Swego czasu na Riwierze Tureckiej miast cieszyć oczy kwitnącymi hibiskusami zadziwiałem się widokiem wyjątkowo licznych stacji paliw, po obu stronach jezdni, dosłownie jedna przy drugiej. Było ich tyle, i w takim zagęszczeniu, że normalny człowiek popadał w poznawczy szok. Żeby sobie popukać w czoło nie trzeba zaraz udawać się do przedsionka Azji, wystarczy rozejrzeć się po Brzegu.
Tak naprawdę pod względem dogodności tankowania Turcją jeszcze nie jesteśmy, ale ów piękny kraj prześcigamy w ilości sklepów wielkopowierzchnowych. Uwzględniwszy teren na jakim występują, mamy przecież do czynienia z wielohektarowymi centrami. Ja: dziecko ? nagich haków; młodzieniec ? reglamentowanej sprzedaży; dorosły ? schłodzonej gospodarki niedoborów i człowiek dojrzały ? totalnej konsumpcji ? narzekając ? ciężko grzeszę. Tak jest! Nareszcie jest pięknie. Ale zdaniem drobnych kupców sytuacja stała się nienormalna, choć normalny człowiek podstaw do marudzenia nie ma, bo niby dlaczego? Mamy profesjonalny, a więc normalny handel i co najważniejsze - hasło: ?Klient nasz pan?, po latach siermięgi socjalizmu, odzyskało swój sens.
Pochylając się nad brzeskimi placówkami handlowymi nie będę za nikim lobbował, spokojnie, zero reklamy, na potrzeby felietonu posłużę się nazwami własnymi, prosząc purystów o wybaczenie.
Szczególnie ekspansywne okazują się sklepy spod znaku pewnego chrząszcza (Coccinellidae) ? ?Biedna Bronka?, mamy ich w naszym mieście, póki co, sztuk trzy. Wychwalając logiczność mojej nazwy zwracam uwagę, że sieć ta jest nakierowana na określony typ klienteli, niekoniecznie noszącej urocze imię Bronisława, wystarczy, że jest niezamożna, ale zaradna, do tego stopnia, że lubi w jednym miejscu kupować różnorakie towary. Coś na ząb i coś extra na urodziny szwagra, np. latarkę dla płetwonurków (gratis dodają zeszyt nutowy) oraz krem przeciwzmarszczkowy w megasłoiku wyprodukowany w Szypliszkach za Mrągowem (ze zdrapką, główna nagroda: weekend w SPA na Honolulu, w sam raz dla Broni).
Jak wspomniałem ? mamy kilka takich sklepów a organizuje się kolejny, w atrakcyjnie położonej hali. Można powiedzieć, że ?Biedna Bronka? z plusa zrobiła minusa, ten (ujemny plus) zbankrutował a chrząszcz zyskuje świetny domek. Zapowiadając rychłe otwarcie zapewnia, że na swoich półkach rozkłada 95% towarów wyprodukowanych w Polsce. Choć biedna z niej Bronka, za to patriotka, taka portugalska Ordonka.
Niesamowity jest też ?Kaufkiller?. I znowuż moja nazwa jest bardziej adekwatna. Owo sklepisko bezlitośnie morduje wszystkich sklepikarzy, niezłym asortymentem towarów i sporym parkingiem (już za małym!), gdzie ciągle mrowie klientów. Ewidentny sukces handlowy, w zasadzie to ?Kaufkiller? zakatrupił ?Minusa? stwarzając ?Biednej Bronce? szansę na przeprowadzkę. Czy teraz pozabijają się nawzajem?
?Interes Marche? i ?Frico? z grupy handlowej ?Musztardowie?, ?Alfred? w samym centrum miasta oraz ?Ligl? nie wchodzą sobie w paradę. Działają w innych rejonach i pewnie mają się nieźle. Ale uwaga, achtung, nadchodzi! Nowo budujący się ?Waldi? na mikro działce, bez szans na wygodny parking. Dlatego z góry kraczę: ?Waldi? podzieli los ?Minusa?! Bo każdy Polak jest już zmotoryzowany. Po swoją kapustę przyjdzie metalic wehikułem na alufelgach. Niemcy wciąż myślą, że Polską rządzą kartoflani bliźniacy, a żyjąca - pomiędzy Odrą a Bugiem, Bałtykiem a Tatrami - ludzkość przemierza kraj furmankami. ?Waldi? ma ich rozkochać i rzucić na kolana obfitością towaru. Niedoczekanie!
Co nam dają wielohektarowe placówki sprzedażne? Oto ze społeczeństwa pszeniczno-buraczanego stajemy się narodem handlowców. Wszak w każdej rodzinie mamy już kogoś, kto robi na kasie, rozkłada nocą towary na regałach, ochrania teren albo stoi na promocjach. Wszystkie te miejsca to do niedawna zapuszczone tereny, które nagle wypiękniały, poprawiając wizerunek miasta. Spójrzmy na pięknie zagospodarowane tereny wokół czterech nowych stacji benzynowych. Nagle okazuje się, że to atrakcyjne działki. Ten i ów rajca wietrzy polityczną karierę na zdekonspirowaniu nieczystej gry lokalnej władzy. Może coś nagrał, albo podsłuchał, daj Bóg?
Weekendowe popychanie wózka sklepowego to nie moje marzenia. W regały idę przymuszony przeciągiem lodówki. Znam wielu turystów handlowych, którzy nad góry i morza przedkładają galerie (dla mnie ? galery!) z ogromem towaru. Moim wiernym Czytelnikom, w ramach autopromocji, przyznam się do pewnej słabości.
Namiętnie perfumuję się testerami na stoiskach kosmetycznych. Po zaaplikowaniu siedemnastego bukietu zapachowego, kiedy już odruchowo mrużą się oczy i z równowagą jest niehalo ? wtedy, z pustym koszykiem, w nieopanowanym poczuciu winy, przemykam do wyjścia. Ze spuszczonym wzrokiem, by nie prowokować sklepowej ochrony.