Wystawiając na widok publiczny stan konta, ludzie władzy odzierają się z resztek intymności. To akt bolesny, szczególnie w przypadku jednostek małego formatu, których kariera zawiera się w powiedzeniu: od nędzy do pieniędzy.
Kiedy startowali byli szaraczkami z debetem w banku. Po kolejnych kadencjach ich dobrostan napęczniał, otoczyli się dobrami o których wcześniej jedynie marzyli. Dobre perfumy, luksusowe ciuchy, dodatkowe mieszkanie (pod wynajem), kawałek lasu czy działka nad morzem. Kiedy beneficjent obrasta w dobra nie ma w tym nic szczególnego, lepiej zarabia to i ma. Śmiesznostrasznie zaczyna się dziać w sytuacji ujawnienia dóbr zatajonych, a pominiętych w oświadczeniu majątkowym - wypasionych zegarków, inkrustowanych sztuk broni i innych snobistycznych gadżetów. Przyłapani tłumaczą się niczym małe dzieci, że przeoczyli, że przez nieuwagę, że byli zaharowani dla naszego dobra.
Póki co na szczeblu brzeskiego samorządu afer zegarkowych nie odnotowano. Studiując oświadczenia lokalnych włodarzy możemy dowiedzieć się (co najwyżej) o poszerzeniu przestrzeni życiowej, zakupie dodatkowego pojazdu i wstydliwie skrywanych w kącie garażu jednośladach typu Honda Shadow Sabre lub Spiryt. Dlaczego właściciele nie wyprowadzają szosowych bestii za dnia? - warto zapytać. Niewykluczone, że z przyczyn estetycznych. Podtatusiali motocykliści dosiadający odjazdowych maszyn prezentują się niezbyt ślicznie i na dokładkę: widok grubasów na motorach rodzi rożne podejrzenia. Ktoś tu leczy kompleksy z dzieciństwa, albo że komuś zwyczajnie odbiło...
Rządzący mają ten dyskomfort, że są zobowiązani do ujawniania stanu posiadania, dlatego ową niedogodność muszą czymś zrekompensować. Do wyboru mają sporo: uczestniczenie w okazjonalnych bankietach, wystawne obiady i koncyliacyjne kolacyjki oraz koncerty z sobą w roli solisty a nawet dyrygenta, że o pożywnej grochówce z okazji Dnia Sapera jedynie napomknę. To elementy samorządowej celebry, chleb powszedni, jakby wypełnienie żłobu. Ot, konsumpcyjny banał. A zresztą - żeby z nudów nie eksplodować - robić coś trzeba.
Zmorą poprzedniej kadencji było rozjeżdżanie dziedzińca zabytkowej budowli, jaką dostaliśmy w spadku po Piastach. Obiekt ów robił za bezpłatny parking dla szlachty powiatu, czyli radnych i co bardziej obrotnych pracowników starostwa. To profanacja Śląskiego Wawelu! - grzmieli pojedynczy samorządowcy, ale z ich głosem nikt się nie liczył. Do opamiętania wzywali też dziennikarze, ale równie bezskutecznie.
Wytropiłem przyczynę komunikacyjnego barbarzyństwa, łatwo znajdując wytłumaczenie. Oto raz w miesiącu do stolicy okaleczonego subregionu zjeżdża elita by radzić nad rozkwitem powiatu. I co, inkasując nie za wysoką dietę mają do tego interesu jeszcze dokładać? Choćby w postaci parkingowego haraczu. Niedoczekanie!
Coś drgnęło. Skończyła się kadencja i parkingowe barbarzyństwo jakby zelżało. W dniach posiedzeń rady powiatu dziedziniec zamkowy stoi pusty. To niewątpliwie postęp, by nie rzec podwyższenie standardów. Kto wie, może w tym wyraża się pokora, tak uwypuklana przez jednego z samorządowych weteranów cnota moralna?
Obiecywana w toku kampanii wyborczej likwidacja strefy płatnego parkowania nie jest do załatwienia „od ręki”, wcześniej należy wywiązać się z umów zawartych przez nierozważnego i pazernego na publiczny grosz poprzednika. Co w tej sytuacji robi chwacki samorządowiec? Żeby mieć chleb w komorze - orze jak może. Skoro pod renesansowymi krużgankami stawianie bryczek już nie uchodzi - należy znaleźć wyjście awaryjne.
Oto dowód, małe corpus delicti...
Siedzibę starostwa od zamku dzieli dobrych kilkastet metrów, a - okazuje się - nie sposób tego odcinka pokonać autonogami i trzeba angażować kierowcę z pojazdem. Pomijając ludzką chytrość, rodzi się pytanie: a co na to strażnicy miejscy? Kodeks drogowy stanowi, że przekroczanie ciągłej linii jest wykroczeniem. Jak w razie alarmu mają dojechać strażacy? - pytam. A w zamku, gdzie w reprezentacyjnej sali pełnej parkietu i boazerii, debatuje 21 rozgrzanych głów, o pożar naprawdę łatwo!
Łamiący utarte stereotypy, zwłaszcza obyczajowe, prezydent Słupska dojeżdża do ratusza rowerem i przez to może zoczyć, jaki jest stan chodników i przy okazji docenić dobrodziejstwo ścieżek rowerowych. Złośliwie możnaby skomentować: jaki prezydent, taki wehikuł...
Patrząc na zapuszczone miasto od razu domyślamy się że lokalni politycy oglądają burą rzeczywistość zza przyciemnionych szyb. Rower to obciach i przejaw biedy.
Zasiedzenie na stołku samorządowym wykarłowaca przyzwoitość. Mamy na to całkiem świeży przykład. Jak usprawiedliwić zakup przez magistrat drogiej limuzyny w mieście, w którym bieda obija się o nędzę? Jakby tego było mało: małomiasteczkowy bonza trzyma służbową brykę w prywatnym garażu. A przecież mógł zmałpować od partyjnego lidera, niegdyś premiera RP - Waldemara Pawlaka, który zarządził, że rząd będzie jeździł wyłącznie... Polonezami. Niestety, już się nie da, takich samochodów nie produkujemy. Škoda.
Zastanawiam się teraz, czy wybierając się służbowym autem w odwiedziny do koalicjanta nie przekroczy ciągłej linii...