Niniejszy tekst zrodził się z nudy, a wszystko przez tropikalny monsun.
Zamiast do kambodżańskiej dżungli wszedłem do Internetu. Po tym, co tam
znalazłem postanowiłem zareagować.
Boleć musi nagłe odkrycie, że uprawiana w gazecie nawalanka owocuje totalną klapą. - Słabo nastarałeś się mistrzu - Platforma rządzi dalej!
Człowiek uważający się za rączego snajpera strzelał - okazuje się - na oślep, naparzał z zabawkowego korkowca. To nie strzelec wyborowy, a wrzaskun, który z automatu staje się rzecznikiem przegranych.
Niejaki Mark Pleplowski (prawdziwe nazwisko skryjmy pod burką wstydu) powinien od dzisiaj prowadzać się pod pachę z pewnym brzeskim proboszczem. Ów duszpasterz na kazaniu o świtaniu, nazajutrz po wygranych wyborach przez p. Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, do paru rozmodlonych parafianek powiedział ze złością: "Polska wczoraj przegrała". Jego epigon, czyli mniej zdolny naśladowca, Mark Pleplowski kazań po kościołach jeszcze nie wygłasza, ale pisane oracje publikuje tydzień w tydzień w nakładzie 10 400 sztuk i przynudza sakramencko.
Przewiózł się już po Wojsku Polskim, po Służbie Więziennej, po Policji, po taksówkarzach brzeskich, PKP, kolejarzach bocznicowych przetaczających cysterny z olejem, nauczycielach i rozkładach lekcji oraz po światku lekarskim. W międzyczasie poujeżdżał krowy i psy, te zagraniczne i okoliczne. Dziwne, że dotąd nie zajrzał pod ornaty Episkopatu i nie kazał zamurowywać okien fanclubów bałkańskiego rocka. Ale spoko, facio ma power. Przyjdzie czas, a zajmie się problematyką wypasu krów zebu i perturbacjami ekologicznymi związanymi z tym bydłem. Ostatnio namiętnie powoził się po PO, którą dla jaj (bo to przecież jajcarski jajcarz) nazywa Flatpormą Kolesiowską.
W tym miejscu STOP. Taka śmieszna nazwa, że z urecholenia idzie pęc: buuahahaha... Prawie się popłakałem i nie jestem w stanie dalej pisać, a muszę, bo deszcz leje, że hej. Ufff...
Znający się na wszystkim twórca nie tylko po wszystkim się wozi. Co to, to nie! Niekiedy też wychwala. Naprawdę! Dołączywszy do pisowskiego chóru "Grabarczyk-Beee" wyniósł pod niebiosa infrastrukturę drogową Albanii. Musiał ją wcześniej szczęśliwie poujeżdżać... - kombinuję sobie.
Jak wspomniałem, Mark Pleplowski ma nie tyle żyłkę kaznodziejską, a obwisłą żyłę, która rogowacieje w miarę ścierania się talentu. Zamiast się rozwijać, pisze coraz dziwniej i powoli przechodzi na styl knajacki. Wystarczy przeczytać w Internecie dowolny tekst wraz z występującymi pod nim komentarzami, by się przekonać, że warsztat literacki Pleplowskiego zaczyna zamieniać się w rynsztok, a on z kolei rozpaczliwie usiłuje przekierować ścieki na inne portale.
Mało mu kreacji na papierze, loguje się więc pod seksownymi nickami (np. dawniej - Fan Pusia, ostatnio - MP) na internetowych forach i dalejże smagać innych. Działa pod bezpieczną przykrywką, czyli w kapturze naciągniętym głęboko na nos.
Anonimowo wytyka innym rzekome przewiny i kłamstwa, przymuszając "winnych i kłamiących" do ekspiacji. Pomyśleć tylko: ktoś taki uważa się za dziennikarskie sumienie, a to przecież jawna uzurpacja. Ot, Pleplowski - brzeski mentor i pouczacz, kompulsywny biedaczek przebrany za felietonistę. Wyłapuje cudze wpadki, by potem czerpać rozkosz z nawracania i przymuszania bliźnich do kajania się.
Nie mam pojęcia skąd taka skłonność się bierze, może z faktu, że Mark Pleplowski, znany w towarzystwie policyjno-sądowym kwerulant, był już w przeszłości do przeprosin zmuszany? Pewnie tak, ale do tego dochodzą jeszcze kompleksy i starannie pielęgnowana wredność.
Dlaczego nie podaję prawdziwych personaliów człowieka nad którym się pochyliłem? Odpowiedzi mam aż trzy. Po pierwsze: chciałem pokazać, że nie tylko partię polityczną można "bardzo śmiesznie" nazwać. Po drugie: nie zamierzam brać udziału w umiłowanym sporcie Pleplowskiego, czyli w procesowaniu się. To już nie jest moje środowisko naturalne. I wreszcie po trzecie: macedoński dobry Pan Bóg podszeptuje mi, że nie wolno awanturnika promować.
Pleplowski doskonale wie, komu jest winny przeprosiny za prymitywne zawłaszczenie wywiadu z Krzysztofem Puszczewiczem. Z kolei wiem ja, że trzęsie portkami, bo w każdym momencie ktoś może zażądać odeń satysfakcji. Pewnie dlatego ten gieroj bez sutanny miota się robiąc za internetowego trolla. Tyle.
Na zakończenie internetowy remanent.
1. O wygaszeniu fotorelacji z wizyty min. Radosława Sikorskiego w Brzegu zdecydowałem sam bez przymusu i stało się to tuż przed wylotem z kraju. Z teoriami spiskowymi rozprawię się po powrocie. Apeluję o cierpliwość.
2. W temacie kandydata Norberta Krajczego napisałem najświętszą prawdę i nikt nie ścigał mnie w "trybie wyborczym". Może dlatego, że nie startowałem do Senatu? Problem wymaga darmowej porady prawnej. Poszukam oznakowanego biura.
3. Kojarzenie tytułu z frazą "Janek Wiśniewski padł" na odpowiedzialność kojarzącego.
Muszę kończyć, monsun ustał...
Phnom Penh - Kambodża
10 października
Leszek Tomczuk