W cowieczornym programie TVN24 „Kropka nad i” (9 września br.) –
przyprezydencki minister Michał Kamiński promując swojego
szefa-wizjonera, polityka formatu amerykańskiego i championa (tak, to
nie jest pomyłka), a więc – wychwalając championa… surowego karania
przestępców, odniósł się do pomysłu Donalda Tuska o przymusowej
kastracji pedofilów.
Skomplementował urzędującego premiera, który – zdaniem maglowanego przez Monikę Olejnik ministra – kopiuje doskonale pomysły PiS-u i przez to cieszy się wysoką pozycją w rankingach badania opinii publicznej!
Jeśliby była to prawda, a w istocie tak być może, Donald Tusk w trymiga powinien wycofać się z ‘championatu kastracyjnego’. Bo to populizm czystej wody. Twierdzę tak upewniony sondą przeprowadzoną w radiowej Trójce (11 września), która wykazała, że 84 procent wysyłających sms-y jest za kastracją. Takie brednie może pleść ktoś, kto świetnie pływa w wodzie mętnej, a nie w czystej. A jeśli już w czystej, to wlawszy wcześniej w siebie parę setek czystej, albo niemały antałek gruzińskiego wina (polecam: Tsinandali, zarówno białe jaki i czerwone).
Że politycy żerują na najniższych instynktach wiadomo nie od dziś. Nie dziwię się zatem, że któremuś nagle odbija i w zamiarze wywindowania własnej atrakcyjności zaczyna szokować wyrazistością poglądów i radykalizmem. Gdybym był donkowym doradcą wyperswadowałbym panu premierowi wartość ‘kastracyjnego championatu’. Nie z powodów piarowskich, a ze zdroworozsądkowych: jeśli jesteś chwalony przez wroga – czas zacząć robić coś dokładnie odwrotnego, niż to, za co cię „szanują”. Pytanie - co robić, by być postrzeganym, jako gościu pracowity a nie leniwy? Otóż to. A roboty jest po pachy: drogi, stadiony i… już przestaję wyliczać, bo to mdłe, niczym pryncypialność Julii Pitery. Niech się już lepiej dzieją obiecane cuda-niewida, w przecudnym zaśpiewie: piar, piar, piar…
Premier już wie, że przeholował i dlatego, niejako dla przeciwwagi, obiecał mi (tak jest! – mi) wypłacanie wierszówki w eurocentach już od roku 2011, czyli przed godziną zero, przypadającą na rok 2012, kiedy to pomkniemy po cudnych autostradach na cudowne stadiony.
Wydarzenia na najwyższych szczeblach władzy nabrały przyspieszenia. Wystarczyło żeby ktoś przerwał czyjś koszmar, demaskując polskiego Josefa Fritzla, pszenno-buraczanego zboczeńca z okolic Siemiatycz, którego stać jedynie na drewnianą chatynkę a na więzienne lochy już niekoniecznie. Po tym co się wydarzyło w podlaskiej wioseczce zagubionej w centrum Puszczy Knyszyńskiej, a teraz, jak donosi gazeta.pl, także w Szczecinie (!), powinniśmy sobie uświadomić, że po trosze wszyscy sąsiadujemy z Fritzlami i zdaje się deklasujemy już bezbożną Austrię. Z tym, że nie będziemy się tym chwalić. To takie nieestetyczne…
Kończąc, muszę skonstatować: cisi i pobożni płatnicy podatków są politykom niezbędni, ale to dużo za mało. Gdyby nie potwory ludzkie politycy nie mieliby popędu do działania. Potworne, prawda?
Leszek Tomczuk