Polacy, mordowani masowo przez bandy Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), tworzyli oddziały samoobrony będące zaczątkiem późniejszej partyzantki. Był to spontaniczny ruch, wywodzący się z prostych, wiejskich ludzi, broniących swoich domostw.
Walka o przetrwanie
Apolinary Oliwa – Gdy poświęcano noże
Grupy te wcielone zostały do oddziałów Armii Krajowej i Armii Ludowej, a w końcowym efekcie do powstającej na wschodzie Armii Wojska Polskiego. Należy podkreślić, że po trudach wojowania dawni amatorzy stanowili cenny nabytek dla regularnych wojsk. Byli to doświadczeni żołnierze, którzy po odbyciu zaledwie sześciotygodniowego szkolenia zasilali szeregi formacji lotniczych, artylerii i zaopatrzenia. Działania jednego z oddziałów samoobrony na Wołyniu w latach 1942–1944 opisuje Apolinary Oliwa w wydanej 1973 roku książce pt. Gdy poświęcano noże. Są to wspomnienia autora z czasu, kiedy dowodził oddziałem w miejscowości Rafałówka.
Efektem sowieckiej okupacji oraz grabieży dokonywanych przez cofające się wojska rosyjskie były opustoszałe, splądrowane pałace, dwory i zdewastowane, zbezczeszczone kościoły. Niemiecki okupant, wkraczający za sowiecką armią, dokończył dzieła zniszczenia.Tuż po wkroczeniu niemieckiej armii ukraińscy nacjonaliści przejęli ważniejsze urzędy.
Początkowo – jako nowi panowie tej ziemi – Niemcy czerpali przyjemność z polowań, chętnie utrwalali swoje trofea na zdjęciach, przypisując sobie (nie zawsze zasłużone) sukcesy łowieckie. Nawiązywali kontakty z leśnikami pracującymi niegdyś dla wywiezionych na Sybir polskich właścicieli ziemskich. Już w 1942 roku rozpoczęto masowy wyrąb lasów, rekwirowano bydło i trzodę chlewną oraz zboże. Wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, wysyłano do Rzeszy. Na ludność nakładano obowiązek niewolniczej pracy przy wycince drzew i przy kopaniu szańców, wprowadzono nakaz obowiązkowej dostawy żywca i płodów rolnych.
Z niemiecką precyzją wyznaczano dniówkę do wypracowania, zwykle bardzo wygórowaną, dlatego często przy wyrębie i okopach pracowały całe rodziny, w tym starcy i dzieci. Niemieccy oficerowie na obcej ziemi wspomagani byli przez oddziały tak zwanych schutzmanów. Był to rodzaj policji składającej się z nacjonalistów ukraińskich i kolaborantów, którzy zdecydowali się na współpracę z wrogiem po to, aby przeżyć. Nie brakowało również ochotników pochodzenia niemieckiego, którzy dawniej osiedlili się na Kresach oraz kombinatorów, liczących na łatwe korzyści materialne.
W latach opisanych przez Oliwę na ziemiach wschodnich panował chaos: powszechna kolaboracja, donosicielstwo, szpiegostwo i dezercja. Ludność cywilna żyła w strachu i niepewności o jutro. Wojska niemieckie wtłaczające się w głąb Rosji zostawiały pole dla działań nacjonalistów ukraińskich, którzy czując się bezkarnie w zorganizowanych grupach, podżegani przez faszystów, wspierani przez władze i cerkiewnych kapłanów, prześcigali się w okrucieństwie. Morderstwa na ludności polskiej były dokonywane masowo. Nocą płonęły całe wsie. Napady były zaplanowane, upowcy mieli wcześniej opracowane scenariusze, narzędzia mordu poświęcano na ołtarzach w cerkwi, oprawcy przed wyprawą otrzymywali błogosławieństwo popów – stąd zapewne wziął się tytuł książki. Apolinary Oliwa był jednym z niewielu zawodowych żołnierzy w swoim regionie. Objął dowództwo oddziału samoobrony złożonego w przeważającej części z amatorów oraz ukrywających się, zdemobilizowanych w 1939 roku żołnierzy polskich, którzy nigdy nie złożyli broni. Kiedy systematycznie wzmagały się ruchy nacjonalistyczne, podzielono uzbrojonych podoficerów i rezerwistów na cztery drużyny bojowe, odpowiedzialne za konkretne odcinki obrony. Tworzono enklawy względnego bezpieczeństwa na wzór funkcjonujących w przeszłości chutorów. Każdy z oddziałów przystąpił do budowania fortyfikacji i schronów, prowadził równocześnie szkolenia dla ludności, nauczając jak postępować w sytuacjach zagrożenia, jak chronić swoje życie i tym samym minimalizować liczbę ofiar. Dołączali do nich młodzi ochotnicy. Wystarczyło mieć broń, odwagę oraz zapał do walki. Odpowiednio przeszkoleni stawali się z dnia na dzień żołnierzami - obrońcami swoich rodzin.
Autor ujawnia zbrodniczą działalność, będących na usługach okupanta schutzmanów, którzy wspomagali, a czasem wyręczali Niemców przeprowadzających eksterminację Żydów. Podaje konkretne przykłady, powołując się na relacje naocznych świadków tych zbrodni i własne doświadczenia. Przytacza historię pewnej rodziny żydowskiej ukrywającej się w ziemiance w lesie, która wyniszczona głodem, strachem i skrajnymi warunkami, poniosła śmierć, pomimo że udało jej się uciec przed obławą. Bardzo wymowny jest opis zabójstwa ostatniego Żyda, lekarza z Łucka. Miało to miejsce na placu, gdzie siłą zgromadzona ludność polska (około 300 osób) musiała uczestniczyć w tym widowisku. Oprawcy, chcąc nadać sytuacji wymiar teatralny, nakazali swojej ofierze wygłosić ostatnie słowa. Tymczasem prowadzony na śmierć człowiek z podniesioną głową i dumą powiedział: „Nie jest żadną sztuką, gdy stu Niemców i schutzmanów prowadzi jednego Żyda na śmierć, ale przyjdzie czas, że jeden Żyd będzie prowadził stu Niemców i schutzmanów”. Ta pokazowa egzekucja uznana została za moment, w którym odchodziło w cień powszechnie brzmiące w ustach nacjonalistów hasło: „smert’ żydiwskiej komune”, a w jego miejscu pojawiło się „smert’ Lacham”.
Święta Wielkanocne 1943 roku w Brzozowym Grodzie na zawsze utkwiły w pamięci mieszkańców ocalałych po napaści bandy ukraińskiej. Oddział Apolinarego Oliwy ruszył na pomoc wsi. Miała to być pierwsza akcja drużyny z Rafałówki, swoisty chrzest bojowy. Zastali jednak już tylko zgliszcza. Siedemdziesięcioletni mężczyzna dostał się w ręce oprawców gdy – niezupełnie świadomy niebezpieczeństwa – w trakcie najazdu bandy wyruszył po konie pasące się na pobliskiej łące. Rolę katów powierzono sanitariuszom, którzy na staruszku dokonali operacji wycięcia wyrostka robaczkowego scyzorykiem, ubytek uzupełnili leśnym mchem i zaszyli brzuch workowym sznurkiem. Kiedy siny z bólu człowiek wołał o pomoc, ucięli mu język. Na koniec dobili go uderzeniami w głowę, po czym płytko zakopali w ziemi. Wiele tysięcy innych zbrodni, dokonanych na Wołyniu na ludności polskiej przez bandę Bandery i bandę Pulpy, cechowało za każdym razem okrucieństwo rozbudzone bezmiarem nienawiści.
Im dłużej patrzyłem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że nie walczymy z ludźmi, nie walczymy nawet ze zwierzętami, gdyż one nie są zdolne do torturowania siebie wzajemnie. Walczymy nie z kimś, lecz z czymś co stanowi zło w ludziach. Człowiek, istota rozumna, a jednak tak podła. Dlaczego?
Wspomnienia Apolinarego Oliwy dostarczają cennych informacji o formach działania band ukraińskich. Szczegółowo podane są nazwy napadniętych miejscowości, czas czy liczba zamordowanych osób. Ofiary często wymieniane są z nazwiska i imienia, spotyka się również dane oprawców.
Ginęły całe rodziny. Atak następował znienacka, błyskawicznie, napadający zabijali zręcznie, nawet nie schodząc z konia. Najczęściej jednak planowali eskapady nocą, wówczas wjeżdżali do osady, palili domostwa często wraz z właścicielami. Ci nieliczni, którym udało się uciec, bali się wracać do swoich wsi – piętno tych przeżyć towarzyszyło im już do końca życia.
Autor podaje przykład wsi Dobra, gdzie urządzono polowanie na mieszkańców. Zginęło wówczas siedemnaście Polaków, a każda zabita osoba miała dokładnie osiemnaście ran zadanych nożem. Ofiary banderowskiej rzezi, przy ochronie oddziałów samoobrony, zwożono na cmentarz i z należną czcią grzebano. Pogrzeby czasem przybierały postać manifestacji, a innym razem przebiegały w zupełnym milczeniu. Napawały wstrętem przypadki, kiedy niemieccy żołnierze fotografowali się przy ułożonych na wozach ciałach.
Wraz z narastającą zaciekłością upowców zwiększała się liczba drużyn samoobrony. Poza działającymi już oddziałami Rafałówki i Przebraża tworzono kolejne, na wzór istniejących. We wsi położonej osiem kilometrów od Rafałówki, powstała nowa grupa Wiszniowskiej Kolonii pod dowództwem Jana Gieleraka. Stoczyła ona około pięciu ciężkich, całonocnych bitew, odpierając skutecznie najazdy oprawców, następnie dołączyła do oddziału Apolinarego Oliwy. Pomiędzy istniejącymi oddziałami funkcjonowali kurierzy i zwiadowcy. Ponieważ w tym chaosie zdarzały się przypadki strzelania do „swoich”, zaczęto posługiwać się hasłami rozpoznawczymi. Opracowano system przekazywania informacji – na model poczty polowej ustalano miejsca, w których ukrywano meldunki. Zasady przekazywania informacji musiały być ściśle przestrzegane w grupach, w grę wchodziło przecież życie najbliższych.
W miejscach stacjonowania oddziałów samoobrony znajdowali schronienie mieszkańcy ze spalonych wsi, którym udało się ujść z życiem. Rafałówka rozrastała się, powstawały nowe domostwa, nie ustawano w budowie fortyfikacji i obwałowań, stawiano zasieki. Nie można było takiego stanu rzeczy długo ukrywać przed Niemcami. Wykorzystywano nawiązywane podczas polowań znajomości z oficerami niemieckimi, którym się tłumaczono, że potrzebna jest obrona ludności cywilnej przed rosyjskimi partyzantami. Rosjanie, zrzucani pod osłoną nocy na tyły frontu, prowadzili walkę dywersyjną, między innymi niszczyli składy amunicji, wysadzali pociągi wywożące towary do Rzeszy lub przerzucające wojsko, amunicję i zaopatrzenie na front wschodni. Łatwo otrzymywano aprobatę, ponieważ ciągle napotykało się objawy działań podziemia przeciwko armii niemieckiej. Takie wyjaśnienia były na tyle logiczne, że niemiecki komendant postanowił doposażyć Rafałówkę w broń z niemieckiego magazynu. Kilka razy dochodziło do takich transakcji, w grę wchodziły również pieniądze. W efekcie sprzęt obronny, mający posłużyć walce ze wspólnym wrogiem nazwanym „rusische Banditen” w rzeczywistości wykorzystywany był do walki z niemieckim i ukraińskim faszyzmem.
Wielonarodowość na Kresach w tych trudnych czasach bywała nieraz atutem przydatnym w zasięganiu informacji o planach wroga. Innym razem stanowiła zagrożenie, gdyż zawsze istniała możliwość szpiegostwa i zdrady. Należało mieć się na baczności, by nie skrzywdzić niewinnych bezpodstawnym oskarżeniem. Nie wiadomo było kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Jedne ukraińskie rodziny, niezhańbione morderstwami, wspomagały Polaków, ale inne były podzielone, gdyż synowie należeli do band upowskich.
W lipcu 1943 roku oddział Oliwy i oddział Cybulskiego z Przebraża, na wieść o mającym nastąpić ataku, aby temu zapobiec okrążyły ukraińską wieś Jaromla. Po wkroczeniu do miejscowości, okazało się, że bandy tam już nie ma. Mieszkańcy nie byli w stanie odpowiedzieć, gdzie udali się bandyci, więc istniała możliwość, że oprawcy ukryli się w zagrodach. Zdeterminowany Henryk Cybulski z werwą, gniewem zaczął opowiadać mieszkańcom Jaromli o poczynaniach banderowców. Nakreślił ze szczegółami obraz napaści, sceny bestialskich mordów i zadawanego ludziom cierpienia, w wykonaniu tych, z którymi łamią się chlebem. „Będziecie wiedzieć, kto buduje waszą Ukrainę” – mówił.
Chciał poruszyć w nich sumienia, wykrzesać odruch człowieczeństwa, licząc na oznaki zrozumienia i na pomoc w dochodzeniu do zgody. Wygłoszone przemówienie, choć skierowane do Ukraińców, nie było obojętne przysłuchującym się żołnierzom i choć dobrze znali te zawarte w nim fakty, na ich twarzach zauważalne były mocne wzburzenie i zawziętość. Nagle Cybulski zdał sobie sprawę ze zmian jakie wojna powoduje w człowieku.
Henryk Cybulski
[...] jakże ci, znani mi od dawna, łagodni przecież z natury ludzie „stwardnieli” [...] jakąż potwornością jest wojna i nienawiść między ludźmi, jak bardzo obcowanie ze złem skaża i rodzi zło jako skutek i konieczność obrony, wyrażającą się w konieczności zabijania przecież tylu ludzi... Ludzi często otumanionych, zdemoralizowanych, w których owe podłe czasy wyzwalały bestialstwo.
Słowa przemówienia wywołały łzy i poruszenie w tłumnie Ukraińców, którzy spodziewali się aktu zemsty i obawiali się o swoje życie. Tymczasem Oliwa zapewnił zgromadzonych, że nie są tu po to by zabijać bezbronnych, lecz by zaapelować o rozsądek, bo morderstwo niewinnych nie jest dobrym sposobem na zbudowanie mocnego państwa. Zaznaczył, że „mordercom nikt nie da władzy do ręki”.
Lipiec 1943 roku to – według wielu źródeł – czas największych i najbardziej zuchwałych napadów. Wchodziły w życie nowe, ustalane i ogłaszane na wiecach zasady. Śmierć ponosili również Ukraińcy sprzeciwiający się barbarzyńskiej, często bratobójczej wojnie, a ostrzeżenie Polaków przed najazdem groziło śmiercią tak samo jak udzielenie pomocy w jakiejkolwiek postaci. Czystka etniczna dotyczyła również relacji wewnątrzrodzinnych. Męczeńską śmiercią ginęli najsłabsi mieszkańcy Kresów.
Wspomnienia Apolinarego Oliwy opierają się na fragmentach jego pamiętnika, który ocalał ze szlaku bojowego do Berlina. Nie jest on pozbawiony poetyckich opisów miejsc, emocji i rozterek autora.
Liście drzew pokrywały się delikatną warstewką kolorowej patyny. Jesień wyciszała przyrodę, która sposobiła się do zimy. Wysokie, wieczorem lekko już przymglone niebo wisiało nad barwną ziemią jak dym ogromnego ogniska.
Nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Śnieg dawno już pokrył ziemię grubą warstwą. Biały pył zsuwał się małymi lawinkami z przygarbionych drzew. Białe pola raziły w oczy odbitym blaskiem słońca. Czyste, mroźne powietrze każdej nocy odsłaniało wyiskrzone niebo.[...]
Wigilia. Dzieci wyglądają pierwszej gwiazdki. Starsze pamiętają dobrze te dawne wigilie, mieniące się ozdobami drzewka, zapach ciast i podniosły nastrój. Jakże inna jest ta wigilia.*
Gdy poświęcano noże Apolinarego Oliwy, podobnie jak Czerwone noce Henryka Cybulskiego to opowieści o wydarzeniach przemilczanych, niewygodnych dla powojennej polityki PRL. Mimo tego były to książki bardzo popularne w kręgach przesiedleńców. Czytane i przekazywane z rąk do rąk – niczym relikwie – egzemplarze funkcjonowały jako dokument, dawały dowód na to, ile człowiek jest w stanie przeżyć. Rysowały obraz trudnych dni, gdy na ukochanej, rodzinnej ziemi zapanowały nienawiść i cierpienie.
*Wszystkie cytaty pochodzą z:
A. Oliwa, Gdy poświęcano noże, Opole 1973.
Bibliografia:
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.