Urządzony materialnie, w garażu nietanie samochody: czarny Mercedes klasy CLS i mini Austin ze składanym dachem w perłowym kolorze orzecha cedru. Ów lakier to cała legenda. Wyszukany na specjalne zamówienie klienta. McCluskey autkiem tym udał się na przejażdżkę ze trzy razy. Po regularnych przeglądach stało zadbane i czekało na piękną pogodę. Austin, ech - wyśnione w dzieciństwie marzenie.
W domu mnóstwo gadżetów, sporo dobrych płyt, doskonały sprzęt Live AirPlay, wiele białych kruków wyszperanych w antykwariatach. Nigdy nie zgłębimy, co McCluskey'ego wpędziło w beznadzieję, której obiektywnie rzecz oceniając bohater nasz przeżywać nie powinien. Przecież zawsze był zdrowym mężczyzną. Może nie typowym okazem wysportowanego 60-latka, z minimalną nadwagą, ale facetem, który nie przesadza, a raczej nie zadręcza organizmu joggingami, wczesnorannymi basenami czy jazdami na rowerze.? Poglądy polityczne umiarkowane. Ani za, ani przeciw. Ot, obywatel prorządowy, ufny w działania premiera i wierny poddany Królowej. W sumie bezbarwna postać, raczej nudna niż ciekawa, człowiek, któremu na drodze stanąć może rak raczej aniżeli głęboki dół psychiczny. Dolegliwość, która na parę miesięcy wyłącza z zawodowego życia. Jest coś jeszcze. McCluskey udał się, owszem, po pomoc do psychoanalityka, ale wyłącznie po zwolnienie z pracy. Nigdy nie dowiemy się, dlaczego lekarz wystawił dokument i dlaczego podjętej decyzji nie uwarunkował jakąś terapią. Wiemy tylko, że McCluskey nie brał żadnych prochów ani nie musiał zgłaszać się na kontrolne wizyty.?
Minęły grubo ponad dwa miesiące nieróbstwa przy całodobowym zaciemnieniu.? Znajomi z pracy rozumieli, że człowiek przeżywa załamanie, ale nie byli nachalni. Znali się raczej dobrze, wiedzieli wszystko o życiowym ułożeniu kolegi i nie zamartwiali się, co dalej z nim będzie. Zresztą, jak to w stechnicyzowanym świecie: od cudzego życia - moja chata z kraja.
McCluskey'ego nie interesowało nic. Odciął się od spraw, którymi dotąd żył, czyli przeróżnych biurokratycznych regulacji usprawniających codzienne życie współobywateli. Za szczelnie zapuszczonymi roletami o niczym w zasadzie nie rozmyślał, można by rzec - wegetował.?
W dziewiątym tygodniu zawodowej absencji wreszcie odwiedził go pierwszy człowiek, kolega zza biurka. Ale to nie tak, że w domowej samotni z nikim się nie widywał. Jednakże za kogoś bliskiego nie mogła robić portugalska gosposia, która dwa razy w tygodniu pojawiała się z podstawowymi sprawunkami. Każdorazowo sprawnie sprzątała całe mieszkanie. Poza grzecznościowymi powitaniami nie wymieniali ze sobą żadnych myśli, a zresztą, jak tu rozmawiać, kiedy jedna strona nie zna angielskiego, a druga portugalskiego? Wtapiając się w damsko-męskie szczegóły dziewczyna nie mieściła się w guście podstarzałego Anglika, a z drugiej strony była kobietą w jakimś sensie nieobecną. Prawdopodobnie zagryzała się problemami wielodzietnej familii żyjącej w zabitej dechami wioseczce nieopodal Figueria da Foz.?
A więc ten jedyny gość przybył z jakąś propozycją. Jak to w snach bywa, nigdy nie poznamy szczegółów. W każdym bądź razie musiał złożyć ofertę niesamowitą, bowiem już nazajutrz McCluskey zjawił się w biurze. Jak gdyby nic. Punktualnie, porządnie ogolony, nienagannie ubrany i skropiony dobrą perfumą. Jedyną zauważalną różnicą był nieco wydatniejszy fałd brzuszny. Nikt niczemu się nie dziwił i tym bardziej o nic nie pytał. Nasz bohater ostro zabrał się do roboty. Terminy były napięte i regulacje, nad którymi zespół pracował, musiały być przekazane agendzie rządowej w przeciągu 90 dni.
Czas upłynął na urzędniczej orce: szukaniu przepisów, uzgadnianiu setek szczegółów, przekopywaniu się poprzez stosy papierów. Wszystko jednak poszło gładko i bez jakiejkolwiek zwłoki instrukcja dostosowująca angielskie regulacje do unijnych norm powstała. Nikt z ambitnego zespołu nie miał wątpliwości, że to zasługa doświadczonego kolegi, który nie zważając na lekarskie zwolnienie zgodził się wesprzeć kolektyw. Kiedy wszyscy odebrali należne gratulacje i w poczuciu spełnienia rozeszli się do swoich domów, nikt nie zainteresował się, co dalej z McCluskey'im. Sen tego szczegółu również nie rozświetla. Tym bardziej, że ?akcja" urywa się nagle.??
Odsłona druga. (Po odwróceniu się na lewy, niewyleżały bok.).
Widzimy McCluskey'ego, jak w niemodnych slipach płynie w brudnawej rzeczce, wijącej się romantycznie pomiędzy wrzosowiskami. Nie wiem dlaczego, ale coś podszeptuje, że rzeczułka jest bliźniaczką mazurskiej Krutyni. Choć podobieństwo żadne, musimy w to uwierzyć, bo przecież sny rządzą się regułami specjalnymi.
W banalnej scence nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie ekipa filmowców. Ci, w stylu Big Brothera, rejestrują zmagania McCluskey'ego z wartkim nurtem. W tle narrator opowiada o nudnym życiu filmowanego człowieka. O jego synu urządzonym w USA i prawie nieużywanych samochodach. Wylicza nawet niesamowite tytuły, które Portugalka dwa razy w tygodniu starannie odkurza. ?
Mija jakiś czas i nasz bohater dopływa do celu, którym jest zapiaszczona delta rzeczułki uchodzącej do Irish Sea w rejonie Southport. Jest to płycizna uniemożliwiająca dotarcie do Atlantyku wpław. Mr McCluskey musi stanąć na nogach i przejść do słonej wody chybotliwym krokiem, typowym dla umęczonego pływaka wydobywającego się na suchy ląd. I tak się dzieje. Płynnie (inny przymiotnik nie znajduje zastosowania) ląduje w morskiej otchłani. Długo nie może płynąć, najpierw brodzi po kolana i w końcu się zanurza, widać tylko głowę, która ostatecznie przepada za kolejną falą.
Co dalej z naszym bohaterem, w zasadzie nie wiadomo. Rozpływa się, jak na kiepskim filmie klasy B, gdzieś na horyzoncie. Brakuje tylko końcowych napisów, filmowej listy płac ciągnącej się na tle smętnej muzyczki. Ot, kinowe zakończenie.
Historia kończy się mało optymistycznym komunikatem spikera, który beznamiętnym głosem objawia: ?McCluskey, któremu towarzyszyliśmy podczas zmagań z nurtem Krutyni, poszedł na dno...".
The End? Kiedy wybudziłem się na dobre natychmiast wszystko zapisałem.
Już zupełnie otrzeźwiały zastanawiam się nad głębią przyśnionego snu oraz jego symboliką. I co? Nic, pustka. Jedyne, co mi się nasuwa, to... pro państwowość. Tak. Mr McCluskey był angielskim patriotą.?? Po kolejnych, dobrze przespanych nocach, myślę sobie, że człowiek ze snu i tak był szczęściarzem. Nie urodził się mianowicie w kraju, który ma dostęp do Bałtyku.
Posłowie Dosłownie niedawno obejrzałem w telewizorze, bodajże po raz drugi, ?Ojca Chrzestnego" (The Godfather) Francisa Forda Coppoli. W filmie jednym z czarnych charakterów jest oficer policji... McCluskey! Uwierzcie, w przyśnionym śnie, ani nigdy po nim, tego nie uświadamiałem. Zbieżność nazwisk przypadkowa. Brzeg/Szprotawa 14 maja 2011 r.