W studenckich czasach żyłem ze skromnego stypendium. By pozwolić sobie na odrobinę luksusu dorabiałem chałturzeniem: grywałem na... weselach.
Nikt wtedy nie zawracał głowy reklamą, public relations brzmiało tyleż tajemniczo, co egzotycznie. Pytani o jakość granej muzyki, stosowaliśmy marketingowy chwyt, którym obezwładnialiśmy weselników. Reklamowaliśmy się mianowicie sloganem: «na wielu weselach graliśmy, ale na żadnym rozwodzie». I to chwytało. Wszystkie weekendy były pracowite, nawet wesoło było, zarobiło się na piwo i waciki dla dziewczyny.
Muzyczne preludium jest pretekstem do dzisiejszych rozważań, które będą trochę śmieszne i trochę straszne. Rok 2015 dla brzeżan rozpoczął się nieciekawie. Swoje podwoje zamknęło biuro posła Sławomira Kłosowskiego z PiS.
Jak to? Dlaczego? Co się stało?
9 grudnia 2013 r. w błysku fleszy przecięto symboliczną wstęgę, by po dwunastu miesiącach lokal zamknąć, co odbyło się po wielkiemu cichu.
Parafrazując wstęp felietonu: były huczne chrzciny, ale pogrzeb przebiegł bez fanfar. Ja, jako fotoreporter, na otwarciu byłem i nawet ze dwie kwaterki miodu wypiłem.
Mógłbym więc ukuć pasujący do okoliczności slogan reklamowy: «na chrzcinach tańczę, ale na stypie nie stepuję». Całe szczęście, że na inaugurację biura nie przytaskałem kontrabasu, jak to za czasów studenckich bywało. Uczestnicy „chrzcin” byli tanecznie nastrojeni i kto wie, jaki finał miałaby impreza. Na otarcie łez zostały wspomnienia i pożółkłe fotografie.
Ech... biura żal, no bo przed kim się wyżalić, problem życiowy rozwiązać, komu interpelację podszepnąć? Od dziesięcioleci Brzeg nie ma swojego posła i jakby tego było mało: parlamentarzyści za bardzo nie chcą u nas rezydować. Skutek jest opłakany. Brzeżanie, jak te opuszczone sieroty, nie mają przełożenia na Warszawę!
Z politykami z wyższej półki mamy raczej traumatyczne przeżycia. Nie chcę już przywoływać nazwiska b. senatora (właściciela psa rasy golden retriever wabiącego się Frodo), który w plombie ratusza podnajmował lokal, gdzie obiecywał wyborcom bezpłatne porady prawne, choć w lokalu bywał sporadycznie, jeśli w ogóle. Poza szyldem na frontonie nic nie było. Dziś - mocno zajęty insygniami urzędu sprawowanego w Opolu - już w senacie nie zasiada i krajowa, wielka polityka musi się obywać się bez niego. Ale to bajka z innej partii, wróćmy do PiS-u który z Brzegu... rejteruje.
Nie! Co ja wypisuję?!
Nadodrzański gród jest przecież pisowską enklawą, tutaj najważniejsze urzędy pozajmowali reprezentaci nurtu patriotycznego. Cóż, może w tym zasadza się wyjaśnienie, dlaczego opolski poseł odpuścił sobie Brzeg?
Jest super, jest super/ Więc o co ci chodzi? - mógłbym spuentować słowami piosenki Muńka z T.Love.
Tylko do siebie mogę mieć pretensje, że nie zdążyłem na czas, nie wybrałem się po wyborach do biura poselskiego, jeszcze przed jego zaryglowaniem. Przez to nie dopytałem pana posła o koalicyjne szachy, jakie na szczeblu powiatu rozegrano, a których za bardzo nie rozgryzam, bo to jednak trudna gra. Wciąż nie mogę pojąć, jaką motywacją kierował się lider PiS (wielbiciel Marszałka, okazjonalny wokalista brawurowo wykonujący z okazji MDK „Beatę z Albatrosa” i in. kawałki), a więc człowiek wielu talentów, który wszedł w alians z partią „konsekwentnie prorosyjską”. Dzięki egzotycznej koalicji pokazał, że w koniczynie po pachy pływa, jak ryba w wodzie. W poprzedniej kadencji do twarzy było mu z chłopakami od Leszka Millera. Wszystkie zagwozdki usiłowałem rozwikłać u źrodła, niestety - niczym pismacki pachołek - zostałem po furmańsku ofuknięty. W sumie miałem szczęście, mogłem być wygwizdany, albo nawet oberwać skakanką, że o karnych pompkach nie wspomnę.
Poseł Sławomir Kłosowski z pewnością rozwiałby moje wątpliwości, co uczyniłby - mniemam - w sposób kulturalny, lecz wszystko poniewczasie. Koalicja trwa i trwa mać - skwituję bon motem peeselowskiego klasyka, laureata „Srebrnych Ust” - 1995.