietrze w latach sześćdziesiątych XX wieku, został odbudowany i wyświęcony w 2005 roku. W pracach brali udział szumszczanie narodowości polskiej i ukraińskiej, również wyznania greko-katolickiego. Na uroczystość konsekracji przyjechali dawni mieszkańcy parafii szumskiej i ich potomkowie: fundatorzy i darczyńcy z Polski, oraz przedstawiciele Polonii z całego świata.
Świątynia w Szumsku - stan obecny (foto: L. Chojnacka)