sobota, 23 listopada 2024

Strauss I 228 Radetzky MarschProwadziłem kiedyś "taneczny koncert życzeń" z pełnym wyszynkiem dla gości 45+ z dużym hakiem. Zasada była taka, że na przygotowanych bilecikach uczestnicy wypisują wybrany szlagier i nikt poza nimi nie może pierwszy wyjść na parkiet.

 

Wyjątek stanowili niezdolni do tanów inwalidzi wojenni i pacjenci z niedopasowanymi protezami kończyn dolnych. Wystarczyło, że zaproszą pozostałych powstając z miejsca lub jakimś innym gestem, choćby promiennym uśmiechem. Niewyrobieni dansingowo, żeby uniknąć poruty, mieli swobodę wyboru dowolnego utworu, niechby jakieś tango-przytulango, byleby tylko wyjść zza stolika i zainicjować taniec. Moja rola polegała na odszukaniu w serwisie YouTube danego kawałka, co jest przecież dziecinnie proste.

Stosunkowo szybko ułożyła się całkiem wypasiona playlista: od Fogga, poprzez Sipińską, Krawczyka, Zenka do Freddie'go. Co chwilę napływały kolejne bileciki od tych, którzy swoje utwory już wysłuchali i odtańczyli. Jedno zamówienie odłożyłem w obawie, że popsuję dobrą zabawę. Czas zdradzić o jaki kawałek chodziło, to kompozycja Johanna Straussa (ojca) "Marsz Radetzki'ego".

Impreza rozkręcała się w najlepsze, pojawiały się coraz śmielsze propozycje, łącznie z "Je t'aime moi non plus" Jane Birkin i Serge'a Gainsbourga, a nieszczęsny Radetzki wciąż zaległ w muzycznej zamrażarce. Kombinowałem: - Odpalę na zakończenie, kiedy wytańczone do ostatnich potów towarzystwo rozpocznie wymarsz do domu? Chytry plan nie wypalił.

W środku zabawy zgłosił się autor wielce oryginalnej propozycji z pretensjami, że jest pomijany i lekceważony. - Inni przecież już po dwa razy, jako pierwsi wychodzili na parkiet, on też chce, tym bardziej, że ma z kim balować! Zapytany, czy aby na pewno podtrzymuje swój wybór, poczerwieniał i ryknął: - Nie będziesz mi mówił, co lubię słuchać i jak mam tańczyć.

Fakt, w końcu to zabawa, obiecałem zatem spełnienie życzenia. Krytyczny moment usiłowałem jednak odwlec na tyle ile się da. Po kolejnych trzech utworach ("Gdzie się podziały tamte prywatki", "Jesteś Szalona" i "Takie tango") rozmiłowany w klasykach wiedeńskich meloman przymaszerował do pupitu Dj'a z groźnym obliczem marszałka polnego Armii Cesarstwa Austriackiego i ryknął: - Grasz, qrwa, albo pieniądze oddajesz!

Cóż było robić, dla niepoznaki zagrałem "Żółte kalendarze" Szczepanika (utworu "Żółte papiery" w serwisie nie znalazłem) i pojechałem z Radetz'kim. Sala... zamarła, ten i ów popukał się w czoło wbijając wzrok w kierunku sceny i nikt nie przystąpił do pląsów. Marsz wybrzmiał do ostatniego akordu i trzeba było zagrać wiele przebojów, by uratować dobry nastrój. W międzyczasie przy pulpicie znowu zameldował się zwolennik artystów znad pięknego modrego Dunaju z żalem głębokim niczym rzeczona rzeka.

800px Radetzky 1857- Po coś mi to zrobił? Co ty puściłeś? Nikt nie chciał tańczyć i moja też odmówiła!

- Marsza tańczy się na rozkaz i na baczność - odpaliłem, jak mi się wydawało, dowcipnie.

- To był TEN "Marsz Radetzki'ego"?!

- Dokładnie ten - odparłem.

Zabawowicz posmutniał i powłócząc nogami, jak ten cudem ocalały uczestnik rozbitego CK-batalionu, odmaszerował do miejsca dyslokacji. Do rana przesiedział za stołem, wychylając co chwilę szklaneczkę, by ostatecznie czołem oznaczyć obecność w niedojedzonym schabowym. Za pociechę uznałem fakt, że partnerkę pokonanego co chwilę porywano do tańca, a ta, krążąc w pobliżu, rzucała DJ-owi porozumiewawcze uśmiechy.

 

Posłowie

Tekst powyższy piszę w czasie Koncertu Noworocznego w wiedeńskim Musikverein pod batutą Riccardo Muti'ego. "Marsza Radetzki'ego" nie wysłuchałem, bo... nie oglądam kurwizji.

 

AAA ljt okragly

 

 

 

 

Dodaj komentarz

tomczuk na pasku