Czerwone noce – wspomnienia Henryka Cybulskiego, dowódcy oddziału samoobrony w miejscowości Przebraże na Wołyniu, spisane zostały na podstawie notatek autora z lat wojny. Główny wątek dotyczy lat 1942-1944, to jest czasu, kiedy autor dowodził oddziałem.
Walka o prawo do życia
Henryk Cybulski – Czerwone noce
Henryk Cybulski "Harry"
Książka została wydana po raz pierwszy w 1966 roku i jest postrzegana jako jedna z pierwszych publikacji ukazujących sytuację ludności polskiej na południowo-wschodnich terenach Polski w czasie II wojny światowej.
Henryk Cybulski przed wojną był polskim sportowcem, sięgającym po medale w takich dyscyplinach jak strzelectwo, biegi przełajowe i długodystansowe. Osiągnięcia w sporcie spowodowały, że stał się sławny, a to z kolei utorowało mu drogę do objęcia stanowiska leśniczego w nadleśnictwie Kiwerce na Wołyniu. Było to intratne jak na tamte czasy zajęcie dla młodego człowieka, wywodzącego się z licznej, wiejskiej rodziny.
Wojna w 1939 r. ominęła Cybulskiego z prozaicznego powodu – nie został powołany do wojska. Problem ten dotyczył wielu innych młodych mężczyzn, gotowych stanąć do obrony kraju przed najeźdźcą. Powodem był brak dostatecznej ilości broni potrzebnej do zarządzenia pełnej mobilizacji. Dobra kondycja i sportowe zacięcie być może uratowały mu życie, kiedy w czasie okupacji sowieckiej wraz z innymi leśnikami został wywieziony na Sybir. Wiosną 1940 roku uciekł z obozu i – biegnąc i idąc pieszo po 60 km dziennie – po 6 tygodniach dotarł z powrotem do domu. Nie mógł jednak ujawnić swojej obecności w rodzinnej wiosce, musiał się ukrywać, często zmieniając miejsce pobytu. W 1942 roku wstąpił do Armii Krajowej w Łucku, a w kwietniu 1943 został wyznaczony przez dowództwo na stanowisko komendanta wojskowego oddziału samoobrony w Przebrażu. Funkcję pełnił do czasu wkroczenia na te tereny Armii Czerwonej (styczeń 1944 roku), wówczas oddziały te na całym Wołyniu przestały istnieć. Do tego też czasu funkcje komendanta cywilnego pełnił Ludwik Malinowski.
Czerwone noce to cenny dokument dotykający tych samych spraw, co Apolinarego Oliwy Gdy poświęcano noże. Rafałówka i Przebraże współpracowały ze sobą, działały na tych samych zasadach i często przeprowadzały wspólne akcje. Pamiętnik Cybulskiego jest dopełnieniem i wzbogaceniem obrazu przedstawionego przez Oliwę. Obraz ten dotyczy rzeczywistości, w jakiej znalazła się ludność polska na Kresach w latach okupacji niemieckiej, w czasie bezkarnych poczynań nacjonalistycznych band Ukraińskiej Powstańczej Armii; zbrodni przeciwko ludności polskiej oraz bratobójczych mordów na tej części ludności ukraińskiej, która nie poddała się banderowskim nakazom.
Eskalacja nienawiści na południowo-wschodnich rubieżach Polski nastąpiła po wkroczeniu niemieckich wojsk. Cybulski potwierdza opinię innych świadków i wypowiadających się na ten temat badaczy:
Wielonarodowy Wołyń, zamieszkiwany przez Polaków, Rosjan, Ukraińców, Żydów, Niemców i Czechów, był terenem sprzyjającym zgodnemu współżyciu. Narzucała to po prostu życiowa, codzienna konieczność. Zakłócić to współżycie mógł tylko czynnik zewnętrzny: bałamutna, obliczona na posiadanie wzajemnej nienawiści i antagonizmów polityka, jaką zastosował hitlerowski okupant.
Na mocy paktów o współpracy z okupantem nacjonaliści ukraińscy objęli we władanie praktycznie wszystkie ważniejsze instytucje w rejonie. Ufni w hitlerowskie obietnice o „samostijnej Ukrainie”, czuli się bezkarni i upoważnieni do grabieży i rozbojów, gdy tymczasem Niemcy, przebywając na obcej sobie ziemi, potrzebowali pomocników. Okupanta mało obchodziła ich racja bytu czy niebytu ukraińskiego państwa. Stawką były bogactwa naturalne ziemi, która od wieków uchodziła za „spichlerz Europy”. Sprawnie uformowane zastępy ukraińskiej tzw. czarnej policji (od czarnych mundurów) miały usprawnić akcję rabunkową polskich dworów, często zawierających unikatowe zbiory dzieł sztuki w każdej postaci. Skarby polskiej kultury ginęły wywożone do Rzeszy lub płonęły w podpalanych domostwach, dewastowanych dworkach czy profanowanych kościołach. Nacjonalistyczne oddziały odgrywały również rolę strategiczną – tworzyły logistyczne zaplecze, przy czym sprawnie zabezpieczały tyły frontu dla posuwającej się w głąb Rosji niemieckiej armii. Wkrótce pseudożołnierze, dobrze zorganizowani i zaopatrzeni w broń przez Niemców, mieli możliwość zdobyć „wprawę” w masowych egzekucjach na ludności żydowskiej. Byli użyteczni, bo mieli rozeznanie w terenie i sprawnie odnajdywali znajdujących schronienie poza gettem Żydów, a ponieważ znali status majątkowy swoich żydowskich sąsiadów, przydawali się w rabowaniu ukrytego przez ofiary mienia.
Współpraca z okupantem, poza tym, że gwarantowała uzbrojenie, dawała upowcom możliwość rozwoju. Zarządzana co jakiś czas mobilizacja nie raz przybierała krwawą formę. Atamani-komandiry nie tolerowali odmowy, nie znali litości dla opornych. Młodzi ukraińscy chłopcy nierzadko zmuszani byli do wstąpienia w szeregi UPA. Dowództwa zadbało o szkolenie dla nowo wstępujących, powstawały ośrodki szkolenia dla kadry (np. w Trościańcu). Armia UPA rozrastała się, zbroiła, szkoliła i niebawem zaczęła przypominać regularne wojsko. Nasilenie akcji mobilizacyjnych nastąpiło w zimie 1942-1943 roku. Na wiosnę pierwsze sotnie ruszyły do lasu w okolicy wsi Kołki, po drodze mordując i paląc. Ten krwawy pochód kroczył ze śpiewem:
Czorne more Dniprom proplywe,
Ataman na Moskwu nas wede Sława Bohu czest...
Smert Lacham, żidiwskoj komuni
Cybulski podaje także przykład generalnej mobilizacji poprzedzającej zdecydowany atak na Przebraże. Podczas tej akcji ci, co mieli odwagę odmówić udziału w wyprawie, byli rozstrzeliwani. Nie oszczędzono nawet własnych kapłanów: śmierć dosięgła stanowczo sprzeciwiającego się planowanemu atakowi popa Szymińskiego z miejscowości Rudniki.
Kolejność wydarzeń na Wołyniu opisana przez Henryka Cybulskiego pokrywa się z relacją Apolinarego Oliwy. Tuż po wkroczeniu Niemców rozpoczęła się czystka etniczna, która początkowo dotyczyła osób narodowości żydowskiej. Masowe rzezie odbywały się według ustalonego przez okupanta szablonu. W pierwszej kolejności żydowskie rodziny z miast i wsi przesiedlano do gett, następnie zarządzano likwidację getta. Zabijano na miejscu w ulicznych egzekucjach lub wywożono na miejsce kaźni, najczęściej były to miejsca na uboczach, w lasach. Ludzi pozbawionych ubrań i biżuterii zganiano do przygotowanych wcześniej dołów, kaci strzelali w tył głowy z pistoletu. Wypełniony zwłokami dół zostawał pokryty cienką warstwą ziemi. Na Wołyniu większą część czynności wykonywana była przez schutzmanów, czyli czarną policję przeznaczoną do „czarnej roboty”.
Pierwszy masowy mord na ludności polskiej miał miejsce 13 listopada 1942 roku – wtedy zginęli z rąk upowców wszyscy mieszkańcy wsi Obórki. Wieś leżąca na uboczu, z dala od większych miast i głównych dróg, dawała schronienie tułającym się Żydom, ocalałym z pogromu oraz zbiegłym z niemieckiej niewoli żołnierzom radzieckim. Schutzmani w pierwszej kolejności aresztowali siedemnastu mężczyzn, których wywieziono ze wsi i prawdopodobnie zgładzono, następnie 15 listopada zbrodniarze powrócili do wsi, spędzili kobiety i dzieci (ok. 50 osób) do jednego domu, po czym małymi grupami prowadzali do stodoły i tam mordowali. Cztery kobiety, które w tym czasie nie przebywały we wsi, zostały ostrzeżone przez Ukraińca, nie zdołały jednak się uratować, bo wkrótce zostały zaprowadzone do stodoły i zabite. Jedna tylko kobieta została ocalona. Gdy wróciła do Obórek i zastała pustą, spaloną wieś, udała się do Rudnik. Przerażony Ukrainiec kazał żonie zaopatrzyć ją w prowiant, nocą wywiózł do wsi Bogusławka i przekazał pod opiekę innemu gospodarzowi. Kiedy i ten nie mógł jej zapewnić bezpieczeństwa, przekazał kobietę innemu Ukraińcowi o nazwisku Kozak.
– Nie martw się – pocieszał ją po drodze chłop. Ten Kozak [...] to porządny chłop. On z tymi [...] bandytami nie ma nic wspólnego.
Kobieta przybywała w rodzinie Kozaka przez całą zimę. Wiosną została odwieziona do Przebraża, tam opowiedziała o tragicznych losach swojej wsi Obórki.
Ataki ukraińskich band wzmagały się od wiosny 1943 roku. Wiadomo było, że są to zbrodnie na tle idealistycznych mrzonek UPA, że nie ma możliwości ich uniknięcia, a wszelkie próby ugody i mediacje są bezskuteczne. Wieści o okrucieństwie i wyszukanych sposobach zabijania stosowanych przez upowców rozchodziły się po całym Wołyniu. Budziły wstręt, odrazę i przede wszystkim strach wśród ludności polskiej. W tej sytuacji jedynym wyjściem była dobrze zorganizowana obrona. Rozbitkowie oraz zagrożona ludność okolicznych wsi chroniła się w większych, mocniejszych strategicznie ośrodkach, gdzie powstawały oddziały samoobrony. Tworzyli je mężczyźni pragnący chronić swoje rodziny. Część z nich po wrześniu 1939 roku ukrywała się w lasach, tworząc partyzantkę. Stanowili oni cenny nabytek, ponieważ mieli żołnierskie doświadczenie. Była to niewielka grupa mająca za zadanie przeszkolić chętnych, młodych, zdeterminowanych chłopców, którzy rwali się do walki – wystarczyło mieć broń, ale niestety dowodzący nie mogli jej zapewnić. Niewielką ilość dostali od dowództwa AK w Łucku, część broni pochodziła z handlu od nielegalnych dostarczycieli. W miarę pogarszania się sytuacji udało się zdobyć broń „legalnie” od Niemców z ich nieźle zaopatrzonych magazynów (tu Cybulski potwierdza sytuację opisaną we wspomnieniach Apolinarego Oliwy). Zasoby uzupełniała broń wydobywana z kryjówek w lasach, na bagnach i trudno dostępnych miejscach, pochodząca z poprzednich wojen, a nawet powstań. Chętni rzemieślnicy pod okiem podoficera broni pancernej stawali się obozowymi rusznikarzami. Naprawiali, usprawniali, często dorabiali części, aby broń mogła działać i pasowała do dostępnych naboi. Dowództwo Przebraża zarządziło delegalizację prywatnej broni, przechowywanej od lat przez ludność cywilną, która wiedziała, że wszystka broń [...] powinna znaleźć się w posiadaniu tych odważnych, wyszkolonych żołnierzy. Zgromadzono wielkie ilości tego, co zdołano wyprodukować prawie we wszystkich krajach na przestrzeni co najmniej trzydziestu lat.
W konfrontacji z układem sił ukraińskich skierowanych do głównego ataku oddział Cybulskiego nie przedstawiał się najlepiej. W okrążonym Przebrażu przebywało ponad 20 tysięcy ludności (w wielu źródłach spotyka się opinie, że dane dotyczące liczby ludności są zawyżone) chronionej przez około 800 żołnierzy. Dowództwo liczyło na pomoc z zewnątrz od partyzantów polskich i radzieckich, z którymi już wcześniej nawiązał się przyjazny kontakt podczas wspólnych akcji. Liczył się każdy karabin i każdy żołnierz, chodziło o życie bezbronnych mieszkańców obozu.
Nie byliśmy partyzantami, którzy mogli w starciu z silniejszym przeciwnikiem zwinąć obóz, opuścić cichaczem pole walki i przepaść w głębokich lasach. My nie mieliśmy drogi odwrotu. Za nami były nasze rodziny, walczyliśmy o ich ocalenie. I to nie żadna przenośnia, Tak było naprawdę.
Autor nie sprowadza do wspólnego mianownika wszystkich Ukraińców. Dzieli ich na faszystowskich nacjonalistów i na bohaterskich, narażających własne życie ludzi, którym wielu zawdzięcza życie. Cybulski podaje konkretne przykłady współpracy nawet całych ukraińskich wiosek z oddziałami samoobrony, polegającej na ostrzeganiu o planowanych napadach, udziale w ochranianiu i ukrywaniu zarówno Polaków, jak i Żydów.
Wiele ukraińskich rodzin cierpiało z powodu rozłamu wśród najbliższych, kiedy to w idealistycznym zaślepieniu synowie mordowali swoich rodziców i rodzeństwo, a mężowie swoje żony i dzieci. Bardzo źle działo się w polsko-ukraińskich, mieszanych rodzinach. Wymuszano zdradę, karano śmiercią za nieposłuszeństwo, nakłaniano do udziału w zbrodniczych akcjach. Rodziny te żyły pod ciągłą presją; często na jej członkach wykonywano wyroki śmierci, wówczas ginęli oni na równi z Polakami. Niekiedy znajdowali się w gorszym położeniu, bo śmierć nadchodziła z najmniej spodziewanej strony – z rąk najbliższych.
– To ten Waśka był kolegą szkolnym Szczepana? – zapytałem Kamińskiego, przypomniawszy sobie jego pośpieszną informację przed rozpoczęciem rozmów.
– Tak, chodzili razem do szkoły, ale nie widzieli się od lat. To zacięty banderowiec. Opowiadali mi o nim Ukraińcy, że ojciec wypędził go z domu. Chciał zamordować swoją matkę, bo jest Polką.
– A to drań! Syn chciał zamordować matkę! – wykrzyknąłem.
– A Saczk-Saczkowski? – odparł Kamiński. – A Jaromelec? Powiesili swoje żony. To fakty. A takich faktów można przytoczyć więcej.
– To jakiś obłęd... Nie mieści się to wszystko w głowie.
W niedzielę 11 lipca 1943 roku ludność polska została zaatakowana przez bandę pulpowców. Cybulski posłużył się relacją Sławo Dębskiego, aby przedstawić przebieg walki w kościele w Kisielinie, gdzie wierni wychodzący z nabożeństwa dostawali się pod ostrzał upowców. Wielu zginęło bezpośrednio od kul. Ci, którym udało się schronić w kościele, przez wiele godzin broniło się, odpierając ataki uzbrojonych Ukraińców wszystkimi możliwymi sposobami. Osaczeni Polacy czekali na pomoc z zewnątrz, która nie nadchodziła. Przybywało rannych od kul i granatów, niebawem także Dębski został ranny w nogę.
Walka trwała do późnych godzin wieczornych. Tuż przed północą, po dłuższej ciszy, pierwsi ochotnicy uciekają przez okno na zewnątrz. Za nimi pod osłoną nocy wydostaje się cała reszta ocalałych. Najgorsza była sytuacja rannych, którzy nie mogli się poruszać. Dębski został wyniesiony przez również rannego brata i ukryty w zaroślach, gdzie pozostawiony oczekiwał na pomoc. Nad ranem usłyszał głos wołającego go po imieniu Ukraińca.
Nawoływania cichną. Wtem przerażenie odbiera mi mowę. Przede mną stoi znajomy Ukrainiec, Wiktor Podlewniak. Koniec! – przemknęło mi przez umęczoną głowę. – Tyle trudu na marne – pomyślałem i zamknąłem oczy. Otwieram je po chwili i widzę, że Podlewniak płacze. Najwyraźniej płacze. Przeklina głośno swoich pobratymców za to, co zrobili ludziom tam, pod murem kościoła, i za mnie, za ten krwawiący strzęp ludzki.
Atak na ludność polską w kościele w Kisielinie nazwany został Krwawą Niedzielą na Wołyniu i należał do szeroko zakrojonej akcji zorganizowanej przez nacjonalistyczne ruchy na całych Kresach. Na Wołyniu zaplanowano atak na cztery polskie kościoły w czasie, gdy wierni katoliccy licznie uczestniczyli w głównych niedzielnych sumach.
Innym razem, po wycofaniu się garnizonu niemieckiego z Ołyki, gdy miasto opanowane zostało przez banderowców, ponad 1500 ludzi wraz z księdzem Woronowiczem schroniło się na zamku Radziwiłłów. Oblężeni i nękani przez upowców cywile bronili się, dopóki starczyło żywności i amunicji. Gdy ich sytuacja stała się katastrofalna, zwrócili się o pomoc. Oddział Cybulskiego wraz z oddziałem Oliwy wyruszyli na odsiecz. Wśród ocalałych z oblężenia byli także Ukraińcy, którzy obawiali się o swoje życie i prosili, aby ich zabrać z całą resztą do Przebraża.
Byli to – jak się okazało – Ukraińcy, którzy nie ulegli naciskowi banderowców i starali się żyć spokojnie, dając do zrozumienia, że nie solidaryzują się z poczynaniami nacjonalistycznych band. Z poprzednich doświadczeń wiedziałem, jak często poszczególne rodziny ukraińskie popadały w konflikt z bandami UPA. Wystarczył cień współczucia czy gest przyjaźni wobec prześladowanych Polaków, aby znaleźć się na czarnej liście.
Po stronie oprawców stawia Cybulski członków Ukraińskiej Powstańczej Armii, tu wylicza różne bandy, które początkowo działały samowolnie, a z czasem łączyły się w większe grupy, zwane sotniami. Wkrótce stawały się mocne, a dobrze uzbrojone działały jak regularne oddziały wojskowe. Na Wołyniu były to głównie grupy Bandery i Bulby, nazywane od nazwisk przywódców banderowcami i pulpowcami. Autor nazywa ich faszystami ukraińskimi, gdyż działali oni ramię w ramię z okupantem niemieckim. Faszyzm niemiecki i faszyzm ukraiński cuchną jednakowo. Poza wymienionymi wcześniej schutmanami po stronie okupanta działali również własowcy. Byli to członkowie Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej pod dowództwem generała Andrieja Własowa (stąd nazwa) – kolaboranci, którzy w okupacji niemieckiej widzieli szansę na obalenie reżimu stalinowskiego w komunistycznej Rosji.
Zawsze w takiej sytuacji najbardziej cierpi osaczona ze wszystkich stron ludność cywilna. Jest to dla niej czas walki o przetrwanie, trauma, która odbija swoje piętno do końca życie nie oszczędzając żadnej ze stron. Wspomnienia Apolinarego Oliwy i Henryka Cybulskiego pokazują Kresy w świetle upadającej kultury i upadającej moralności. Dla Kresowian jest to czas egzaminu z zasad człowieczeństwa. To czas schyłku mitu o Arkadii – krainie wiecznej szczęśliwości, którą trzeba było opuścić, by ocalić życie.
Wszystkie cytaty pochodzą z:
H. Cybulski, Czerwone noce, Wydawnictwo MON, wyd. 3, Warszawa 1974.
Bibliografia
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.