czyli smuga cienia
Przed tygodniem zrównałem kampanię wyborczą z kampanią buraczaną. Jeśliby ktoś pomyślał, że zechciałem zrobić aluzję i przy tym błysnąć cienkim dowcipem (cha, cha), jakoby kandydaci na radnych byli pospolitymi burakami (
łac. Beta vulgaris) - myli się. Używając „poetyckiej metafory" dopuściłem się czegoś strasznego. Dzisiaj chcę rośliny komosowate, czyli całą buraczaną rodzinę - przeprosić.
Bo czyż są winne, że robią za symbol wszystkiego co chamowate i toporne? Podobnie, jak Bogu ducha winne bydlęta: osioł, baran albo jakaś krowa. Tyle w ramach remanentu.
Przeglądając prasę międlącą kampanijne tematy w ogóle nie napotykam na merytoryczny dyskurs o szansach i przyszłości naszej okolicy. Z drugiej strony żaden z kandydatów nie zdradza nagiej prawdy, że dobija się do wspólnej skarbonki po regularne diety. Znajduję za to pomieszany z żółcią jad, obficie serwowany przez nienawidzących się polityków. Padają naprawdę ostre słowa (Panorama Powiatu Brzeskiego - 125): skrót PiS zostaje rozszyfrowany, jako przekręty i szambo, a wypowiedział to oszołom, nazywany tak przez osobę z pozycją 1 na powiatowej liście numer 4, odrzucającą oskarżenia o otaczanie się osobnikami o szmatławej konduicie i odpierającą ciosem między oczy, że są to brednie wyssane z brudnego palca politykiera, który żyje tylko nienawiścią.
Epilog „dyskusji" ma nastąpić w sądzie. Tylko kto tu jest pokrzywdzonym a kto złoczyńcą? Wszyscy święci - a więc piekło. Po co podgrzewam tę beznadziejną atmosferkę? Bynajmniej nie dla opamiętania opluwających się kandydatów a z autentycznego przestrachu. Przestrachu o przyszłość moją, mojej rodziny, sąsiadów i całej rzeszy bezimiennych wyborców.
Po szarży wrogich liderów doprawdy już nie mam pojęcia na kogo za kilkanaście dni zagłosuję. A chciałem na obu, wszak startują z różnych list i po inne mandaty, teoretycznie więc (nie ideologicznie) taka możliwość istnieje. Dodatkowo - obu nieźle znam i nawet na swój sposób lubię. Wróć... - lubiłem, przywołuję czas przeszły, bo miłość właśnie zdechła.
Wyznając sercowy dramat oznajmiam, że jestem bez wyjścia i muszę postawić na kogoś trzeciego, kogoś kogo jeszcze nie znam, na kogoś dynamicznego i przy tym naiwnego, kto bez owijania w bawełnę powie: Tak jest - chcę być radnym. Dla kasy! Na razie nie mam pomysła, jak rządzić, ale chętnie się poduczę i natychmiast zabiorę do roboty. Gwarantuję jedno: Nie popełnię błędów starych wyjadaczy. Nie obiecuję, że będę dzielił po równo i uczciwie, aż taki głupi to nie jestem, wiem przecież, że wyborcy to nie idioci. Nie składam żadnych obietnic bo wiem, że i tak ich nie dotrzymam. Najważniejsze, że lubię ludzi, nie jestem podejrzliwy, nie warczę na innych i nie węszę w poszukiwaniu wrogów. Mój największy atut? - nie mam balastu przeszłości: komuny, ZOMO, etosu, konspiry, podsłuchów, szaf i afer, w których dałem się przyskrzynić albo uwalić. - Jakim cudem? Z przyczyn biologicznych.
- Czy kandydat taki istnieje? - zadręczam się. - Pewnie tak - odpowiadam z optymizmem, jeśli nie wyjechał do Irlandii - poszeptuję pytająco. A nawet gdyby ktoś młody dotąd nie wyemigrował i zechciał wystartować w wyborach istnieje spore ryzyko, że przesiąkł kłótniami bardziej doświadczonych kandydatów, zdemoralizował się i jest przekonany, że prawdziwa polityka to niekończąca się awantura. Wieczne odgrzewanie starych kotletów, powielanie wciąż tych samych zarzutów i wyświechtanych argumentów, po wielokroć w przeszłości przemielonych i łatwych do odszukania w archiwum pożółkłych zszywek gazetowych. Wywlekanie brudów na światło dzienne już dzisiaj nic nie znaczy, dowodzi z jednej strony doskonałej pamiętliwości, z drugiej zaś przemiany wewnętrznej, co jest charakterystyczne u osób przekraczających symboliczną smugę cienia, poza którą - jak pisał Joseph Conrad przedstawiający problem konfrontacji jednostki ze wspólnotą - "zaczynamy (...) rozważać znaczenie naszej własnej przeszłości, wydaje się ona wypełniać cały świat swą rozległością i głębią". A sprowadzając rzecz z literackich wyżyn do prozy życia - chodzi o to, że oto nadciąga starość, która nic konstruktywnego nie wnosi.
W naszej małej ojczyźnie potrzeba współpracy i wzajemnego współdziałania. Nie musimy powielać standardów płynących z warszawki. Lokalni działacze małpujący politycznych guru wbili sobie po samobóju. Są bliźniaczo im podobni i maszerują z głowami odwróconymi do tyłu, mając nienawistnie zaciśnięte usta. A ja, szary wyborca, mam nie lada dylemat - muszę wybierać pomiędzy dżumą a malarią. Aż świerzbi język, by przyganić: Świat zasuwa do przodu a my drepczemy w miejscu grzęznąc w przeszłości.