piątek, 26 kwietnia 2024
l.tomczukZewsząd odchodzi narzekanie na uwiąd czytelnictwa. Zwłaszcza w środowisku wszelakiej maści wydawców słowa drukowanego na tradycyjnym, czyli szeleszczącym papierze.



Psioczą nauczyciele, że nauczają osłów pozbawionych tego kulturalnego nawyku. Zupełnie nie pojmuję, dlaczego akurat ciało pedagogiczne sekuje dzieci i młodzież za złe nawyki (lub ich brak). Czy kolejne pokolenia są głupsze od tych schodzących? Czy świat z nieziemskimi technologiami nie zasuwa aby do przodu? Żarty. Niektórzy utknęli w epoce Johannesa Gutenberga i nie dociera do nich, że zecer to profesja tak samo ginąca, jak płatnerz, repasatorka rajstop, metrampaż czy też klikon, częściej nazywany krzykaczem miejskim. No cóż, niektórzy wciąż wywyższają gruźliczankę z ulicznego saturatora ponad fantę, do której bąbelki w sterylnych warunkach wtłacza komputer.

Tradycyjne książki wykańczają audiobooki i e-booki. Pierwsze się odsłuchuje i to rzeczywiście nieczytelnictwo oraz przyczynek do rozpaczy o umieraniu czytelniczego skupienia. Drugie zaś po staremu trzeba czytać, założywszy uprzednio okulary do bliży.

e-ksiazka

W moim iPhone nawet kartki obracają się wirtualnie i jeśli mam kaprys mogę mieć książkę w sepii. Mało tego: elektroniczny papier "realistycznie hałasuje", czyli przy wertowaniu szeleści. Oczywiście mankamentem jest to, że tracimy wrażenia dotykowe, ale niedoskonałość owa jest jeszcze do zniesienia. Najgorsze, że elektroniczna gazeta/książka nie pachnie. Tak, właśnie zapach zdaje się mieć fundamentalne znaczenie bowiem zasadza się w człowieczym atawizmie.

Długo nad tym się zastanawiałem i w końcu - eureka! Słowo pisane najlepiej do głowy wchodzi w... wychodku. Nikt nie powie, że tam, zwłaszcza w drewnianej wygódce, brakuje aury sprzyjającej czytelnictwu. Coś, czego człowiek nigdy by nie przeczytał - do przełknięcia jest właśnie w kibelku. Nawet lektura banderoli papieru toaletowego, info (po czesku!) o środkach bezpieczeństwa przy stosowaniu Domestosa Green Power, że o tekstach wybitnych publicystów patriotycznych tylko wspomnę. Porwane w kawałki, a w poszanowaniu autora równiutko pokrojone, i najlepiej z jego zdjęciem.

Może drukować gazety na papierze toaletowym? - kombinuję. Wiem, na ten pomysł wpadł już Jerzy Urban, który swego czasu sfinansował produkcję tego dobra z własnym, na miły początek, wizerunkiem i zachętą "ulżyj sobie".

Narzekamy na brzeskie cajtungi. Niesłusznie. A wskażcie mi lepszą rozpałkę do kominka. Lidl, Biedronka i Kaufland zarzucają miasto reklamami niepalnymi, podobnymi do legendarnego Kraju Rad, drukowanego ongiś w Moskwie na pancernym (gniotsa nie łamiotsa) papierze. Śliskim i absolutnie niewychodkowym, którym można było się poranić!

Najmłodsi nie doświadczyli niedoboru papieru toaletowego i żyją w czasach, kiedy wybór asortymentu jest ogromny, toteż mogą mnie nie zrozumieć. Nie zamartwiam się, wszak oni już nie czytają i do tego tekstu pewnie nie zajrzą. Ich iPady i inne elektroniczne gadżety służą do gier i jakiegoś fejsbuka. Jeszcze trochę a dzieci będą się rodzić z gniazdami USB umożliwiającymi podłączenie urządzeń peryferyjnych do transmisji danych wprost do mózgu.

Kończę, bo z tymi gniazdami pojechałem po bandzie, że aż coś mnie przydusiło i muszę już do wygódki. Tam czeka pachnąca drukarnią municypalna gazetka, a w niej świeżutki tekścior umiłowanego felietonisty. To nic, że znowu nie kupiłem mięciutkiego (jak aksamit) papieru w rolce. Muszę tylko zachować ostrożność, by nie pokaleczyć się błędami ortograficznymi, którymi felieton został naszpikowany.

lt_2
leszek.tomczuk@gmail.com

tomczuk na pasku