Dołujące chwile nachodzą człowieka
wtedy, kiedy misterny plan legnie w gruzach i musi się na nowo
poukładać. W ten czas kolędowania, wraz z przybyciem rogatego
Rudolfa oraz tradycyjnego biesiadowania znajduję się właśnie w
takim momencie i... chcę się wyspowiadać.
Znalazłem się w miejscu skąd daleko
do domu, ale za to sromotę znieść łatwiej. I co najważniejsze:
rumieniec, który w toku przyznawania się do porażki obleje twarz
zejdzie z niej, nim przeczytacie poniższe wyznanie.
Z końcem sierpnia opuściłem Brzeg by
do doń powrócić w przeddzień wyborów. Nieobecność w
kampanijnym okresie to taktyka - element szerszej strategii, która,
jak już wspomniałem, obróciła się w perzynę. Przed wyjazdem
popełniłem (tak, to właściwe słowo) wywiad z czarnym koniem
wyborów Krzysztofem Puszczewiczem i gotowy materiał zostawiłem u
wypróbowanych przyjaciół w redakcji Panoramy. Tam jednak czuwano i
wywiadu do druku nie dopuszczono. Z perspektywy wydarzeń pojąłem,
że postąpiono po wizjonersku.
Chytry plan był następujący. Dość
już pałętania się po Wschodzie! Koniec z jurtami, skośnookimi
Ewenkami, piaskiem Kara-Kum, siarką kamczackich wulkanów i
astrachańskim kawiorem. Czas zarzucić przepocone polary, rzucić w
kąt rozdeptane adidasy i powyrzucać na złom powyginane śledzie od
namiotu. Bo ileż można żyć na podróżnych cziemodanach? Na stare
lata trzeba osiąść na twardym lądzie, dobić do brzegu i już na
amen zakotwiczyć w ukochanym mieście. Chodziło o mięciutkie
lądowanie i zajęcie się niebrudzącą robotą.
Krzysiu Puszczewicz miał być koniem
trojańskim (w/na) którym wjadę do szczęśliwej oazy. No bo cóż
ja mógłbym teraz robić nie umiejąc nic poza zajmowaniem gazetowej
przestrzeni? Na samym dnie DNA mam przecież zakodowane rzeźbienie w
gazetach, czyli pisanie. Co to jednak znaczy robienie nie u siebie a
u kogoś? To poniewierka. Czas już najwyższy przestać wisieć o
czyjejś klamki. Postanowiłem opanować Brzeskie Zagłębie Prasowe
(BZP) i stać się brzeskim Murdochem oraz Agencją TASS w jednym.
Precz z trzema gazetami, won z konkurencją - niech żyje jeden
tytuł i tylko jedna Prawda. O tak! Prawda!!!
Ale złym szefem być nie chciałem i
paru osobom przewidziałem jakąś fuchę.
Jola - florystyka (majenie gabinetu
Krzysia), Stanisław - wyłączność na portrety burmistrza,
Pawełek w blond-peruce i pod pseudonimem Ania roznosiciel gazety
„Prawda", Devon - naczelny dowódca ochrony osobistej
Puszczewicza, Huczyński - z wachlarzami w czas upałów, Kościński
- związki zawodowe i interwencja miejska (pozatykane studzienki,
niedopasowane włazy do kanałów i walka z grafitti, chyba, że to
murale sławiące wielkość Puszczewicza), Popowski - wyłączność
na meblowanie gabinetu redaktora naczelnego BZP. A gabinet to
szczególny - bez sufitów, w oknach złote kraty, a od piwnic po
strop jedna wielka hala i... meble, meble, meble... Od dołu do góry
- regały, półki, pawlacze i komody. Na pięć kadencji miałby
zajęcie i nie rozrabiałby pisaniną.
Ach, Brzeg, mój Brzeg, ty - moje
powołanie. Ty - i radość moja, i moja bieda... - (to ja, na
Arbacie przy herbacie).
Już
wiem, że Nikita Sergiejewicz Michałkow przesiaduje w Bieriozce i
coś kolorowego sączy przez słomkę. Potrzeba śmiałości by
podejść, zagaić i uprosić autora „Spalonych słońcem" o
wyreżyserowanie political-dramatu o brzeskich elitach. Ale i tak nie
jest źle. Spotkałem, będących po paru stakańcach: oświetleniowca
i akustyka Ałły Pugaczowej. To sympatyczni ludzie, obiecali dojście
do Ałły Borisownej. Zaświtała nadzieja, że na najnowszej płycie
zaśpiewa o Marku Popowskim - niezłomnym felietoniście co to
osikowym kołkiem przebił serce Puszczewicza.
Ах,
Арбат, мой Арбат, ты - мое призвание.
Ты
- и радость моя, и моя беда... - (to nie ja, to
Okudżawa).
Ech...
Wracać do Brzegu, czy o azyl występować?
Leszek
Tomczuk