Chciałoby się żyć w fajnym mieście, rządzonym przez ludzi mądrych i żeby człowiek nie musiał rządzącymi zaprzątać siwej głowy. Porównując się z ukraińskimi przyjaciółmi dochodzę do wniosku, że i tak mam dobrze.
Mieszkańcy Ziemi Brzeskiej w zdecydowanej masie są potomkami repatriantów z Wołynia. Pionierzy powoli odchodzą w cień zabierając ze sobą traumę przymusowych przesiedleń, które były niczym innym, jak bezpardonowym wygnaniem. Wyrywająca się do Europy zachodnia Ukraina dzisiaj już nie jest naszym terytorium i bez względu na pokłady żalu biorącego się z resentymentów, nic w tym zakresie nie zdziałamy. Jedyne co możemy zrobić to dopomóc Ukraińcom w integracji z Europą.
Ale radujmy się, nie jesteśmy przecież przegrani. Żyjemy tu i teraz: na Naszej Ziemi. Wrośliśmy w Śląsk Opolski i my, zwłaszcza tutaj urodzeni, nie powinniśmy nawet w snach marzyć o odzyskaniu terytorium z którego wygnano naszych przodków.
Chociaż ze snami bywa różnie, czasem i ja nie mogę się od nich uwolnić. Ojcowizna śni mi się coraz częściej, zwłaszcza z upływem lat, bo jest miejscem w świecie wyjątkowym: przepiękna widokowo, tajemna i zarazem straszna. Trudno do końca wyjaśnić, dlaczego właśnie taka; może dlatego, że chodzi o senną projekcję? Sny są ulotne, bywają nieodgadnione i częstokroć mroczne.
Parokrotnie odwiedziłem Załuże na Wołyniu skąd pochodzi moja rodzina. Familijną kolebkę znałem z opowieści rodziców i szczątkowych relacji starszego rodzeństwa tam urodzonego, a przybyłego na Opolszczyznę we wczesnej młodości. Na Wołyń zacząłem peregrynować trochę za późno, w czasie, kiedy najbliżsi już z tego świata odeszli. Nie mogę więc nabytych doświadczeń zderzyć z ich pamięcią. Po wojnie rodzice nigdy w Załużu już nie byli. Ojciec przekonywał, że nie odczuwa tęsknoty za miejscem urodzenia i nie widzi sensu tam się wybierać. Dopytywany, machał z rezygnacją ręką mając przy tym zasmuconą twarz. Zwykle kwitował dyskurs krótko: teraz moja ojczyzna jest tutaj! Z pewnością była to racjonalizacja, bo tata był człowiekiem wielce zdroworozsądkowym, a należy przypomnieć, że w czasach słusznie minionych zdobywanie paszportu i przekraczanie kretyńskich kordonów stanowiło nie lada wyzwanie.
Kończmy z sentymentami, gdyż to rozdział definitywnie zamknięty, zwłaszcza dla ludzi nie nastawionych konfrontacyjnie. Dopomagając Ukraińcom wyrwanie się z ?miłosnego" uścisku Putina poszerzamy nie tylko widnokrąg. Będziemy jak ci Niemcy, bez przeszkód - i co najważniejsze - bez strachu wędrować na wschód, do mitycznego Lwowa, urokliwego Krzemieńca i prowincjonalnego Łucka, tak jak dzisiaj Niemcy swobodnie odwiedzają nasze wspólne miasta: Brzeg, Wrocław i Opole.
Jeśli wyłożony pogląd komuś nie odpowiada, podgrzeję atmosferę i wyznam, że wraz z europejską akcesją Niemcy stali się bliską memu sercu rodziną, podobnie zresztą, jak i reszta europejskich nacji. Wybujała fantazja pozwala wyobrazić wspólny dom nie tylko z nimi, ale i z Ukraińcami, których nasi poranieni historią dziadowie prawdopodobnie nigdy by nie zaakceptowali. Koniec, kropka!
Nie chcę już zanudzać filozofią ?rodzinnej" Europy. Nie chcę też punktować rządzących nami cwaniaczków, bo wciąż wierzę, że do władzy dojdą ludzie porządni i zluzują wykrawaconych nudziarzy, którzy za wielką cenę chcą nas uszczęśliwić. Życie bez tych ostatnich naprawdę istnieje. I bywa prawdziwe choćby w warstwie akustycznej, jaką jest apolityczna muzyka. Dzisiaj wdepnęliśmy na Wołyń i powinniśmy wsłuchać się w muzykę tamtejszą. I bynajmniej nie chodzi o lwowskie refereny znane z regionalnych biesiad.
W targanej wielkimi emocjami Ukrainie toczy się zwykłe, ukraińskie życie. Wyrosły nowe pokolenia, które mają swoich idoli, a nawet wielkie gwiazdy. Za wschodnią granicą popularnym nurtem muzycznym jest tzw. szanson. Jego propagowaniem zajmuje się rosyjskojęzyczny kanał SHANSON.TV, który na szczęście nie dyskryminuje artystów ze skonfliktowanej Ukrainy. Śpiewać można niepolitycznie i dopiero wtedy muzyka brzmi świetnie. Szansonu nie wolno porównywać z przaśnym disco polo, bo w warstwie estetycznej mamy do czynienia z klimatami nieporównywalnymi. Disco polo tworzą amatorzy, a w szansonie działają profesjonaliści. Teksty piszą poeci, muzykę - kompozytorzy. Zabawa z szansonem i gibanie się w rytm disco polo to dwa rożne kosmosy.
A we Lwowie deszcz... Tak zatytułowałem dzisiejszy felieton. ????????? ????? (po ukraińsku: ?????????? ???) to strofki Garika Kriczewskiego z popularnej piosenki, którą nuci cały wschód. Garik jest ukraińskim artystą i żyje obecnie w Kijowie. Jego nazwisko nic nam nie mówi, choć dla mnie jest swojakiem, bo urodził się we... Lwowie.
Brocząca krwią Ukraina ma prawo do swojej tożsamości. Deszcz padający dzisiaj we Lwowie, za którym tak tęskni podmiot liryczny pieśni, już jest ich ukochanym deszczem. Nie mamy czego zazdrościć, na nasze głowy ciągle też coś się leje, tu: w naszej małej ojczyźnie, na Opolskim Śląsku mamy wystarczająco obfite opady. Starczy wszystkim.