sobota, 23 listopada 2024
l.tomczukDołujące chwile nachodzą człowieka wtedy, kiedy misterny plan legnie w gruzach i musi się na nowo poukładać. W ten czas kolędowania, wraz z przybyciem rogatego Rudolfa oraz tradycyjnego biesiadowania znajduję się właśnie w takim momencie i... chcę się wyspowiadać.


Znalazłem się w miejscu skąd daleko do domu, ale za to sromotę znieść łatwiej. I co najważniejsze: rumieniec, który w toku przyznawania się do porażki obleje twarz zejdzie z niej, nim przeczytacie poniższe wyznanie.

Z końcem sierpnia opuściłem Brzeg by do doń powrócić w przeddzień wyborów. Nieobecność w kampanijnym okresie to taktyka - element szerszej strategii, która, jak już wspomniałem, obróciła się w perzynę. Przed wyjazdem popełniłem (tak, to właściwe słowo) wywiad z czarnym koniem wyborów Krzysztofem Puszczewiczem i gotowy materiał zostawiłem u wypróbowanych przyjaciół w redakcji Panoramy. Tam jednak czuwano i wywiadu do druku nie dopuszczono. Z perspektywy wydarzeń pojąłem, że postąpiono po wizjonersku.

Chytry plan był następujący. Dość już pałętania się po Wschodzie! Koniec z jurtami, skośnookimi Ewenkami, piaskiem Kara-Kum, siarką kamczackich wulkanów i astrachańskim kawiorem. Czas zarzucić przepocone polary, rzucić w kąt rozdeptane adidasy i powyrzucać na złom powyginane śledzie od namiotu. Bo ileż można żyć na podróżnych cziemodanach? Na stare lata trzeba osiąść na twardym lądzie, dobić do brzegu i już na amen zakotwiczyć w ukochanym mieście. Chodziło o mięciutkie lądowanie i zajęcie się niebrudzącą robotą.

Krzysiu Puszczewicz miał być koniem trojańskim (w/na) którym wjadę do szczęśliwej oazy. No bo cóż ja mógłbym teraz robić nie umiejąc nic poza zajmowaniem gazetowej przestrzeni? Na samym dnie DNA mam przecież zakodowane rzeźbienie w gazetach, czyli pisanie. Co to jednak znaczy robienie nie u siebie a u kogoś? To poniewierka. Czas już najwyższy przestać wisieć o czyjejś klamki. Postanowiłem opanować Brzeskie Zagłębie Prasowe (BZP) i stać się brzeskim Murdochem oraz Agencją TASS w jednym. Precz z trzema gazetami, won z konkurencją - niech żyje jeden tytuł i tylko jedna Prawda. O tak! Prawda!!!

Ale złym szefem być nie chciałem i paru osobom przewidziałem jakąś fuchę.

Jola - florystyka (majenie gabinetu Krzysia), Stanisław - wyłączność na portrety burmistrza, Pawełek w blond-peruce i pod pseudonimem Ania roznosiciel gazety „Prawda", Devon - naczelny dowódca ochrony osobistej Puszczewicza, Huczyński - z wachlarzami w czas upałów, Kościński - związki zawodowe i interwencja miejska (pozatykane studzienki, niedopasowane włazy do kanałów i walka z grafitti, chyba, że to murale sławiące wielkość Puszczewicza), Popowski - wyłączność na meblowanie gabinetu redaktora naczelnego BZP. A gabinet to szczególny - bez sufitów, w oknach złote kraty, a od piwnic po strop jedna wielka hala i... meble, meble, meble... Od dołu do góry - regały, półki, pawlacze i komody. Na pięć kadencji miałby zajęcie i nie rozrabiałby pisaniną.

Ach, Brzeg, mój Brzeg, ty - moje powołanie. Ty - i radość moja, i moja bieda... - (to ja, na Arbacie przy herbacie).

Już wiem, że Nikita Sergiejewicz Michałkow przesiaduje w Bieriozce i coś kolorowego sączy przez słomkę. Potrzeba śmiałości by podejść, zagaić i uprosić autora „Spalonych słońcem" o wyreżyserowanie political-dramatu o brzeskich elitach. Ale i tak nie jest źle. Spotkałem, będących po paru stakańcach: oświetleniowca i akustyka Ałły Pugaczowej. To sympatyczni ludzie, obiecali dojście do Ałły Borisownej. Zaświtała nadzieja, że na najnowszej płycie zaśpiewa o Marku Popowskim - niezłomnym felietoniście co to osikowym kołkiem przebił serce Puszczewicza.

Ах, Арбат, мой Арбат, ты - мое призвание.
Ты - и радость моя, и моя беда... - (to nie ja, to Okudżawa).

Ech... Wracać do Brzegu, czy o azyl występować?

Leszek Tomczuk

tomczuk na pasku