Pozazdrościwszy autorom lokalnego tygodnika, skupiłem się jak tylko oni skupić się potrafią - znaczy się: pozbierałem się do kupy i spróbuję dać dzisiaj nura w pozalokalne odmęty prasowe.
Skaczę na głębiznę bo czasem trzeba spłukać z siebie kurz prowincji. Zamiast resetowania komputera wystarczy przecież szeroko otworzyć okna portalu i wywietrzyć opłotkową stęchliznę. Oczywiście trzeba zachować czujność i uważać by nie wyfrunęły złotopióre: wena i talent.
Wyręczanie załogi z Czerskiej, czy bystrzaków z Uważam Rze - to zadanie wielce ryzykowne: łatwo bowiem można popaść w arlekinadę. Bynajmniej za śmiesznego - broń nasz Panie Boże - nie uważam Marcina Barcickiego, który od paru już lat smaga biczem satyry ludzi w sutannach. W ogóle niekomiczny w moich oczach jest też drugi autor (ten akurat pewnie uważa się za pierwszego) nazwisko którego mam już na końcu języka, ale za bałkańskiego Pana Boga nie mogę w tym momencie przypomnieć. No cóż, w jego przypadku obejdzie się bez personaliów, nie podam ani NIP-u ani PESELU, nie polecę nawet po jego CV, choć mógłbym po IP.
Otóż ci dwaj panowie nie są mniej wyraziści od gigantów polskiej publicystyki: Jerzego Urbana i Rafała Ziemkiewicza razem wziętych, dzierżą równie tęgie pióra i - wymachując nimi niczym lancami - malują kąśliwe riposty. Interesują się wyłącznie krajowymi graczami politycznymi: premierem, prezydentem i czasami tylko prezesem Jarosławem oraz częściej-gęściej PO, zdecydowanie rzadziej PiS-em, a w krytyce programowo, wielkim łukiem mijają SLD.
Pierwszy dość często podszczypuje tłuste brzuchy kleru, drugi zaś tarmosi za onuce polską armię. Wybory tematów są arcywymowne. Nie godzi się przecież obsikiwać partyjnego matecznika, skoro stamtąd startowało się na wójta i radnego. Oczywiście można tłumaczyć, że znalezienie się na partyjnych listach to wyłącznie „życiowy eksperyment", taka próba sprawdzenia się w boju. Gdzieś tam w sercu kolegów rozumiem, bo każdy nosiciel nogawic choć raz w życiu powinien udać się na męskie łowy. Towarzysze po klawiaturze zapomnieli o jednym, że decydując się na kandydowanie stracili cnotę i zasługują na epitety: felietonista-propagandzista lub po prostu GAPA (gazetowy amator partyjny agitator).
Zastanawiające jest jednak, dlaczego obaj, jak rzep psiego ogona, uczepili się: pierwszy - kościoła; drugi - wojska? Dla mnie to rzecz zjawiskowa. Marcin Barcicki swoją poetyką wkomponowuje się w mundur polowy, a „demaskuje" kler i episkopat z Rzymem włącznie. Dziwne. Autor drugi zaś pisze tak, jakby swoje koncepty modził w zaciszu zakrystii, a satyrę kieruje przeciwko zwierzchnikowi sił zbrojnych i całej generalicji. Też dziwne. Pomieszanie z poplątaniem, operetkowe pomylenie ról. To p. Marcinek powinien wygłaszać antykościelne rozkazy bojowe w pozycji na baczność. Drugi autor winien natomiast mocno zacisnąć koloratkę by jego kazania z moralnymi pouczeniami były na poziomie wodza NATO.
Dlaczego przyjaciele żurnaliści nie zajmują się bieżączką gminną, kłopotami pana starosty i brakiem humoru tatulka miasta? - zadręczam się. Jeśli już do lokaliów któryś się zniży to poszturchuje rycerzy pokonanych, leżących w zaschniętych kałużach krwi, z porozbijanymi głowami. Kochani - toż to barbarzyństwo! Coś takiego widziałem kiedyś w Samarkandzie, gdzie Timur kazał wybrukować tryumfalny trakt zebranymi z pól bitewnych czerepami ludzkimi.
A może moi felietonowi konkurenci pełnią misję? Wiadomo przecież, że ubogi emeryt z Wronowa nie wysupła ze starego portfela na Gazetę Wyborczą, albo jakiś inny opiniotwórczy organ. Urbanowe NIE też swoje kosztuje, podobnie jak Gazeta Polska, Rzeczpospolita i Nasz Dziennik. Wszystko to w czerwonej pigułce, za free czyli za darmochę, znajdzie w finansowanej przez miasto propagandówce, która zaściela kwitnący powiat brzeski.
Tak, to zaszczyt i zarazem partyjny obowiązek być autorem (kończąc - polecę frazą nieswoją) najlepszego na lokalnym rynku tygodnika i żal, że gazeta nie kondom - więc się nie rozciągnie...