Odchodzi ekscytacja rozłamem w PiS-ie. Dziennikarskie mądrale dokonują spekulacji, co za tym stoi. Socjologowie uczeni, na czele z profesor - chodzącą reklamą krwawej szminki - wręcz mówią o tępocie liderów.
Sprawa rozłamu jest o wiele prostsza niż się może komuś wydawać. Nie uzurpując sobie jedynie słusznej racji stawiam prostą diagnozę. Panowie: Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski i Tadeusz Cymański to ludzie, którzy wychynęli nosa poza naszą umiłowaną ojczyznę. Na własnych organizmach doświadczyli, że świat bez prezesa naprawdę istnieje. Ba, w takim świecie jest mniej duszno i o wiele bardziej wesoło. Panowie już dobrze wiedzą z jakim anachronizmem mieli do czynienia. Jeden z nich nawet "wyemigrował" do Brukseli z całą familijką pod śmiesznym pretekstem zawodowego dyskryminowania żony.
Funta kłaków warte są dziennikarsko-naukowe analizy usiłujące rozwikłać dylemat: co się stało w PiS?, dlaczego doszło do rozłamu?
Najmilejsi moi! Żeby mieć nieco trzeźwiejszy osąd otaczającej rzeczywistości wystarczy przekroczyć rogatki Brzegu, pojechać niechby do... Prędocina. Pomyślmy tylko. Trzech facetów siedzi sobie w Brukseli i ma się godzić na wiochę, jaką odstawia "genialny" strateg, wizjoner, polityczny artysta potrafiący grać na kilku fortepianach naraz. Tak się nie da. Napoleon był tylko jeden i drugi nad Wisłą jeszcze się nie narodził. Bóg da, może kiedyś na białym koniu do nas przyjedzie. Czekajmy.
Jeśli dwóch pierwszych dżentelmenów w ogóle nie żałuję (cyniczne łobuzy bez skrupułów), to szczerze boleję nad Tadeuszem Cymańskim, a ściślej: współczuję przeżywanego stresu. To jeden z sympatyczniejszych ludzi PiS-u z którym mógłbym się zakolegować. No cóż, p. Tadeusz pojeździł trochę do Brukseli i przejrzał na oczy. Jarosław Kaczyński to może i samo dobro (chciałoby się rzec: dobre dobro), ale wyjątkowo niestrawne. Kończąc moje mądrości apeluję: podróżujmy do byle gdzie!
Brzegiem wstrząsnęła wiadomość o łapówce w starostwie. Szef powiatu przed kamerami robił wielkie oczy, jak taki dobry pracownik mógł dopuścić się zła. Łapówka w odczuciu wielu, zwłaszcza pamiętających czasy słusznie minione, jest czymś może nagannym, ale w niektórych przypadkach usprawiedliwionym. Nie zamierzam robić wykładu moralnego, kazania to działka nie moja, wystarczy jeden "proboszcz" z Reja ulicy. Wziątki ze strony decydentów w zamian za załatwienie spraw urzędowych to wyjątkowe chuligaństwo, które musi być tępione z całą mocą. I tu przydaje się Unia Europejska, narzucająca państwom członkowskim standardy antykorupcyjne.
Czy Leszek P. podróżował i podglądał świat - nie wiem. Pewne jest, że nie oglądał telewizji i nie czytał gazet. Przecież tam o korupcji trąbi się non stop, do zamęczenia. Trzeba być skończonym kretynem żeby nie wyłuskać informacji, że łapówa jest czymś niedopuszczalnym. Powie ktoś, że brzeski łapówkarz może i podróżował, przywiózł nawet z Egiptu godną pozazdroszczenia opaleniznę. Był, widział, doświadczył, a pod piramidami standardy korupcyjne są przecież straszne, wręcz piramidalne! Tym bardziej podsądny Leszek P. powinien się mitygować. My tutaj nad Odrą nie chcemy drugiego Egiptu. Potrzebujemy jedynie egipskiego słońca. Absolutnie dziwię się łapówkarzowi, kopertę wziął przecież w piękny jesienny dzień, świeciło słońce. Czy brudną kasą (pieniądze były znaczone) zamierzał podnieść poziom endorfin? Wstyd.
Na forach lokalnych rozgorzał bój o to, czy starosta powinien ponieść odpowiedzialność za zaistniałe zdarzenie. Nie ma prostej odpowiedzi i ów trudny dylemat powinien rozstrzygnąć on sam. Im wcześniej to zrobi, tym lepiej. Z mojego punktu widzenia sprawy mają się mniej więcej tak. Za każdym razem, kiedy któryś z moich podwładnych narozrabiał ponosiłem odpowiedzialność z "tytułu nadzoru". Podobnie traktowano kolegów i bez sensu był nasz bunt, że to przecież nie ja. Wielkim błędem starosty jest "robienie wielkich oczu", że to wieloletni, bardzo dobry pracownik. Mało strategiczne posunięcie - panie starosto. Mleczko się rozlało, ufał pan łapówkarzowi. Za naiwność (czytaj: ludzkie traktowanie ludzi) trzeba płacić.
Koronnym przykładem opłotkowego zaślepienia są niektórzy (zdaje się, że żyją jeszcze tylko dwaj) - pożal się Boże - dziennikarze brzescy, którzy nie ustają w atakach na Krzysztofa Puszczewicza. Człowiek dawno temu przegrał wybory na burmistrza Brzegu, a te dranie wciąż poniewierają nim w druku. Stawiają kretyńskie pytania: "Czego się boi...".
Moje doświadczenie życiowe podpowiada jedno. Jeżeli czegoś strasznie się stracham, to na wszelki wypadek pocieszam się, że inni są jeszcze bardziej wystraszeni.
Czego się boicie? Macie czyste sumienie? Nie lękajcie się durnie!