Minęła
30 rocznica tragicznej śmierci Johna
Lennona, który śpiewał: Wojna się skończyła, jeśli tego
chcesz..., pokazując w ten sposób swoje pragnienie pokoju i
miłości. Sądzę, że i brzeżanie tego samego zapragnęli
stawiając się w lokalach wyborczych. Nowa władza już poukładana
i wreszcie można ogłosić pokój brzeski, pokój obfitujący w...
cuda.
Polska Jest Najważniejsza
to w przypadku politycznej formacji nazwa tyleż niefortunna co
bezczelna. Protestuję na takie nazwanie się, bo to samowolne
przywoływanie imienia mojego kraju, nazwy, która winna podlegać
szczególnej ochronie. Niestety, jest inaczej i dlatego mojego
przyzwolenia na robienie zeń trampoliny politycznej po prostu nie
ma!
Przecież to uzurpacja, zawłaszczenie przez garstkę
nawiewających z drżącego w posadach PiS-u uciekinierów, którzy
dla uszlachetnienia własnej rejterady wolą mówić o sobie per
„wyrzuceni". Skonfundowani wczorajsi przyjaciele a dzisiaj już
wrogowie, nazywają ich zdrajcami, niemoralnymi ewakuatorami a w
najlepszym razie osobami wykluczonymi.
W naszym ciężko
doświadczonym kraju wykorzystywanie w nazwie partii słowa „Polska"
zawsze było mocno podejrzane. Wystarczy przywołać niesławnej
pamięci nieboszczkę PZPR, partię wiadomej proweniencji, która
Polskę również uważała za najważniejszą i zajmowała się jej
„zmienianiem". Mające w nazwie ów rzeczownik PSL również nie
myśli (nie czarujmy się, że jest inaczej) o Polsce. Gdyby tak było
- partia nie kanalizowałaby maksymalnej energii w doglądaniu
nienaruszalności KRUS-u.
Wolę wierzyć, że pisowscy
ewakuanci jeszcze pokombinują i wybiorą swojemu politycznemu
dziecku imię mniej kontrowersyjne. Wiem, jestem człowiekiem letnio
zachwycającym się PiS-em i dlatego powinienem ładnym buziom
przyklaskiwać. Cóż, nie potrafię nagle im uwierzyć pamiętając,
jak jeszcze przedwczoraj spijały z ust wodza wszystkie banialuki,
objaśniały potem ciemnemu ludowi ich sens i podniecały się
charyzmą złotoustego, który raptem przestał być genialny.
Zadyma wyborcza za nami.
Władza poskładała się niemalże tak, jak sama sobie tego życzyła.
Choć zmiany na szczytach wydają są symbolicznie to, czy tego
chcemy, czy też nie, w warstwie jakościowej przyszło nowe.
Kosztowało to niemało, zwłaszcza bezsensowna dogrywka na fotel
burmistrza, którą z uwagi na szczątkową frekwencję można uznać
za ekstrawagancję. Cóż, można westchnąć, takie są prawidła
demokratycznych wyborów, liczy się ten jeden głos.
Nowo/stary burmistrz pewnie
zdaje sobie z tego sprawę o czym opowiada w wywiadach. Na szczęście
w toku kampanii imienia Polski nie przywoływał i manifestacyjnie
odżegnywał się od partyjniactwa, głosząc, że jego partią jest
Brzeg. I nie ważne, że to zapożyczenie od jakiegoś prezydenta
startującego pod własnym szyldem. Podobnie postępował starosta,
któremu konflikt na szczytach PiS-u zupełnie nie zaszkodził. I to
jest brzeski cud, który powinien uhonorować prezes i przytaskać z
Warszawy wieniec laurowy! Okazuje się, że na dole nie są ważne
haftowane ręcznie partyjne sztandary z rozpostartymi skrzydłami
orłów ze złotymi dziobami. Wystarczy, że do walki wyborczej staną
niemądrzy i pyszałkowaci konkurenci.
Burmistrz wierzy, że w
Radzie Miejskiej skończy
się awanturnictwo i liczy, że ludzie z „paktu" mówią jednym
głosem: „Chcemy zmienić wizerunek Rady po czterech latach. My nie
chcemy tylko krytykować, nie chcemy tylko wyzywać, obrażać, ale
chcemy pracować i pokazywać, które projekty są dobre, a które
złe, a jeśli są złe, to gdzie tkwi błąd". Toż to kolejny cud
brzeski, już powyborczy! Czyli? Przed nami spokój i solidna praca
oraz mądre rządzenie. Czyż nie jest to powód do optymizmu? Warto
było głosować! A jeśli nawet do końca się to nie spełni -
jakaś nadzieja świta. Nie wiem, co teraz czują niedawni
destruktorzy, może wystawią na Robotniczej krzyż i rozpoczną
czuwanie?
W
prasie wyczytałem, że politycy PiS, na czele z prezesem partii
Jarosławem Kaczyńskim, złożyli rano - osiem miesięcy po
katastrofie smoleńskiej - wieniec przed Pałacem Prezydenckim.
Jarosławowi Kaczyńskiemu towarzyszyli m.in. szef klubu PiS Mariusz
Błaszczak, szef Komitetu Wykonawczego Joachim Brudziński oraz
posłowie Jarosław Zieliński i Jan Dziedziczak. Przed Pałacem
Prezydenckim zebrało się ok. 30 osób, niektóre z nich były
ubrane w kamizelki z napisem "obrońcy krzyża". Część
zgromadzonych trzymała biało-czerwone flagi, krzyże i zdjęcia
pary prezydenckiej - Marii i Lecha Kaczyńskich, którzy zginęli pod
Smoleńskiem.
Zgromadzeni
odmówili modlitwę, odśpiewali także "Boże coś Polskę"
i hymn państwowy. Niektórzy krzyczeli "Tu jest Polska, a nie
Moskwa!" oraz skandowali "Jarosław!". Trzymali także
tablicę, na której napisane było m.in. "Panie Komorowski,
kondominium nie przejdzie!", "Jaruzelski w pałacu, kiedy
Kiszczak i Urban?".
Szybciutko
podłączyłem się do TVN24 by dostrzec jakieś znajome twarze...
Ufff..., odetchnąłem... żadnego z pokonanych brzeżan na
Krakowskim Przedmieściu nie zauważyłem. Wierzę, że w
przeciwieństwie do wyżej wymienionych, dotarła do nich oczywista
oczywistość: w polityce przegrywa się
pojedynczym głosem. Jeśli zajęło się drugie i dalsze miejsce
należy podwinąć ogon i starać się jakoś z porażką żyć .
Będąc
karnym podatnikiem zachodzę w głowę nad jednym. W jaki sposób to
niesympatyczne towarzystwo rozlicza kasę wydawaną na pochodnie,
transparenty i kwiaty, wszystkie akcesoria eksponowane przed
publicznym obiektem, składane wprost na ośnieżonym trotuarze,
gdzie nigdy nie roztrzaskał się żaden samolot?
Pytanie jest o
tyle zasadne, że wieniec widziałem ogromny, większy od
składającego, zza którego być może nie widać, że wojna się skończyła.
Problem w tym, że on tego nie chce.
leszek.tomczuk@gmail.com